Gwałtownie się ode mnie odwrócił i rzucił dubeltówkę w ramiona Trevora.
– Weź ją. Weź ją – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Nie ufam sobie.
Czułem, że drżą mi nogi i pot spływa mi po całym ciele. Nie zabił mnie na początku, kiedy byłoby to skuteczne, więc teraz można było ryzykować, zakładając, że tego nie zrobi, kiedy nie miał już nic do zyskania. A tak niewiele już brakowało…Oparłem się tyłem o stół i zebrałem trochę śliny w ustach. Starałem się przedstawić całą sytuację możliwie nudno, tak jakbyśmy dyskutowali nad jakimś mało ważnym szczegółem.
– Posłuchaj… – Ledwo udało mi się to wydusić. Odchrząknąłem i spróbowałem jeszcze raz. – Jutro będę musiał zadzwonić do Nowego Jorku, żeby porozmawiać z rodziną Nantucketów. A konkretnie z jednym z dyrektorów kierujących interesami ich rodzinnego imperium; do którego Trevor wysyła doroczne zrewidowane księgi Axwood.
Trevor wziął dubeltówkę i schował ją za zdobionym barem. Rozdygotany William Finch stał pośrodku pokoju. Widziałem, jak splata i rozplata dłonie, jak nogi drżą mu w nogawkach, jakby chciały gonić.
– No i co im powiesz? – spytał gwałtownie. – Co?
– Że w ciągu ostatniego roku obrachunkowego… hm… defraudowałeś pieniądze z firmy rodziny Nantucketów.
Wyglądało na to, że nieco się uspokoił.
– Przez ostatni… – Urwał.
– Nie wiem nic na temat wcześniejszych lat – zaznaczyłem. – Nie sprawdziłem. Nie widziałem ksiąg, a nie ma ich w naszym biurze. Muszą być trzymane przez trzy lata, więc spodziewam się, że je masz.
Zapadła dłuższa chwila ciszy.
– Obawiam się – ciągnąłem – że dyrektor trzymający pieczę nad interesami rodziny Nantucketów powie mi, bym natychmiast udał się na policję. Gdyby sprawa trafiła do starego Naylora Nantucketa, mogłoby być inaczej. Dla twojego dobra mógłby po prostu wszystko zatuszować. Ale to nowe pokolenie ciebie nie zna. To biznesmeni z krwi i kości, którzy i tak stajnie traktują jak kulę u nogi. Nigdy się tu nie pokazują. Uważają ją jednak za sporą firmę i płacą ci wysoką pensję, żebyś nią zarządzał, i bez wątpienia uważają, że zyski należą się im. Pomimo że bardzo delikatnie to ująłem i ta perspektywa wcale nie przysparza mi radości, będą musieli się dowiedzieć, że zyski z ostatniego roku obrachunkowego zasiliły twoją kieszeń.
Mój poważny ton wydawał się przynosić pierwsze rezultaty. Trevor nalał dwa drinki i wcisnął jedną ze szklanek w dłoń Finchowi. Ten spojrzał na nią niewidzącym wzrokiem i po chwili odstawił ją na bar.
– A co z Trevorem? – spytał.
– Będę musiał poinformować zarządcę Nantucketów – powiedziałem z żalem – że księgowy, któremu powierzyli kontrolę nad ich interesami, pomagał ich oskubywać.
– Ro – zaprotestował Trevor, jak się domyśliłem raczej przeciw kolokwialnemu określeniu, którego użyłem, niż prawdzie w nim zawartej.
– Te księgi Axwood to fikcja – rzekłem. – Księgi kasowe, księgi główne, faktury… wszystko to wymyślne kłamstwa. Williamowi nigdy nie udałoby się zdefraudować takich sum bez twojej pomocy. Przynajmniej bez… – zdecydowałem się użyć nieco innego określenia -…bez twojej wiedzy i przymknięcia oka.
– I zgarniania sporej kasy – wybuchnął Finch, chcąc mieć pewność, że pogrąży też i swojego przyjaciela.
Trevor wykonał gest niesmaku, ale to musiała być prawda. Trevor był zawsze bardzo łasy na pieniądze i nigdy by tak nie ryzykował, gdyby nic z tego nie miał.
– Na pierwszy rzut oka wszystko w tych księgach jest w porządku – powiedziałem. – Gdyby Nantucketowie zlecili jakiejś firmie z Londynu ich kontrolę, nic by nie wykazała. Aleja czy Trevor, jako że tutaj mieszkamy… – Potrząsnąłem głową. – Axwood Stables płaciła tysiące funtów sprzedawcom pasz, którzy nie otrzymali tych pieniędzy, sprzedawcom siodeł, którzy nie istnieją, robotnikom, elektrykom i hydraulikom, którzy nie wykonali żadnej pracy. Faktury są w księdze, wszystkie ładnie wypisane, ale transakcje, do których się odnoszą, to fikcja. Pieniądze szły prostą drogą do kieszeni Williama Fincha.
Po chwilowym ochłonięciu, Finch ponownie zaczął tracić nad sobą panowanie, więc stwierdziłem, że lepiej nie wypowiadać na głos ciągu dalszego popełnionych przez niego oszustw.
Pobierał od Nantucketów pieniądze na pensje dla większej ilości stajennych, niż w rzeczywistości zatrudniał: sztuczka trudna do wykrycia, bo liczba stajennych w każdej stajni była inna.
Naciągnął firmę Nantucketów na dziewięć tysięcy funtów wydanych rzekomo na wynajmowanie dużych boksów dla koni i ich utrzymanie przez miejscowego rolnika, aleja wiedziałem, że tak naprawdę zapłacił bardzo nieznaczną część tej sumy, bo ten rolnik był jednym z moich klientów.
Pobierał od nich dużo większe sumy na wynagrodzenie dla dżokejów, niż im w rzeczywistości płacił; wymyślał też koszta podróży na wyścigi dla koni, które w ogóle nie wyjeżdżały ze stajni.
Inkasował ogromne sumy pieniędzy od agenta handlującego końmi czystej krwi w postaci prowizji od sprzedaży różnym klientom koni Nantucketów: jakieś pięćdziesiąt tysięcy funtów w zeszłym roku, potwierdził agent w rozmowie telefonicznej ze mną, nie wiedząc, że Finch w ogóle nie miał prawa do tych pieniędzy.
Podejrzewałem, że Finch wysyłał też zawyżone rachunki wszystkim innym właścicielom, nie tylko Nantucketom, namawiając ich, żeby wystawiali czeki bezpośrednio na niego, a nie na firmę, z czego zapewne zabierał co nieco dla siebie przed wpłaceniem jakiejś sumy na konto firmy.
Nantucketowie mieszkali daleko stąd i nie interesowali się jego poczynaniami. Podejrzewałem, że interesował ich minimalny chociażby zysk, a on zapewniał im wystarczająco duży, by siedzieli cicho.
Szczytem ironii było to, że wystawił Nantucketom rachunek na sześć tysięcy funtów jako zapłatę za usługi rewidenta, a nigdzie w naszych księgach nie było śladu po tych sześciu tysiącach funtów otrzymanych od Axwood Stables. Być może Trevor zainkasowal swoją połowę na boku. Bardzo zabawne.
Długa lista różnych oszustw. Dużo trudniejszych do wykrycia niż jedno duże. Po zsumowaniu okazywało się, że Finch wyciągał jakieś dwa tysiące funtów tygodniowo. Nieopodatkowane.
Cały czas.
Z pomocą swojego księgowego.
A nie wątpiłem, że również z pomocą swojej wiecznie chorej sekretarki, Sandy chociaż nie wiedziałem, czy za jej wiedzą, czy bez. Jeśli bywała tak często chora i w związku z tym nie przychodziła do pracy, może nie wiedziała. A może dzięki temu, że wiedziała, mogła sobie pozwolić na takie częste chorowanie. Ale, jak zawsze w przypadku dużych oszustw, papiery musiały być prowadzone nienagannie i w Axwood Stables tak się rzeczywiście działo.
Dziewięćdziesiąt albo i sto koni. Dobrze wytrenowanych, często startujących w wyścigach. Duża stajnia z ogromnymi cotygodniowymi obrotami. Świetny trener. Trener, pomyślałem, który nie był właścicielem swojej własnej stajni, któremu płacono tylko pensję, swoją drogą wysoko opodatkowaną, którego czekała starość bez kapitału, tak potrzebnego w ciężkich czasach inflacji. Mężczyzna po pięćdziesiątce, pracownik, oczyma wyobraźni widzący swoją przyszłość bez profitów. Skazany na odejście na emeryturę. Bez własnego domu. Pozbawiony wpływów. Człowiek, przez którego ręce póki co przepływało tyle pieniędzy, ile wody przez rzekę wezbraną podczas powodzi.
Wszyscy trenerzy koni wyścigowych byli przedsiębiorcami z głową na karku. Większość prowadziła interesy na własną rękę i nie miała firmy nieobecnych właścicieli, którą można by oszukiwać. Gdyby William Finch sam był sobie panem, podejrzewam, że oszustwo nigdy by mu nie przyszło do głowy. W normalnej sytuacji z jego zdolnościami nie byłoby takiej potrzeby.