– Fascynujące – wtrąciła się Hilary.
– Cóż – kontynuowałem – jeśli pojawia się zupełnie obcy człowiek, którego w żaden sposób nie można nigdzie przyporządkować, zaczynasz zadawać pytania. Najpierw sobie, a potem innym. Dyskretnie. To właśnie tak wpadłem w tarapaty w postaci dwóch przebiegłych przestępców, niejakiego Glitberga i Ownslowa.
– Ich nazwiska brzmią jak z musicalu.
– Są zabawni jak dżuma. – Napiłem się trochę sherry. – Pracowali dla rady miejskiej, a ich zeznania i rozliczenia były robione przez dużą firmę z Londynu, która oczywiście nie była zorientowana w lokalnych stosunkach. Ownslow i Glitberg wymyślili firmę budowlaną o nazwie National Construction (Wessex) Limited. I przez nią oskubali podatników na ponad milion funtów każdy. A ja miałem klienta, handlarza materiałami budowlanymi, który otrzymał kilka czeków od National Construction (Wessex). Nigdy wcześniej przy żadnej okazji nie słyszałem o National Construction (Wessex), więc zadałem mojemu klientowi kilka dociekliwych pytań, które wywołały u niego po prostu panikę. Glitberg i Ownslow poszli w efekcie do więzienia i poprzysięgli zemstę.
– Na tobie?
– Na mnie.
– Przykre.
– Kilka tygodni później – ciągnąłem – zdarzyło się coś bardzo podobnego. Wykryłem jakieś dziwne płatności dokonane przez dyrektora firmy elektronicznej przez firmowy komputer. Nazywał się Connaught Powys. Oskubał swoją firmę na ponad dwieście pięćdziesiąt tysięcy i on również idąc do więzienia poprzysiągł wyrównanie rachunków. Niedawno wyszedł, a Glitberg i Ownslow też już nie siedzą. Od tamtego czasu walnie przyczyniłem się do wsadzenia jeszcze dwóch dużych malwersantów, którzy także poprzysięgli mi wyprucie flaków i poderżnięcie gardła. – Westchnąłem. – Na szczęście obaj są cały czas za kratkami.
– A ja myślałam, że księgowi prowadzą nudne życie!
– Może niektórzy tak. – Pociągnąłem łyk sherry. – Jest jeszcze coś, co oprócz mnie łączy tych pięciu oszustów, mianowicie nie odzyskano ani pensa z tego, co ukradli.
– Naprawdę? – Wyglądało na to, że nie przywiązuje do tego zbyt wielkiej wagi. – Podejrzewam, że pieniądze leżą sobie spokojnie na lokatach bankowych pod innymi nazwiskami.
Potrząsnąłem głową.
– Tylko jeśli są to dosłownie tysiące lokat z naprawdę małymi sumami, co wydaje się mało prawdopodobne.
– Dlaczego tysiące?
– Teraz banki muszą przekazywać urzędom skarbowym informacje o istnieniu wszystkich lokat, z których odsetki wynoszą piętnaście funtów rocznie lub więcej. Znaczy to, że pracownicy urzędów skarbowych wiedzą o wszystkich lokatach powyżej trzystu czy czterystu funtów.
– Nie miałam o tym pojęcia – rzekła matowym głosem.
– W każdym razie – ciągnąłem – chciałem się dowiedzieć, czy Powys, Glitberg albo Ownslow mogli mnie porwać w ramach zemsty, więc ich spytałem.
– Wielkie nieba.
– Tak. To nie był dobry pomysł. Nie chcieli udzielić jasnej odpowiedzi. – Wróciłem myślami do wieczora spędzonego w Vivat Club. – Powiedzieli mi jednak coś innego… – dodałem i powtórzyłem Hilary, co.
Jej oczy za okularami zrobiły się duże, po czym kiwnęła głową raz czy dwa.
– Rozumiem. To jasne – odezwała się w końcu.
– Więc tak minęło kilka lat – ciągnąłem – i teraz mam nie tylko mentalną mapę okolicy, ale również dobre rozeznanie na większość świata wyścigów, z mnóstwem powiązań. Robię rozliczenia dla tylu ludzi związanych z wyścigami, że widzę ich życie jak na dłoni; stykają się, zazębiają, a każda transakcja pozwala mi lepiej zrozumieć całość. Będąc dżokejem, sam jestem częścią tego świata. Siedzę głębiej w tych sprawach. Wiem, ile kosztują siodła, kto sprzedaje najwięcej siodeł, którzy właściciele koni nie płacą rachunków, kto obstawia zakłady i kto pije, kto oszczędza, kto wspomaga instytucje charytatywne, kto ma kochankę. Wiem, ile kobieta, na której koniu dziś startowałem, zapłaciła za zrobienie mu zdjęcia do kartki bożonarodzeniowej, jaką wysyłała w zeszłym roku, wiem, ile jakiś bukmacher zapłacił za rolls-royce’a i dysponuję tysiącami podobnych informacji. Kiedy wszystko się zgadza, wszystko jest cacy. Kiedy się nie zgadza… na przykład jest dżokej nagle wydający więcej niż zarabia, a ja dowiaduję się, że rozkręcił nowy interes, z którego nie deklaruje do zapłaty ani grosza… Kiedy coś się nie zgadza, wiem, że gdzieś czai się potwór. Ukryty. Niewidoczny… Ale na pewno gdzieś jest.
– Tak jak teraz? – spytała marszcząc czoło. – Twoja góra lodowa?
– Hm. – Zawahałem się. – Kolejny oszust.
– A ten – czy on też pójdzie do więzienia poprzysięgając ci poderżnięcie gardła?
Nie odpowiedziałem od razu, a ona dodała sucho:
– Czy poderżnie ci gardło, nim tam trafi? Obdarzyłem ją słabym uśmiechem.
– Nie, kiedy istnieje głaz taki jak ty. Wtedy nie.
– Bądź ostrożny, Roland – powiedziała poważnie. – Wydaje mi się, że to nie są żarty.
Wstała niespokojnie, górując nad liśćmi palm. Jej ręce były równie szczupłe jak ich łodygi.
– Chodź do kuchni. Na co masz ochotę? Jak chcesz, mogę ci zrobić omlet na ostro.
Usiadłem przy stole kuchennym i oparłem na nim łokcie, a kiedy ona kroiła cebulę, pomidory i paprykę, powiedziałem jej jeszcze wiele rzeczy, przeważnie zachowując się wysoce nieetycznie, jako że księgowy nigdy nie powinien ujawniać kwestii finansowych swoich klientów. Słuchała z coraz większym zaniepokojeniem i coraz wolniej przyrządzała omlet. W końcu odłożyła nóż i po prostu stała.
– Twój wspólnik mówisz…
– Nie wiem, jaki jest w tym jego udział – powiedziałem. – Ale w poniedziałek… Muszę się dowiedzieć.
– Powiedz policji. Niech oni się dowiedzą.
– Nie. Pracowałem z Trevorem przez sześć lat. Zawsze dobrze się dogadywaliśmy i wygląda na to, że się do mnie przywiązał, na tyle, na ile to z nim możliwe. Nie mogę go w ten sposób zakablować.
– Chcesz go ostrzec?
– Tak – odparłem. – I powiem mu o istnieniu… głazu.
Znowu zabrała się do przyrządzania jedzenia, ale automatycznie, bo widać było, że jej mózg zajęty jest czym innym.
– Czy myślisz, że twój wspólnik wiedział o innych oszustach i próbował ich kryć? – spytała.
Potrząsnąłem głową.
– Glitberga i Ownslowa nie. Na sto procent. Tych ostatnich dwóch też nie. Firmy, dla których pracowali, były moimi klientami i Trevor w ogóle nie miał z nimi kontaktu. Ale Connaught Powys… – Westchnąłem. – Naprawdę nie wiem. Trevor zawsze poświęcał tej firmie koło tygodnia – robił rozliczenie na miejscu, jak prawie zawsze się postępuje z dużymi koncernami, a ja zająłem się tą firmą tylko raz, dlatego że Trevor miał akurat wtedy wrzody. Connaught Powys miał pecha, że wykryłem, co robi. Trevor mógł naprawdę nie zauważyć sygnałów ostrzegawczych, bo on nie zawsze pracuje tak jak ja.
– Co to znaczy?
– Hm, znaczna część pracy księgowego jest czysto mechaniczna. Na przykład z kwitami. Polega na sprawdzeniu, czy czeki zapisane w księdze kasowej zostały w rzeczywistości wystawione na podaną kwotę, czyli innymi słowy, jeśli kasjer zapisał, że czek numer 1234 opiewający na osiemdziesiąt funtów wystawiony na Joe Bloggsa za dostarczenie ciężarówki piasku, to ja sprawdzam, czy bank rzeczywiście zapłacił osiemdziesiąt funtów Joe Bloggsowi na podstawie czeku numer 1234. To rutynowe zajęcie, ale zabiera sporo czasu przy dużym rozliczeniu i często nie jest, a w zasadzie prawie wcale, wykonywane przez księgowego albo kontrolera rachunkowego, tylko przez pomocnika. W naszej firmie pomocnicy dość często się zmieniają i nie zawsze można do nich mieć stuprocentowe zaufanie. Ci, którzy teraz u nas pracują, nie podaliby w wątpliwość tego, czy niejaki Joe Bloggs naprawdę istnieje, czy sprzedaje piasek, czy rzeczywiście sprzedał go za osiemdziesiąt funtów, czy może dostarczył piasek wartości tylko pięćdziesięciu, a Joe Bloggs i kasjer zainkasowali trzydzieści funtów czystego zysku.