Выбрать главу

— Z bezczynności i znudzenia brudnych mieszkańców Subury? — Apollinaris spoglądał w zamyśleniu na drugiego konsula. Rozważał tę ciekawą, niezrównanie absurdalną tezę.

Torkwatus chyba jednak nie miał rozterek.

— Owszem. Gdy depcze się prawo i niszczy ład powszechny, co czasem nazywa się dekadencją, ludzie widzą, że nikt już nad niczym nie panuje. I zaraz marzą im się łupy. Obalmy monarchię, wybijmy patrycjuszy, podzielmy zdobycz między siebie. Zaglądam do karczm, wysłuchuję buntowniczych nawoływań. Chodź jutro ze mną, usiądź i posłuchaj.

— Dwóch konsulów ma się włóczyć bez ochrony po szemranych spelunkach?

— Nikt nas nie rozpozna. Pokażę ci, jak się ubrać.

— Byłaby to ciekawa przygoda, ale dziękuję, nie skorzystam. Wierzę ci na słowo: w Suburze wrze. Jednak od czego armia, Torkwatusie? Przez pięć lat tłumiłem bunty w prowincjach. Jeśli będę musiał, stłumię bunt w Suburze.

— Napuścisz rzymskie wojsko na obywateli stolicy? Zastanów się, przyjacielu. Zanim wybuchną prawdziwe rozruchy, należy sprzątnąć głównych wichrzycieli. Wiem, że to twój pierwszy dzień po powrocie, wolałbym cię tym wszystkim nie obarczać. Ale nie mamy czasu do stracenia. Przed nami ciężka praca. — Torkwatus dał znak niewolnikowi, który czekał, żeby napełnić kielichy. — Na razie na tym poprzestańmy. Co powiesz o winie? Czterdziestoletnie z Falernii. Z prywatnych piwnic cesarza, gdybyś nie wiedział. Kazałem je sprowadzić na tę okoliczność.

— Wyborne — odparł Apollinaris — lecz z czasem odrobinę zgorzkniało. Podasz mi miód?

* * *

— Aktualna lista, panie — rzekł Charakos.

Apollinaris wziął papier od swojego adiutanta i przebiegł wzrokiem po nazwiskach.

— Stacjusz… Klaudiusz Neron… Judasz Antoniusz Soranus… Kim oni są?

— Lucjusz Stacjusz jest osobistym sekretarzem cesarza. Hebrajczyk Soranus podobno przywoził z Afryki niezwykłe zwierzęta do kolekcji. Nic mi nie wiadomo o Klaudiuszu Neronie, ale to chyba jakiś dworski rzemieślnik.

— Aha. — Apollinaris znów się skupił na liście. — Hilaron i Polibiusz, tak… Zawsze u jego boku. Pamiętam tych fałszywych drani. Glicjusz Agrykola. Gajusz Kallistus. Marko Kornuto. Cóż to za imię: Marko Kornuto?

— Rzymskie, panie. To znaczy… w języku rzymskim, nie łacińskim.

— Rzymskim, łacińskim, co za różnica? — zapytał, skonfundowany.

— Niższe warstwy społeczne posługują się nowym, prymitywnym językiem, który nazywają „rzymskim”. Mówi się, że to gwara ludowa. Wywodzi się z łaciny, podobnie jak języki w prowincjach. To jej łatwiejsza, niechlujna forma. Ponoć ludzie zaczynają tłumaczyć swoje nazwiska na tę gwarę. Marko Kornuto jest prawdopodobnie jednym z woźniców cesarza lub jego stajennym, coś w tym guście.

Apollinaris skrzywił się. Raził go ten nowy zwyczaj, panoszący się ostatnio w prowincjach, używania miejscowych dialektów: haniebnie uproszczonej łaciny, przemieszanej z prymitywnymi obcymi słowami. I tak inaczej mówiono w Galii, inaczej w Hispanii, jeszcze inaczej w Brytanii, a już całkiem inaczej w prowincjach teutońskich. Tępił nowe dialekty, gdziekolwiek się z nimi spotykał. A więc również tutaj się to działo?

— Nie rozumiem, skąd ta popularność nowej odmiany łaciny w samym Rzymie? W prowincjach dialekt podkreśla odrębną tożsamość narodową. Ale Rzym nie może chyba oderwać się od Rzymu, prawda?

Charakos tylko uśmiechnął się i wzruszył ramionami.

Apollinaris przypomniał sobie słowa Torkwatusa, który opowiadał o wrzeniu w ubogich dzielnicach, możliwości wybuchu zamieszek wśród plebejuszy. Czyżby nędzarze polubili zdegenerowaną odmianę łaciny, swój własny język, odróżniający ich od znienawidzonej arystokracji? Warto było to zbadać. Z własnego doświadczenia wiedział, jak duże znaczenie ma odrębność językowa podczas przewrotów politycznych.

Po raz kolejny spojrzał na listę osób aresztowanych przez Torkwatusa.

— Macjusz… Licencjusz… Licyniusz… Cesjusz Basjusz… — Podniósł wzrok. — Co oznaczają czerwone znaczki obok niektórych nazwisk?

— Oznaczają tych, którzy zostali straceni — wyjaśnił Charakos.

— Straceni, powiadasz? — wystraszył się Apollinaris.

— Skazani na śmierć. Nie wiedziałem, panie, że to cię zaskoczy. Myślałem, że wiesz.

— Nie wiedziałem. Nie słyszałem nic o egzekucjach.

— Na drugim końcu Forum, przed łukiem Marka Anastazjusza, jest taki mały placyk. Ustawił tam podest, na którym popołudniami przez cały tydzień zabija się skazańców, po pięciu lub sześciu na raz.

— Ustawił? Kto?

— Larcjusz Torkwatus, panie — odpowiedział Charakos tonem rodzica pouczającego dziecko.

Apollinaris pokiwał głową. Mijał dziesiąty dzień, odkąd wrócił do Rzymu, a były to dni bardzo pracowite. U siebie w domu Torkwatus nie dał mu okazji wyjaśnić, że zamierza złożyć urząd konsula i odejść z życia publicznego. A kiedy spostrzegł, do czego się przymierza Torkwatus — zamykając cesarza w areszcie domowym, wtrącając do więzienia towarzyszy jego pohulanek, wydając mnóstwo surowych rozporządzeń w celu wyplenienia korupcji w rządzie — zrozumiał, że nie może sobie pozwolić na odejście. Plany Torkwatusa, choć same w sobie chwalebne, były zarazem tak radykalne, że nie należało mu pozwolić działać w pojedynkę. Dałby się bowiem poznać jako nowy dyktator, a historia uczyła, że Rzym toleruje wyłącznie takich dyktatorów, którzy — jak August Cezar — potrafią ukryć swoje dyktatorskie zapędy za zasłoną konstytucyjnych uregulowań. Zwykły mianowany konsul, chcący rządzić po obaleniu cesarza, nie utrzymałby się u władzy — musiałby przejąć cesarskie uprawnienia. Apollinaris wolałby, żeby Torkwatus nie szedł tą drogą. Za wszelką cenę należało zachować system konsularny. A Torkwatus potrzebował przychylności drugiego konsula, jeśli jego reformy miały przynieść skutek.

A zatem Apollinaris odsunął od siebie myśl o zakończeniu kariery politycznej. W ciągu pierwszych dni podkreślał swoją obecność w stolicy: urządzał gabinet w gmachu konsulatu, odnawiał znajomości z dystyngowanymi senatorami i ogólnie zadomawiał się w głównym ośrodku władzy. Codziennie spotykał się ze swoim kolegą Torkwatusem, który zapewniał, że proces oczyszczania kraju z wałkoni i krwiopijców przebiega bez zarzutu. Dotąd jednak Apollinaris nie wdawał się w szczegóły. Rozumiał już, że to był błąd. Załatanie nieszczelności w publicznej kasie, z których korzystali obwiesie otaczający tłumnie cesarza, było szczytnym celem, lecz któżby się spodziewał, że złoczyńcy będą zabijani? W czasie swoich podróży po mieście Apollinaris nie zbliżał się do placyku Marka Anastazjusza — miejsca egzekucji, gdzie na rozkaz Larcjusza Torkwatusa po ziemi toczyły się ludzkie głowy.

— Chyba powinienem porozmawiać o tym z Torkwatusem. — Wstając, schował listę aresztowanych.

Gabinet Torkwatusa mieścił się piętro wyżej w gmachu konsulatu. Dawniej konsulowie dzielili między siebie przestrzeń ósmego piętra; przynajmniej tak było za czasów pierwszych trzech kadencji Apollinarisa. Na początku, jako nieopierzony konsul, zajmował gabinet we wschodniej części budynku, skąd rozpościerał się widok na Forum Trajana. W czasie drugiej i trzeciej kadencji, już jako konsul z doświadczeniem, przeniósł się do bardziej reprezentacyjnych pomieszczeń w zachodniej części najwyższego piętra. W czasie długiej wędrówki po prowincjach utracił swój rewir, należący teraz do królestwa Torkwatusa, który przygotował dla kolegi drugorzędny gabinet piętro niżej.

„Niepomiernie przybyło zadań konsulowi, odkąd przywróciliśmy znaczenie temu stanowisku — wyjaśnił Torkwatus z niejakim zawstydzeniem, kiedy Apollinaris po powrocie upomniał się o stary gabinet. — Walczyłeś na Sycylii i było wiadomo, że nie zobaczymy cię tu przez dwa, trzy lata, a potrzebowałem więcej przestrzeni dla dodatkowych pracowników, którzy stali się niezbędni…”.