Выбрать главу

– Było ich dwóch – przyznał mężczyzna, charknął i splunął pod nogi. – Jeden jakby robotnik, ale rączki bielutkie. Socjalista aż śmierdziało. A ten drugi lepszy gość. Dewizkę miał. Złotą.

Susłow spojrzał na Akimowa. Twarz tego ostatniego wyrażała podziw.

– Poznajesz? – Podsunął pijakowi fotografię Sawinkowa.

– Ten sam! Ta sama wredna morda!

– Kiedy wysiedli? – zapytał Wilkowski.

– Parę łyków temu. – Potrząsnął flaszką.

– Jakieś piętnaście do dwudziestu minut – wydedukował Susłow. – Akimow, zabierzcie psa do cyrkułu. Wilkowski, pójdziecie ze mną.

– A ten tutaj?

Susłow wręczył pijaczkowi dwadzieścia kopiejek.

– Wypij sobie piwo za zdrowie ochrany – powiedział.

– Wedle rozkazu, panie naczelniku! – wrzasnął służbiście mężczyzna i usiłował zasalutować, ale trafił palcami w oko.

Napotkany niebawem kolejny stójkowy pokazał im, w którym kierunku udał się poszukiwany. Jak się okazało, dziesięć minut temu był już sam. Jego tajemniczy towarzysz ze złotą dewizką zniknął bez śladu. Kolejny stójkowy nad kanałem widział, jak dopiero co ktoś w stroju odpowiadającym opisowi wsiadał do tramwaju. Pojazd było jeszcze widać, znikał w perspektywie ulicy.

– Mamy szansę go capnąć – mruknął Nikifor. – Uważaj, drań na pewno jest uzbrojony.

– Gotów! – Polak z trzaskiem odbezpieczył trzymany w kieszeni rewolwer.

Obaj wywiadowcy złapali bryczkę i kazali jechać w ślad za tramwajem.

– Skaczemy jednocześnie – rozkazał Susłow. – W razie czego strzelaj tak, żeby zabić.

Wilkowski uśmiechnął się lekko. Bryczka przyśpieszyła. Skoczył, lądując na tylnym pomoście. Zrobił to tak zręcznie, że Nikifor się zdziwił. Woźnica strzelił z bata i po chwili Susłow wylądował na przednim pomoście tramwaju.

– Dokąd, dokąd, taka twoja… – wydarł się konduktor, ale widząc odznakę, którą mignął mu w przelocie agent, umilkł.

W wagonie nie było nikogo, kto odpowiadałby rysopisowi. Żaden z podróżnych nie widział też człowieka przedstawionego na zdjęciu. Agenci wyskoczyli w biegu. Zawrócili na miejsce, gdzie po raz ostatni widziano wroga, i zaczęli wypytywać okolicznych stójkowych. Nikt nic nie widział. Zgubili ślad. Ścigany zniknął, jakby go ziemia pochłonęła.

***

– No to straciliśmy trop – powiedział ponuro Nikifor. – A już byliśmy tak blisko. Dziesięć minut i byśmy go mieli.

– Musieliśmy popełnić błąd – zauważył Tomasz. – Co będziemy robić dalej? Urwały nam się w ręku wszystkie nici…

– Spokojnie, nie panikuj. Ponieważ jesteś praktykantem, powiedz, co zrobiłbyś na moim miejscu.

– Cofnąłbym się do miejsca, gdzie widziano go po raz ostatni.

– Jak widzisz, to nic nie dało.

– A może do jeszcze poprzedniego?

– Koło łódki.

– Wobec tego wróciłbym do łódki i tam czekał, aż przyjdzie po nią.

– Musisz nauczyć się jednej podstawowej prawdy o rewolucjonistach. To nie są złodzieje. To znaczy oczywiście kradną, co tylko im wpadnie w ręce, ale poza pieniędzmi i żywnością przeważnie nie zatrzymują łupów na stałe. Rozumiesz, o co mi chodzi?

– Ukradł łódkę, popływał nią w towarzystwie znajomego po Newie, a potem porzucił ją na zawsze?

– Właśnie.

– Czy wniosek ten nie jest zbyt… pochopny?

– Zwróć uwagę, że nie przywiązał jej ani nie wyciągnął na ląd. Co teraz powinniśmy robić?

Wilkowski zamyślił się.

– Ten kawałek gazety z łódki i…

– I…?

– Nie wiem.

– Na łódce znajduje się tabliczka z nazwiskiem właściciela. Powinniście zwracać uwagę na takie szczegóły.

– Tak jest! Mając nazwisko właściciela, możemy ustalić, gdzie mieszka, i zwrócić mu jego własność.

– Chodziło mi raczej o możliwość sprawdzenia, czy złodziej i poszkodowany nie byli ze sobą w zmowie, ewentualnie czy Sawinkow nie zostawił tam jakichś innych tropów. Kartką jeszcze się zajmiemy. Gdzie znajdziemy adres?

– W cyrkule.

– Tak, ale w którym? Jest ich w Petersburgu wiele.

– Myślę, że w takim nad Newą. To znaczy obejmującym dzielnice przylegające do rzeki.

– To nam zmniejsza ich ilość do dziesięciu.

– To już niedużo. Chodźmy.

– Pięć godzin łażenia, pod warunkiem, że się rozdzielimy. Pomyśl jeszcze.

– Łódka! Może w admiralicji?

Susłow tylko westchnął ciężko.

– Na posterunku policji wodnej – odparł znużonym głosem. – Newa jest od wielu lat patrolowana przez specjalny oddział. Mają tam spis wszystkich, którzy pracują na rzece lub posiadają własną łódź. Wezwij dorożkę.

***

Na wschód od miasta rzeka płynęła tak, jak przed wiekami. Rozlana szeroko, sączyła się leniwie wśród starorzeczy i bagien. Nikifor i Tomasz weszli pomiędzy zabudowania rozłożonej na brzegu niedużej wioski. Lepianki wzniesiono byle jak z przypadkowych materiałów. Na widok obcych rozszczekały się kundle. Zza płotów wyjrzały rozczochrane głowy brudnych dzieciaków. Agenci kroczyli, nie zwracając na to uwagi. W nozdrza wżerał się smród gnijącej ryby. Niebawem doszli do chałupy leżącej na przeciwległym skraju wsi. Lekko uchylone drzwi kołysały się na wietrze. Weszli do środka bez pukania. Znaleźli się w sporej izbie, której podłogę pokrywała warstwa brudu. Meble, wyłowione najwidoczniej kiedyś z rzeki, przeżarte przez wilgoć i robaki, straszyły po kątach. Okna, zaciągnięte błonami łożyskowymi jakichś zwierząt, przepuszczały mało światła. Susłow, walcząc z obrzydzeniem, otworzył jedno z nich. Rozejrzał się uważnie.

– Właściciel łódki nie żyje – oznajmił.

– Skąd wiecie?

Agent wskazał mu podłogę w kącie. Pokryta była jakąś dziwną, zaskorupiałą masą.

– To krew. Musiał go trafić w aortę. Tryskało aż na ściany.

Na twarzy Wilkowskiego odmalowało się skrajne obrzydzenie, ale jego oczy pozostały nieruchome. Ten chłopak był niewiarygodnie wręcz opanowany. Zupełnie, jakby zobaczył w życiu takie rzeczy, że kilka trupów więcej nie mogło już zrobić na nim żadnego wrażenia.

– Co zrobił z ciałem? – zapytał praktykant. Susłow rozejrzał się jeszcze raz, po czym ruszył w stronę drzwi w kącie pomieszczenia. Otworzył je z rozmachem. Ich oczom ukazała się niewielka komórka. Podłogę znaczyła kolejna duża plama.

– Nieboszczyk leżał tu przez kilka lub kilkanaście minut – powiedział do Tomasza. – Może dopiero tu skonał.

W ścianie komórki była dziura. Wyszli z domu, aby obejrzeć ją od drugiej strony. Na trawie znaleźli jeszcze trochę krwi. Idąc śladem kropli, dotarli do niedużego pomostu. Trop urywał się na deskach.

– Tu cumował łódkę – stwierdził Susłow.

– Gdzie jest ciało?

– Na dnie. Zobacz, jaka tu ławica małych rybek. Skocz no, powiedz tym z wioski, żeby wezwali ekipę śledczą, ja się tu jeszcze porozglądam.

Wilkowski pobiegł, a Susłow zawrócił do chatki. Przepatrywał uważnie wszystkie kąty, nie chcąc niczego przegapić. Niewątpliwie stoczono tu bójkę. Świadczyły o tym porzucony w kącie nóż rybacki oraz stłuczony talerz. Niestety, nigdzie nie widział nic, co mogłoby wypaść z kieszeni terrorysty. Nie sposób było także ustalić, kiedy rozegrał się krwawy dramat. Z przyzwyczajenia zajrzał na odchodnym do pieca. Leżało w nim sporo jakichś papierów, doszczętnie strawionych przez ogień. Ostrożnie, pomagając sobie pęsetą, zdjął najwyższy z nich. List. Słów nie dawało się odczytać, ale w nagłówku zachowała się nazwa miasta, z którego został wysłany. Kijów. Popioły poniżej były po prostu resztkami gazet. Minęła może godzina, nim rozległo się pukanie do drzwi. Odwrócił wzrok. W progu stali czterej policjanci. Pokazał im swoją legitymację i gestem wskazał plamę krwi, a następnie pokrótce zreferował sprawę. Wilkowski czekał już na zewnątrz.