Выбрать главу

– Dla kogo?

– Dla Arthura Robinsona. Przynajmniej powiedział, że się tak nazywa. Tylko jedna rzecz związana z tą transakcją była nieco dziwna, mianowicie, że zapłacił za łódź gotówką.

Milczał wyczekująco.

– Ile? – spytałem.

– Dwieście tysięcy funtów.

– Nieźle.

– Swoją drogą to praktycznie najtańsza łódź dostępna w Goldenwave – powiedział. – Przeważnie produkują dla Arabów ekskluzywne jachty ze złotymi kranami, których ceny zaczynają się od miliona.

– I sprzedają je za gotówkę?

– Ośmieliłbym się powiedzieć, że na to wygląda. W każdym razie Arthur Robinson płacił ratami, gotówką, już w trakcie budowy jachtu, ale zawsze w terminie. Goldenwave Marinę nie interesowało, czy od tych pieniędzy zapłacono podatek. To nie ich sprawa.

– Jak najbardziej – przytaknąłem. – Mów dalej.

– W ten czwartek, 17 marca rano, Arthur Robinson zadzwonił do Goldenwave i powiedział, że wieczorem chciałby zabrać kilku przyjaciół na pokład jachtu na imprezę i poprosił, by zatroszczyli się o to, żeby zbiorniki z wodą i paliwem były pełne i żeby w ogóle wszystko grało. Ludzie z Goldenwave spełnili jego prośbę.

– Nie zadając żadnych pytań.

– Oczywiście. Nie dyskutuje się z dwustoma tysiącami funtów. W każdym razie wzięli łódź z głębokiej wody i zostawili ją przy pomoście, żeby była gotowa na przybycie właściciela i żeby natychmiast mógł z niej skorzystać, kiedy tylko przyjedzie.

– Był na niej czarny, gumowy bąk?

– Nie pytałem. Uprzedzono nocnego stróża o planowanej imprezie, więc ich wpuścił na teren zakładu, pomógł im i jeszcze pożegnał. Dzisiaj rano wyciągnąłem go z łóżka, żeby z nim pogadać, więc nie był zachwycony, ale całkiem dobrze pamięta tamten wieczór, bo łódź oczywiście odpłynęła wtedy i już nie przypłynęła z powrotem.

– Co powiedział?

– Powiedział, że były dwie grupy ludzi. Jedni przyjechali starą, białą furgonetką, o posiadanie której nie podejrzewałby właściciela takiej łodzi. Powiedział, że spodziewałby się rolls-royce’a. – Johnny zarechotał. – Ale najpierw przyjechała załoga, trzech ludzi. Wyładowali zapasy z półciężarowego samochodu i dwa razy obrócili na łódź. Potem przyjechała biała furgonetka z kilkoma mężczyznami, z których jeden leżał. Powiedzieli stróżowi, że jest pijany jak bela, i podejrzewam, że to byłeś ty. Wtedy trzech mężczyzn, którzy przyjechali najpierw, i ten pijany wsiedli na łódź, a reszta ludzi odjechała starą furgonetką i półciężarówką, i to tyle. Stróż uznał, że to bardzo nudna impreza, zanotował w dzienniku, kiedy wsiedli na łódź, i więcej w ogóle o tym nie myślał. Następnego ranka zauważył, że łódź nie wróciła.

– I nie zgłosił tego na policję?

– Właściciel wziął swoją własność, za którą w pełni zapłacił. W Goldenwave i tak się spodziewali, że odbierze ją tydzień później, więc nie robili hałasu.

– Świetnie się spisałeś – pochwaliłem go.

– Chcesz dowiedzieć się czegoś o Alastairze Yardleyu?

– Wiesz coś jeszcze?

– Jasne. Wygląda na to, że jest całkiem dobrze znany. Kilka większych zakładów, gdzie budują łodzie, polecało go ludziom, którzy chcieli, żeby zabrać ich lodzie z Anglii na przykład na Bermudy czy na Karaiby i tym podobne, a nie dysponują załogą z prawdziwego zdarzenia i sami też nie chcieli przepływać przez ocean. On kompletuje swoją własną załogę i sam im płaci. Nie jest żadnym typem spod ciemnej gwiazdy. Cieszy się dobrą reputacją. Jednak uchodzi za twardziela. I nie jest tani. Jeśli zgodził się zaciągnąć ciebie siłą na statek, możesz być pewien, że pan Arthur Robinson sporo zapłacił za tę usługę. Ale sam możesz go o to spytać, jeśli chcesz.

– O czym ty mówisz?

Johnny odpowiedział zasłużenie triumfalnym tonem.

– Miałem cholerne szczęście, kolego. Swoją drogą uganiałem się za nim po sześciu zakładach, ale akurat przyjechał teraz do Anglii po jakiś jacht i porozmawia z tobą, jeśli do niego szybko zadzwonisz.

– Chyba żartujesz!

– Oto numer. – Odczytał cyfry, a ja je zapisałem. – Zadzwoń przed drugą. Jak chcesz, możesz też porozmawiać z szefem Goldenwave. Zapisz numer… Powiedział, że jak tylko będzie mógł, to pomoże.

– Jesteś wspaniały – powiedziałem. Byłem tak oszołomiony jego sukcesem, że aż zabrakło mi tchu.

– Mieliśmy szczęście, stary, bo kiedy z samego rana wziąłem ze sobą te zdjęcia do Cowes i zacząłem rozpytywać, już w trzecim zakładzie znalazłem faceta, który w zeszłym roku pracował w Goldenwave i powiedział, że ta łódź wygląda zupełnie jak ich Golden Sixty Five, więc zadzwoniłem do nich i jak podałem im datę wypłynięcia, to już nie mieli wątpliwości.

– Nie wiem, jak miałbym się tobie odwdzięczyć.

– Szczerze mówiąc, kolego, było to całkiem ekscytujące, co nieczęsto się zdarza w dzisiejszych czasach. Naprawdę ten ranek dał mi dużo satysfakcji i to się liczy.

– Zadzwonię do ciebie. Powiem ci wtedy, jak się rzeczy mają.

– Super. Nie mogę się doczekać. I do zobaczenia.

Rozłączył się, a ja czując dziwną słabość w żołądku wykręciłem pierwszy z podanych mi numerów. Składanie łodzi. Mógłbym rozmawiać z Alastairem Yardleyem? Proszę chwilę poczekać, powiedział jakiś głos. Zaczekałem.

– Halo?

Znajomy głos. Mocny, stanowczy, śmiały.

– Mówi Roland Britten – przedstawiłem się.

Zapadła cisza, ale po chwili powiedział wolno:

– Tak.

– Powiedziałeś, że ze mną porozmawiasz.

– Tak. – Zamilkł na chwilę. – Od tego twojego przyjaciela, Johna Fredericka, speca od budowy lodzi, który dzwonił dzisiaj rano, wiem, że wciśnięto mi kit na twój temat.

– O czym ty mówisz?

– Powiedziano mi, że jesteś szantażystą.

–  Kim?

– Tak. – Westchnął. – Cóż, ten Arthur Robinson powiedział mi, że zrobiłeś zdjęcia jego żonie w jakiejś kompromitującej sytuacji, a potem próbowałeś ją szantażować, więc chciał ci dać nauczkę.

– A – odparłem tępo. Pomyślałem, że to wiele tłumaczy.

– Twój przyjaciel Frederick powiedział mi, że to wszystko bzdury. Mówił, że dałem się nabrać. Na to wygląda. Wszyscy inni faceci z zakładu tutaj wiedzą, że wygrałeś wyścig, a potem zniknąłeś. Właśnie mi powiedzieli. Zdaje się, że wszystko opisali w gazetach. Aleja ich oczywiście nie czytałem.

– Jak długo miałeś mnie przetrzymywać na pokładzie? – spytałem.

– Powiedział, żebym zadzwonił do niego w poniedziałek, czwartego kwietnia wieczorem i wtedy mi poda, kiedy, gdzie i jak ciebie wypuścić. Ale oczywiście wyskoczyłeś ze statku we wtorek prawie tydzień przed terminem i do tej pory pozostaje dla mnie tajemnicą, jak ci się udało zdjąć tę dźwignię… Zadzwoniłem do niego tamtego wieczora i był taki wściekły, że nie mógł nic z siebie wydusić. Po chwili powiedział, że w takim razie nie zapłaci mi za usługę, a ja na to, że jeśli nie, to może pożegnać się ze swoją łodzią, bo wpłynę po prostu do jakiegoś portu i ją tam zostawię, a on będzie do końca życia jej szukał. Wyszło na to, że prześle mi pieniądze do Palmy, gdzie jest przedstawicielstwo mojego banku, i dopiero, gdy je dostanę, zrobię, co mi poleci, a kazał mi popłynąć do Antibes i zostawić łódź u tamtejszych handlarzy.

– Handlarzy?

– Tak. Zabawne, co? Przecież dopiero co ją kupił. Po co miałby ją sprzedawać?