Выбрать главу

– Ile on wie? – Ownslow zwrócił się do Trevora.

– Wystarczająco dużo… – odparł Trevor. – Wszystko.

– Cholera jasna.

– Jak się dowiedział? – chciał wiedzieć Glitberg.

– Bo William uwięził go na swojej łodzi – wyjaśnił Trevor.

– Błąd – odparł Powys. – To był błąd, Finchy. Przyjechał węszyć wokół nas do Londynu i rozpytywał o łodzie. Mówiłem ci, co robić.

– Przykuć psa na łańcuchu – powiedział Finch.

– Ale nie na pływającej budzie, Finchy. Nie tego tutaj sukinsyna z jego bystrymi oczyma. Nie powinieneś go pakować na swoją łódź.

– Nie sądzę, żeby miało to jakieś znaczenie – wtrącił się Trevor. – Jak powiedział, wszyscy mamy nasze pieniądze.

– A co jeśli zacznie gadać? – spytał Ownslow.

– O, na pewno się wygada – powiedział Trevor z przekonaniem. – I oczywiście będą kłopoty. Pytania i dociekania, i mnóstwo zamieszania. Ale w końcu, jeśli będziemy ostrożni, powinny zostać nam pieniądze.

– „Powinny” nie wystarczy – rzekł zapalczywie Powys.

– Nic nie jest pewne – odparł Trevor.

– Jedno jest pewne – rzucił Ownslow. – Ten wszarz dostanie, na co zasłużył.

Wszystkie pięć twarzy jednocześnie zwróciło się w moją stronę i na każdej z nich, nawet na Trevora, wyczytałem ten sam zamiar.

– Po to przyjechaliśmy – powiedział Powys.

– Cztery cholerne lata – jęknął Ownslow. – I szyderstwa, które musiały znosić moje dzieciaki. – Odepchnął się od drzwi i rozplótł ręce.

– Cholerni sędziowie patrzący na nas z góry – dodał Glitberg. Wszyscy, powoli, zaczęli się do mnie zbliżać.

Było w tym coś niesamowitego i przerażającego. Tworzenie się stada.

Za mną był stół, a za nim ściana. Odgradzali mnie od okien i od drzwi.

– Nie zostawiajcie żadnych śladów – polecił Powys. – Jeśli pójdzie na policję, jego słowo będzie warte tyle co nasze, więc jeśli nie będzie miał nic do pokazania, niewiele będzie mógł zrobić. – Bezpośrednio do mnie powiedział: – Będziemy mieli cholernie mocne alibi, możesz być tego pewien.

Sytuacja wyglądała paskudnie. Odskoczyłem gwałtownie na bok, żeby uniknąć napierających na mnie ludzi, wymanewrować towarzystwo i rzucić się do drzwi.

Nic z tego nie wyszło. Udało mi się zrobić dwa kroki i tyle. Ich ręce dosięgły mnie ze wszystkich stron i zaczęły ciągnąć mnie do tyłu. Ich ciała napierały na mnie w jednej masie. Wyglądało na to, że moja próba ucieczki wyzwoliła w nich agresję. Byli zdecydowani, ciężcy i sapiący. Ze wszelkich sil usiłowałem się uwolnić, ale równie dobrze mógłbym siłować się z ośmiornicą.

Podnieśli mnie razem do góry i posadzili na krawędzi stołu. Trzech z nich unieruchomiło mnie w prawdziwie żelaznym uścisku.

Finch otworzył szufladę z boku stołu i wyjął z niej czerwono-biały obrus w kwadraty. Rzucił go na krzesło. Pod obrusem było kilka dużych, kwadratowych serwetek. W biało-czerwone kwadraciki. Kolory startowe Tapestry. Śmieszna myśl w takiej chwili.

Finch i Connaught Powys zwinęli po serwetce, obwiązali je wokół moich kostek, po czym przywiązali je do nóg stołu. Zdjęli mi marynarkę. Zwinęli i ciasno zawiązali czerwono-białe serwetki na obu moich nadgarstkach. Jaskrawoczerwone końcówki serwetek wyglądały jak chorągiewki.

Zrobili to szybko.

Wszystkie twarze były czerwone, oczy zamglone, chcące za wszelką cenę zaspokojenia żądzy. Glitberg i Ownslow, każdy po jednej stronie, pchnęli mnie do tyłu i przygwoździli plecami do blatu. Finch i Connaught Powys wyprostowali moje ręce i przywiązali nadgarstki do pozostałych dwóch nóg stołu. To, że stawiałem opór, zwiększało ich brutalność.

Wydawało mi się, że stół był długi na jakieś cztery stopy, a szeroki na dwie. Wystarczająco długi, żeby sięgać od moich kolan po czubek głowy. Twardy, przykryty szkłem, niewygodny.

Zrobili kilka kroków do tyłu, żeby obejrzeć swoje dzieło. Wszyscy byli zdyszani po walce ze mną. Wszyscy mieli nadwagę, nie byli w formie, mogli w każdej chwili paść ofiarą ataku serca. Jednak żyli dalej.

– Co teraz? – spytał Ownslow, zastanawiając się. Uklęknął na kolanach i zdjął mi buty.

– Nic – powiedział Trevor. – To wystarczy.

Instynkt stadny jego opuścił najszybciej. Odwrócił się, nie chcąc spojrzeć mi w oczy.

– Wystarczy! – żachnął się Glitberg. – Jeszcze nic nie zrobiliśmy. Powys zmierzył mnie oceniającym wzrokiem od głowy po stopy i może zrozumiał, co zrobili.

– Tak – powiedział powoli. – To wystarczy.

– Za nic! – wycedził wściekle Ownslow.

– Nigdy w życiu – dorzucił Glitberg. Powys ich zignorował i odwrócił się do Fincha.

– Jest twój – powiedział. – Ale na twoim miejscu po prostu zostawiłbym go tutaj.

–  Zostawić go?

– Masz lepsze rzeczy do roboty, niż się tu z nim czubić. Nie można zostawić na nim żadnych śladów; sposób, w jaki go związaliśmy, wystarczy.

William Finch przemyślał to, pokiwał głową i przynajmniej połowicznie ochłonął. Ruszył w moją stronę i zatrzymał się koło moich żeber. Spojrzał w dół, a jego oczy przepełnione były znajomą nienawiścią.

– Mam nadzieję, że jesteś usatysfakcjonowany – powiedział. Napluł mi w twarz.

Powys, Glitberg i Ownslow uznali to za świetny pomysł. Zrobili to po kolei, tak odpychająco, na ile tylko mogli.

Trevor nie. Patrzył na to skrępowany i usiłował niepotrzebnie prostować gestykulując bezradnie rękoma.

Ledwo co widziałem przez ślinę. Czułem się strasznie i nie mogłem się jej pozbyć.

– No dobra – powiedział Powys. – To by było na tyle. Ty spadasz już teraz, Finchy, a ty się pakujesz, Trevor. Pojedziemy razem.

– Za nic! – zaprotestował ponownie Ownslow.

– Chcesz mieć alibi czy nie? – spytał Powys. – Musisz się trochę wysilić. Musisz być widziany przez kilku praworządnych klientów. Trzeba pomóc kłamstwom.

Ownslow zrezygnował z niechęcią i zadowolił się sprawdzeniem, że żadna z chustek się nie poluzowała.

Finch zniknął z mojego mocno zawężonego pola widzenia i, na to wyglądało, z mojego życia. Przed domem zawył silnik samochodu, koła zachrzęściły na żużlu i powoli zapanowała cisza.

Trevor wyszedł z pokoju i po chwili wrócił z walizką w ręku. W międzyczasie Ownslow zachichotał nieprzyjemnie, Glitberg rzucał drwiące uwagi, a Powys sprawdzał, do jakiego stopnia mogę ruszać rękoma. Najwyżej o pół cala.

– Nie uda ci się z tego wygrzebać – powiedział. Potrząsnął moim łokciem i patrzył na wyniki. – Myślę, że dzięki temu będziemy kwita. – Kiedy wrócił Trevor, zwrócił się do niego: – Czy wszystkie drzwi są zamknięte na klucz?

– Wszystkie oprócz frontowych – odparł Trevor.

– Dobrze. No to w takim razie spadajmy.

– Ale co z nim? - spytał Trevor. – Nie możemy go tak zostawić.

– Nie możemy? Dlaczego?

– No bo… – zaczął Trevor, ale szybko zamilkł.

– Jutro ktoś go znajdzie – powiedział Powys. – Sprzątaczka czy ktoś. Macie sprzątaczkę?

– Tak – odparł Trevor z wahaniem. – Ale nie przychodzi we wtorki. Moja żona jednak wróci.

– No widzisz.

– Dobrze. – Zawahał się. – Moja żona trzyma pieniądze w kuchni. Przyniosę je.

– OK.

Trevor wyszedł i po chwili wrócił. Stanął koło mnie. Wyglądał na zmartwionego.

– Ro…

– Daj spokój – niecierpliwił się Powys. – On ciebie zrujnował, tak jak nas. Nic mu nie jesteś winien, do cholery.