Jej szczupłe ręce trzymały mnie ciasno i mocno, kołysząc delikatnie. Przejmowała na siebie wszelki możliwy ból i cierpiała za mnie jak matka. Matka, siostra, kochanka, dziecko… kobieta, której nie udawało mi się jednoznacznie zaliczyć do jakiejś kategorii.
W ustach miałem guzik od bluzki, co naprawdę niesamowicie mnie koiło.
Objęła mnie w talii i właściwie przeniosła na najbliższe krzesło. Jossie stała w miejscu i cały czas się we mnie wpatrywała, na jej twarzy malowało się zdziwienie o wiele większe niż w momencie, kiedy mnie znalazły.
– Zdajesz sobie sprawę, że tata zniknął? – spytała. Nie byłem w nastroju do rozmów.
– Słyszałeś? – powtórzyła Jossie. Jej głos był spięty i nieprzyjazny. – Tata zniknął. Wyszedł. Zostawił wszystkie konie. Słyszysz? Wyciągnął połowę papierów z biura i spalił je w piecu, a ta pani mówi, że to dlatego, że mój ojciec jest oszustem, a ty… a ty go wydasz Nantucketom i policji.
Jej duże oczy patrzyły na mnie zimno.
– I Trevor też. Trevor! Znałam go tyle lat. Jak mogłeś? I wiedziałeś… wiedziałeś w niedzielę… przez cały dzień… co zamierzasz zrobić. Zaprosiłeś mnie na wycieczkę, wiedząc, że zamierzasz zrujnować nam wszystkim życie. Nienawidzę cię.
Hilary postąpiła dwa kroki, chwyciła ją za ramiona i mocno nią potrząsnęła.
– Przestań, niemądra. Otwórz swe zaślepione oczy. On to wszystko zrobił dla ciebie.
Jossie wyrwała się jej.
– Co masz na myśli? – spytała.
– Nie chciał, żeby twój ojciec poszedł do więzienia. Bo to twój ojciec. Posłał tam innych, ale nie chciał, żeby tak się stało z twoim ojcem ani z Trevorem Kingiem. Więc ich ostrzegł i dał im czas na zniszczenie różnych rzeczy. Dowodów. Dokumentów i kwitów. – Spojrzała na mnie. – W sobotę powiedział mi, jakie miał plany… chciał powiedzieć twojemu ojcu, ile wie, i zaproponować mu układ. Proponował mu czas, wystarczająco dużo czasu w zamian za zatarcie śladów i dyskretne ulotnienie się. Po to, żeby zaoszczędzić ci tych cierpień. Czas, żeby zdążył wyjechać, nim policja przyjechałaby zabrać mu paszport. Czas na to, żeby jak najlepiej zdołał ułożyć sobie życie. A oni tak mu odpłacili za to, że dał im ten czas. Zapłacił za każdą sekundę… – Z najwyższym niesmakiem wskazała na stół i pocięte kawałki materiału -…w mękach.
– Hilary – zaprotestowałem.
Nigdy nie można było zatrzymać rozpędzonej Hilary Pinlock. Porywczo zwróciła się do Jossie:
– On może dużo znieść, ale wydaje mi się, że jak mu wymyślasz za to, co dla ciebie wycierpiał, to już za wiele. Więc wlej sobie trochę oleju do twojej ptasiej główki i proś go o wybaczenie.
Bezradnie potrząsnąłem głową. Jossie stała zszokowana, z rozdziawionymi ustami, po czym spojrzała na stół i odrzuciła tę myśl.
– Tata nigdy by tego nie zrobił – powiedziała.
– Było ich pięciu – wyjaśniłem znużony. – Ludzie w gromadzie robią rzeczy, których nigdy by samemu nie zrobili.
Patrzyła na mnie podkrążonymi oczyma. Potem obróciła się gwałtownie na obcasie i wyszła z pokoju.
– Jest strasznie przygnębiona – powiedziała Hilary, starając się ją usprawiedliwić.
– Tak.
– Dobrze się czujesz?
– Nie. Zrobiła minę.
– Przyniosę ci coś. Muszą mieć w domu przynajmniej aspirynę.
– Najpierw mi powiedz, jak się tu znalazłyście – poprosiłem.
– Och. Martwiłam się. Dzwoniłam do ciebie do domu przez cały wieczór. Do późna w noc. Dzwoniłam też dziś wcześnie rano. Miałam przeczucie… pomyślałam, że nie zaszkodzi sprawdzić, więc pojechałam do twojego domu… ale oczywiście ciebie tam nie było. Spotkałam twoją sąsiadkę, panią Morris, która powiedziała mi, że nie było ciebie w domu przez całą noc. Więc wtedy pojechałam do twojego biura. Byli zdezorientowani, bo między wczorajszym wieczorem a dzisiejszym rankiem twój partner wyniósł z biura mnóstwo dokumentów i żaden z was nie zjawił się w pracy.
– O której… – wydusiłem.
– Koło wpół do dziewiątej, kiedy znalazłam się w biurze. – Spojrzała na zegarek. – Teraz jest za piętnaście jedenasta.
Czternaście godzin, pomyślałem tępo. Musiałem tu leżeć przez przynajmniej czternaście godzin.
– Cóż, pojechałam do domu Fincha – ciągnęła. – Miałam trochę trudności ze znalezieniem drogi, a kiedy w końcu dotarłam, panował tam niesamowity rozgardiasz. Jakaś młoda sekretarka chodziła po całym biurze i płakała. Ludzie pytali, co się dzieje… a twoja dziewczyna, Jossie, była wręcz oniemiała. Zapytałam, czy ciebie widziała. Powiedziałam, że podejrzewam, iż możesz być w poważnych tarapatach. Spytałam, gdzie mieszka Trevor King. Namówiłam ją, żeby pojechała ze mną i pokazała mi drogę. Usiłowałam jej powiedzieć, co robił jej ojciec i jak ciebie porwał, ale nie chciała w to wierzyć.
– Nie.
– No i potem przyjechałyśmy tutaj i znalazłyśmy ciebie.
– Jak weszłyście?
– Tylne drzwi były szeroko otwarte.
– Szeroko…?
Nagle stanął mi przed oczyma Trevor mówiący, że idzie do kuchni po pieniądze. Żeby otworzyć drzwi. Żeby dać mi przynajmniej jakąś szansę. Biedny Trevor.
– Ta koperta, którą ci dałem – powiedziałem. – Ze wszystkimi kserokopiami. Spalisz ją, kiedy przyjedziesz do domu?
– Jeśli tego chcesz.
– Mhm.
Wróciła Jossie i rozwaliła się na fotelu, przerzucając nogi przez poręcz.
– Przykro mi – odezwała się nagle.
– Mnie też.
– Naprawdę im pomogłeś – powiedziała.
– Czyń dobro tym, którzy złośliwie ciebie wykorzystują – rzuciła Hilary.
Spojrzałem na nią.
– Wystarczy już tego.
– O czym ty mówisz? – zapytała Jossie.
Hilary potrząsnęła głową, uśmiechając się, i udała się na poszukiwanie aspiryny. Pomyślałem, że bardziej by się przydał butazolidin. Czułem już się nieco lepiej, siedziałem na krześle, ale będzie musiało upłynąć jeszcze dużo czasu, żebym poczuł się dobrze.
– Zostawił mi list – odezwała się znowu Jossie. – Mniej więcej taki jak twój.
– O co ci chodzi?
– Droga Jossie. Przepraszam. Kocham Cię. Tata.
– A.
– Powiedział, że jedzie do Francji… – Urwała i zaczęła wpatrywać się przed siebie. Na jej twarzy malował się smutek. – Życie będzie niewypowiedzianie parszywe, prawda? – powiedziała. – Przez długi czas, co?
– Mhm.
– Co ja mam robić?
Pytanie to było retorycznym jękiem, ale odpowiedziałem na nie.
– Naprawdę chciałem ciebie ostrzec – powiedziałem. – Ale nie mogłem… przed rozmową z twoim ojcem. Naprawdę chciałem, żebyś zamieszkała w moim domu. Gdybyś doszła do wniosku… że mogłabyś.
– Ro… – rzuciła to ledwo słyszalnym szeptem.
Siedziałem obolały i ponuro myślałem o telefonie do Nantucketów i chaosie, z którym będę musiał się uporać w biurze.
Jossie odwróciła głowę w moją stronę i obrzuciła mnie długim spojrzeniem.
– Wyglądasz na mięczaka – rzekła. W głosie jej czuć już było nutkę ironii tak dla niego charakterystyczną; jeszcze lekko drżał, ale perspektywy były świetne. – I powiem ci coś jeszcze. – Zamilkła i przełknęła ślinę. – Kiedy tata wyjechał, zostawił mnie, ale wziął ze sobą okropną Lidę.
To wystarczyło, aby z nadzieją patrzyć w przyszłość.
Dick Francis