Выбрать главу

– Coś takiego! Uśmiechnąłem się.

– Mnóstwo jest drobnych krętaczy, ale to grube ryby w interesie grożą ci poderżnięciem gardła.

Wbiła cztery jajka do miski.

– Czy w takim razie ty sam zajmujesz się… no, tym sprawdzaniem kwitów?

– Nie, wcale nie. Zajęłoby to zbyt wiele czasu. Ale sam sprawdzam wszystkie w niektórych rozliczeniach i niektóre we wszystkich. Żeby mieć rozeznanie. Żeby wiedzieć, na czym stoję.

– Żeby mieć pełną orientację i upewnić się, że wszystko gra – powiedziała.

– Tak.

– A Trevor tego nie robi?

– Sam sprawdza tylko niektóre, ale większości wcale. Nie zrozum mnie źle. Większość księgowych postępuje tak jak Trevor, to jest najzupełniej normalne.

– Chcesz usłyszeć moją radę? – spytała.

– Tak, słucham.

– Idź prosto na policję.

– Dziękuję. Zabierz się za ten omlet.

Wrzuciła go na rozgrzaną patelnię, a po chwili przedzieliła na pół i położyła na talerzach. Był soczysty i miękki. Smakował wyśmienicie, czego można się było spodziewać, i chyba był to najlepszy omlet, jaki jadłem w swoim życiu.

Potem, kiedy piliśmy kawę, opowiedziałem jej sporo o Jossie. Spojrzała w kubek.

– Kochasz ją? – spytała.

– Nie wiem. Jeszcze za wcześnie, żebym mógł to wiedzieć.

– Mówisz o niej tak, jakby rzucono na ciebie urok – rzekła sucho.

– Miałem inne kobiety, ale wtedy było inaczej. – Spojrzałem na jej spuszczoną głowę. Uśmiech zagościł na moich ustach. – Gdybyś się zastanawiała, czyja i Jossie, to nie – powiedziałem.

Podniosła wzrok i światło odbiło się od szkieł okularów. Jej oczy rozpromienił uśmiech, a na jej szyi wykwitł rumieniec. Wygłosiła uwagę, która nie przystoi dyrektorkom:

– Jesteś zbereźnikiem.

Godzinę jechałem od domu Hilary. Nie widziałem, żeby ktoś mnie śledził ani w jakikolwiek sposób interesował się moją osobą.

Na drodze dojazdowej do mojego domu wyłączyłem światła, a sto metrów od niego zatrzymałem się i poszedłem pieszo na rekonesans.

.Wokół domu było ciemno i cicho. W dużym pokoju mojej sąsiadki, pani Morris, paliło się światło, przytłumione przez zasłony. Nocne niebo iskrzyło się od gwiazd, a powietrze było chłodne.

Stałem przez chwilę nieruchomo, nasłuchując, i stwierdziłem, że wszystko jest w porządku. Żadnych niespodzianek w cieniach. Żadnych zapadni otwierających mi drogę do kolejnych ciemnych więzień. Żadnych ludzi gotowych poderżnąć mi gardło nożem.

Pomyślałem, że strach nie pozwala normalnie żyć, ale nie mogłem nic na to poradzić.

Otworzyłem drzwi do domu i włączyłem wszystkie światła. W środku było pusto, przyjaźnie i normalnie. Przyprowadziłem samochód, zamknąłem się w domu, zaciągnąłem zasłony, włączyłem kaloryfery i pogrążyłem się w przyjemnej iluzji, że jestem bezpieczny w swojej norze.

Potem zrobiłem sobie kawę, wyjąłem brandy i wyciągnąłem się na fotelu ze starymi dokumentami obnażającymi machinacje Powysa, Glitberga i Ownslowa.

Swego czasu znalem każdy najdrobniejszy szczegół w tych dokumentach na pamięć, ale upływ czasu zatarł sporo. Znajdowałem zapisane moim charakterem pisma kwestie do wyjaśnienia, o których teraz już zupełnie nie pamiętałem. Znajdowałem też wnioski, które nie pozwalały mi pozostać obojętnym. Szczerze mówiąc byłem naprawdę zdziwiony tym, jaką rzetelną robotę wtedy odwaliłem i dziwnie było patrzeć na to wszystko z dystansu i bardziej obiektywnie, ogarniając całą sprawę świeżym spojrzeniem. Teraz rozumiałem komentarze towarzyszące wykryciu przeze mnie tamtego oszustwa, ale wtedy uważałem, że to, co robię, jest najzupełniej naturalne i że po prostu wykonuję swoje obowiązki najlepiej jak potrafię. Uśmiechnąłem się do siebie przyjemnie zdziwiony. W tamtych odległych czasach musiałem być prawdziwym utrapieniem oszustów. Nie to, co teraz, kiedy dopiero za szóstym razem przejrzałem Denby’ego Cresta.

Natknąłem się na wiele stron notatek poświęconych działaniu komputerów, ale prawie wszystko zapomniałem równie szybko, jak się nauczyłem na jakimś przyspieszonym kursie w firmie elektronicznej podobnej do tej, w jakiej pracował Powys. Odczuwałem wtedy satysfakcję z faktu, że umiałem dojść do tego, jak dokonał oszustwa i dokładnie to wyjaśnić, co go strasznie rozwścieczyło. Pomyślałem, że było to przejawem mojej próżności – i ciągle jeszcze byłem próżny. Podziwianie własnej pracy było jednym z poważniejszych grzechów intelektu.

Westchnąłem. Nigdy nie będę idealny, więc po co się martwić.

W teczce poświęconej Glitbergowi i Ownslowowi nigdzie nie było żadnego dokumentu świadczącego o kupieniu magazynu, ale kiedy zagłębiłem się w papiery, żeby coś znaleźć, wydało mi się wysoce prawdopodobnym, że w gruncie rzeczy magazyn został zbudowany przez Glitberga i Ownslowa i był jedynym naprawdę istniejącym obiektem wzniesionym przez National Construction (Wessex). Każdy, kto mógł wymyślić całe ulice domów, mógł z łatwością zbudować prawdziwy magazyn.

Zastanawiałem się, do czego był im potrzebny, skoro do wszystkiego innego wystarczała tylko sfingowana dokumentacja.

Niesprzedanemu, istniejącemu budynkowi, w którym mnie przetrzymywano, pozwolono zmarnieć. Policję poinformowano, że tam jestem, a ślad, przez biuro nieruchomości, prowadził prostą drogą do Ownslowa i Glitberga.

Dlaczego?

Siedziałem i długo się nad tym zastanawiałem, po czym dopiłem kawę i brandy i poszedłem spać.

Szarego ranka o dziesiątej podjechałem po Jossie i skierowaliśmy się do Portsmouth, żeby złapać wodolot na Isle of Wight.

– Czujesz nostalgię? – spytała Jossie. – Wracamy do pensjonatu? Pokiwałem głową.

– I słonecznej wyspy z dzieciństwa.

– Tak? – Potraktowała moją wypowiedź dosłownie i spojrzała znacząco na zachmurzone niebo.

– To najbardziej słoneczne miejsce w Brytanii – powiedziałem.

– Nie wciskaj mi takich bzdur.

Po dziesięciominutowej przejażdżce wodolotem dotarliśmy na wysokość Spithead i kiedy wysiedliśmy w Ryde, chmury zostały za nami, unosząc się jak szare prześcieradło nad Brytanią.

– To nie fair – powiedziała Jossie, uśmiechając się.

– Często tak bywa.

Miasteczko było całe świeżo odmalowane. Czyste, osiemnastowieczne kamienice lśniły w słońcu. Co roku przed przybyciem urlopowiczów, robiono generalne porządki, a zimą, po ich wyjeździe mieszkańcy zakładali ciepłe papcie i wyglądali na ulice przez pokryte szronem okna.

– Molo w Ryde ma dwa tysiące trzysta pięć stóp długości i zostało oddane do użytku w 1814 r – powiedziałem.

– Nie interesuje mnie to.

– Na tej słonecznej wyspie jest około sześciuset hoteli, moteli i pensjonatów.

– To też nie.

– Dziewięć miast, dwa zamki, mnóstwo flemingów i więzienie Parkhurst.

– To też nie, na miłość boską.

– Mój wuj Rufus był najlepszym stajennym w miejscowej szkole jazdy konnej – powiedziałem.

– Chryste.

– Jako jego przyboczny stajenny skrabałem się na konie już w wieku lat sześciu.

– To ci zostało.

– Kiedy urlopowicze wyjeżdżali, przez całą zimę trenowałem konie i kucyki. I ujeżdżałem nowe. Tak naprawdę nie pamiętam, żebym w ogóle kiedyś nie potrafił jeździć konno, ale oczywiście tutaj nie było żadnych wyścigów. Pierwszy wyścig, w jakim wystartowałem, odbywał się dokładnie naprzeciw Isle of Wight, w Foxhounds, i wtedy spadłem z konia.