Выбрать главу

Finch odwrócił się do Trevora, szukając chłopca do bicia.

– Dlaczego, do cholery, trzymałeś te księgi tam, gdzie miał do nich dostęp? Dlaczego nie zamknąłeś ich w jakimś cholernym sejfie?

– Mam klucz do sejfu – odparłem sucho.

– Chryste! – Wzniósł ręce ku górze w gwałtownym, wybuchowym i niepotrzebnym geście. – Dlaczego nie zabrałeś ich do domu?

– Nigdy nie zabieram ksiąg do domu – wyjaśnił Trevor. – Poza tym powiedziałeś mi, że Ro jedzie w sobotę na wyścigi, a w niedzielę wyjeżdża z Jossie, więc nie mamy się czym martwić. Poza tym przecież żadnemu z nas nie przyszło do głowy, że on wie… czy się domyśla.

Finch zwrócił swoją zrozpaczoną twarz w moją stronę.

– Jaka jest twoja cena? – spytał. – Ile? Nie odpowiedziałem.

– William… – zaprotestował Trevor.

– On musi czegoś chcieć – nie dawał za wygraną Finch. – Dlaczego on nam to wszystko mówi, zamiast iść prosto na policję? Bo chce zawrzeć z nami układ, i tyle.

– Nie chcę pieniędzy – powiedziałem.

Finch nadal wyglądał jak piorun uwięziony w skórze i kościach, ale nie ciągnął tego tematu. Wiedział, zawsze wiedział, że to nie była kwestia pieniędzy.

– Skąd wziąłeś ludzi, którzy mnie porwali? – spytałem.

– Wiesz tak dużo. Możesz się, do cholery, dowiedzieć.

Wynajem zbirów, pomyślałem cynicznie. Ktoś gdzieś wiedział, jak wynająć odpowiednie typy. Policja mogłaby się tego dowiedzieć, gdyby chciała, pomyślałem. Nie będę sobie zawracał tym głowy.

– Czy za drugim razem powiedziałeś im, żeby mnie nie bili, żeby nie zostawić śladu? – spytałem.

– I co z tego?

– Powiedziałeś? – nie ustępowałem.

– Nie chciałem, żeby policja poważnie się zainteresowała tą sprawą – odparł. – Żadnych śladów. Nie mieli nic kraść. Chciałem, żeby sprawa nie była priorytetem dla policji.

Ciosy pięści i butów były rezultatem prywatnej inicjatywy, pomyślałem. Zapłatą za to, że musieli się za mną uganiać. Nie wypełniali rozkazów z góry. Wydaje mi się, że na swój sposób byłem zadowolony, choć czułem pewną gorycz.

Uznałem, że wybrał magazyn dlatego, że trudno byłoby w pośpiechu znaleźć bezpieczniejsze miejsce. I dlatego, że spodziewał się, iż to tym bardziej skieruje moje podejrzenia na Glitberga i Ownslowa i on w ogóle nie przyjdzie mi do głowy.

– Cóż… – rzekł Trevor. – Co… co zamierzasz teraz zrobić?

Nikt nie zdążył jednak mu odpowiedzieć, bo usłyszeliśmy odgłosy kół na żwirze. Trzasnęły drzwi samochodu.

– Czy zostawiłeś frontowe drzwi otwarte? – spytał Trevor.

Finch nie musiał odpowiadać. Zostawił. Kilka par stóp wpadło do domu, przebiegło przez hol i skierowało się prosto do zacisza.

– No to jesteśmy – rzekł mocny głos. – Zabierajmy się do roboty. Na twarzy Fincha zabłysło uczucie triumfu i uśmiechnął się do nowo przybyłych, którzy wpadli z impetem do pokoju. Glitberg. Ownslow. Connaught Powys.

– Zapędziliśmy szczura w ślepą uliczkę, co? – rzucił Powys.

18

Już na zawsze miałem zapamiętać widok tych pięciu mężczyzn w tej pełnej napięcia chwili. Wyprostowałem nogi, serce zaczęło mi walić jak opętane i obejrzałem ich po kolei.

Connaught Powys w swoim eleganckim garniturze wyglądający jak praworządny przedstawiciel establishmentu. Opalenizna koloru kawy na jego mięsistej twarzy. Gładkie włosy; blade ręce. Postawny człowiek lubiący wykorzystywać swoją siłę.

Glitberg ze swoimi złośliwymi oczkami i odpychającymi, białymi bokobrodami wyrastającymi we wszystkie strony z jego policzków niczym kołnierz. Małe, różowe wargi i głupi uśmieszek.

Ownslow – byk, z łysym czubkiem głowy i długimi, niechlujnymi jasnymi włosami. Zamknął drzwi prowadzące do zacisza, oparł się na nich i założył ręce z ogromną satysfakcją.

William Finch, wysoki i dystyngowany, napięty do granic wytrzymałości na środku pokoju, zdjęty strachem, przepełniony gniewem i niezdrowym poczuciem przyjemności.

Trevor, srebrnowłosy, wytworny, blady. Siedzący niepewnie w swoim fotelu, myślący o przyszłości raczej ze smutkiem niż przerażeniem. Jedyny z nich, który wykazał chociaż troszeczkę zrozumienia dla tego, że to oni sami wpędzili się w tarapaty, a nie ja.

Oszuści przeważnie nie byli ludźmi hołdującymi przemocy. Rabowali na papierze, a nie używając do tego swych pięści. Mogli nienawidzić i grozić, ale fizyczna napaść nie leżała w ich naturze. Spojrzałem ponuro na te pięć twarzy i ponownie pomyślałem o nuklearnym efekcie przekroczenia masy krytycznej. Małe, oddzielne ilości materii radioaktywnej mogły być oswajane i wykorzystywane z pożytkiem. Jeśli jednak małe ilości składały się na większą masę, eksplodowały.

– Dlaczego przyjechaliście? – spytał Trevor.

– Finchy zadzwonił do nas i powiedział, że on tu będzie – wyjaśnił Powys, wskazując głową w moją stronę. – Nigdy więcej nie trafi się nam taka okazja jak ta, prawda? Bo przecież ty i Finchy wypadniecie na jakiś czas z obiegu.

Finch gwałtownie szarpnął głową: ale doszedłem do wniosku, że były różne rodzaje obiegu i upłynie bardzo wiele czasu, nim wróci na tory wyścigowe. Za nic nie chciałbym być na jego miejscu – upadać z takiej wysokości.

– Cztery lata byłem zamknięty w celi – powiedział Glitberg. – Cztery przeklęte lata, przez niego.

– Nie marudź – odparłem. – Cztery lata w więzieniu za milion funtów to świetny interes. Gdybyś proponował coś takiego ludziom, znalazłbyś mnóstwo chętnych.

– Więzienie jest nieludzkie – odezwał się Powys. – Traktują ciebie gorzej niż zwierzęta.

– Bo się rozpłaczę – odparłem. – Sam wybrałeś drogę, która ciebie tam zawiodła. I wszyscy dostaliście to, czego chcieliście. Pieniądze, pieniądze, pieniądze. Więc uciekajcie i cieszcie się nimi. – Może mówiłem zbyt zapalczywie, ale nic nie mogło rozbroić tykającej już bomby.

Złość, że wpuściłem siebie w taki kanał, nie dawała mi spokoju. Po prostu nie przyszło mi do głowy, że Finch wezwie posiłki. Nie było takiej potrzeby: zrobił to z czystej złośliwości. Wierzyłem w to, że uda mi się poradzić sobie w miarę bezpiecznie z Finchem i Trevorem, a tutaj nagle czekało mnie zupełnie nowe stracie.

– Trevor – powiedziałem matowym głosem. – Nie zapominaj o odbitkach, które zostawiłem u przyjaciela.

– U jakiego przyjaciela? – spytał Finch, który czując poparcie swoich kumpli od razu stał się bardziej wojowniczy.

– W Barclays Bank – odparłem.

Finch był wściekły, ale nie mógł udowodnić, że to nieprawda, i nawet on musiał sobie zdawać sprawę, że jakakolwiek poważna próba wymuszenia ze mnie innej odpowiedzi może skończyć się dodatkowym czasem spędzonym w ciupie.

Na początku miałem zamiar zawrzeć układ z Finchem, ale teraz nie było już takiej możliwości. Teraz myślałem już tylko o tym, żeby wyjść cało z tego, co miało się zdarzyć, zachowując przynajmniej odrobinę honoru. Nie oceniałem swoich szans zbyt wysoko.