Выбрать главу

— Nie biorę odpowiedzialności za to, co się stanie, Cezarze, jeśli będziesz nalegał na wypuszczenie Timoleona.

— Nikt nie obarczy cię odpowiedzialnością — odparł spokojnie Laureolus.

— Chyba rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć, Cezarze.

— Wiem, że rozumiesz.

— Tak czy inaczej, lękam się o ciebie, skoro chcesz go uwolnić. Lękam się o Rzym. — Mimo żelaznej żołnierskiej dyscypliny na chwilę stracił panowanie nad sobą. — Laureolusie, Laureolusie! Jakże żałuję, że wybrałem cię na cesarza! Jak bardzo się pomyliłem! Nie rozumiesz, że Timoleon musi zginąć dla dobra ogółu? Domagam się jego stracenia!

— Dziwnie się zachowujesz przed obliczem cesarza — rzekł Laureolus wyważonym tonem, bez cienia rozdrażnienia. — Zupełnie jakbyś nie dowierzał, że nim jestem. Tak się składa, że naprawdę jestem władcą i nie ugnę się pod żadnymi naciskami. Co więcej, przyjmuję twoją rezygnację ze stanowiska konsula. Przekroczyłeś swoje uprawnienia i nie widzę dla ciebie miejsca w nowym rządzie, teraz gdy zaczynam leczyć rany. Zostaniesz wygnany do miejsca, które sam sobie wybierzesz, byle daleko stąd. Może być Ajgyptos, Cypr, Pont…

— Nie.

— Poza tym możesz tylko odebrać sobie życie. Piękna śmierć, godna Rzymianina.

— To się również nie stanie. Jeśli chcesz się mnie pozbyć, każ mnie zaciągnąć na plac Marka Anastazjusza, niech mi odrąbią głowę na oczach gawiedzi. I wytłumacz im z łaski swojej, czemu taki los spotkał człowieka, który uczynił tyle dobrego dla Cesarstwa. Obarcz mnie winą za rozlew krwi w ostatnich czasach. Za wszystko, nawet za egzekucje wykonane na rozkaz Torkwatusa. Z pewnością zaskarbisz sobie miłość ludu, a przecież wiem, jak bardzo pragniesz tej miłości.

Twarz Laureolusa nie odzwierciedlała żadnych uczuć. Gdy zaklaskał, do gabinetu weszło trzech gwardzistów.

— Odprowadzicie hrabiego Apollinarisa do cesarskiego więzienia — rzekł i się odwrócił.

* * *

— Nie odważy się skazać cię na ścięcie — zauważył Charakos. — Byłby to początek nowych zamieszek i wyroków.

— Tak sądzisz? — Apollinaris dostał najwygodniejszą celę, zarezerwowaną dla szlachetnie urodzonych więźniów, okrytych hańbą członków rodziny panującej czy młodszych braci, którzy targnęli się na życie cesarza. Na ścianach wisiały grube, purpurowe tkaniny, sofy były dziełem pierwszorzędnych rzemieślników.

— Tak sądzę. Jesteś najważniejszym człowiekiem w Cesarstwie. Wszyscy wiedzą, czego dokonałeś w prowincjach. I wiedzą, że uchroniłeś nas przed Torkwatusem, a Laureolusowi otworzyłeś drogę do tronu. Po śmierci Demetriusza powinieneś był przejąć władzę. Jeśli cię zabije, będzie miał senat przeciwko sobie i rozruchy w mieście.

— Szczerze wątpię — odparł Apollinaris zmęczonym głosem. — Mylisz się w ocenie sytuacji, choć rzadko ci się to zdarza. Mniejsza o to. Przyniosłeś książki?

— Tak. — Charakos otworzył ciężką paczkę. — Lentulus Aufidiusz, Sekstus Azyniusz, Swetoniusz, Ammianus Marcellinus, Juliusz Kapitolinus, Liwiusz, Tukidydes, Tacyt. Najwięksi dziejopisarze.

— Będę miał co czytać w nocy — rzekł Apollinaris. — Dziękuję, możesz odejść.

— Panie…

— Możesz odejść — powtórzył, lecz gdy Charakos zbliżył się do drzwi, zapytał: — Jeszcze jedno. Co z Timoleonem?

— Puścili go na wolność, panie.

— Tego się właśnie obawiałem.

Po odejściu Charakosa zajął się książkami. Zamierzał zacząć od Tukidydesa, przerażającego sprawozdania z okropnej wojny między Atenami a Spartą, książki wyjątkowo posępnej w swoim przekazie. Potem chciał się przebić, tom po tomie, poprzez późniejsze dzieje. A jeśli Laureolus zostawi go na razie przy życiu, żeby mógł je wszystkie jeszcze raz przeczytać, może sam się zabierze za więzienne zapiski — pamiętnik, w którym będzie próbował nie rozczulać się nad sobą, mimo że opowie, jak dla ratowania imperium położył na szali własne życie. Nie sądził jednak, żeby Laureolus dał mu czas na pisanie. Nie odbędzie się publiczna egzekucja, o nie. Charakos nie mylił się w tym względzie. Był wszak bohaterem ludu, a takich się publicznie nie wlecze pod topór. W dodatku Laureolus wychodził z założenia, że należy dać wytchnienie zapracowanym katom i przywrócić w stolicy coś na podobieństwo ładu.

Sięgnął po pierwszy tom dzieła Tukidydesa. Zatrzymał się na wstępie i czytał go raz po raz.

Zapukano do drzwi. Czekał na to.

— Proszę — odpowiedział. — Drzwi raczej nie są zamknięte.

Do celi wszedł wysoki osobnik, człowiek w czarnym kapturze, spod którego wyzierało chude oblicze. Zimne spojrzenie wpadniętych oczu, napięta i szorstka skóra, wargi wąskie i zaciśnięte.

— Znam cię — rzekł spokojnie Apollinaris, choć nigdy go nie widział.

— Powinieneś — stwierdził mężczyzna, idąc ku niemu z obnażonym nożem. — Znasz mnie bardzo dobrze. I chyba się mnie spodziewałeś.

— Spodziewałem się — odparł Apollinaris.

* * *

Był pierwszy dzień miesiąca, kiedy prefekt finansów publicznych i prefekt skarbca cesarskiego spotykali się na tradycyjnym obiedzie, na którym omawiali sprawy dotyczące działania obu instytucji. Nawet teraz, wiele tygodni od przejęcia władzy przez nowego cesarza, nad prywatną szkatułą władcy, fiscus imperialis, wciąż pieczę sprawował Kwintus Cestiusz, podczas gdy środkami publicznym, fiscus publicus, od lat zarządzał Sulpicjusz Sylanus. Przeżyli wszystkie burze. Sztukę przetrwania opanowali do perfekcji.

— A więc hrabia Walerian Apollinaris zabity — rzekł Cestiusz. — Szkoda. Był wielkim człowiekiem.

— Zbyt wielkim, żeby ustrzec się zguby. Takich ludzi zawsze w końcu się usuwa. Ale szkoda, zgadzam się z tobą. Był prawdziwym Rzymianinem. Takim, jacy dawniej bywali. W dzisiejszych strasznych czasach niełatwo takich znaleźć.

— Przynajmniej mamy spokój. Imperium jest znowu potęgą dzięki hrabiemu Apollinarisowi i miłościwie nam panującemu cesarzowi Laureolusowi.

— Tak, ale czy się ostoi? Czy rozwiązano najważniejsze problemy? — Sylanus, mały, chytry żarłok o wielkim niezmąconym poczuciu humoru, ukroił sobie kolejną porcję mięsa. — Zabawię się we wróżbitę, Cestiuszu. W ciągu stu lat wszystko runie.

— Jesteś niepoprawnym optymistą. Mylisz się co najmniej o połowę. — Kwintus Cestiusz sięgnął po wino, choć pił rzadko.

— No tak, masz rację — stwierdził Sylanus.

Robert Silverberg

Roma Eterna

2009

Wydanie oryginalne

Data wydania: 2003

Tytuł oryginału: Roma Eterna

Wydanie polskie

Data wydania: 2009

Projekt i opracowanie graficzne okładki: Tomasz Maroński

Przełożył: Dariusz Kopociński

Wydawca: Agencja „Solaris”

Małgorzata Piasecka

11-034 Stawiguda, ul. Warszawska 25 A

tel./fax 089 54131 17

e-maiclass="underline" agencja@solarisnet.pl

ISBN 978-83-7590-023-1