– No, nareszcie – powiedział, a potem wstał i poszedł opatrywać kolejne ofiary.
Susłow uniósł głowę. Był potłuczony i wszystko go bolało, ale chyba, na szczęście, nie doznał większych obrażeń. Tomasz podszedł do niego.
– Co się stało? – zapytał ranny.
– Coś wybuchło. Poraniło ludzi na ulicy. A potem na strychu nastąpiła kolejna eksplozja. Wyrwało kawał dachu.
– Ofiary w ludziach?
– Jeden zabity. Ten anarchista musiał mimo skutych dłoni odpalić solidny ładunek, skoro tak naruszyło więźbę. Czort wie co tam miał. Policja jest w drodze. Wezwałem.
– Ranni?
– Kilka osób. Głównie dostali odpryskami szkła. Was znaleźliśmy na korytarzu ostatniego piętra.
– Popełniłem błąd. Sawinkow wyszedł na dach. Ten zafajdany Bezrodnyj odwracał tylko uwagę. Na stole były dwa talerze. Przyganiałem ci, że nie umiesz patrzeć, a sam… Ech. Parszywe życie.
– Ale co się stało?
– Zachowałem się jak ostatni idiota. Wyszedłem na dach za Sawinkowem. Wtedy Bezrodnyj zdetonował pierwszą bombę z brzegu. Znaleźliście jego ciało?
– Tylko jakieś ochłapy. I strzęp kurtki z kieszeniami.
Susłow, walcząc z bólem, próbował usiąść, ale lekarz oderwał się od oczyszczania rany jakiegoś chłopca siedzącego obok i pchnął go na ziemię.
– Proszę jeszcze poleżeć.
– Pokaż tę kurtkę – poprosił Wilkowskiego.
– Wisiała na wiązaniu dachowym. Pomyślałem, że może coś w niej będzie.
Dłonie rannego szefa wybebeszyły kieszeń. Znalazł kartkę, na której widniał zamazany rysunek wykonany ołówkiem i dopisek:
Potrzeba 50 funtów
Antonow
– Popełniliśmy właśnie kolejny błąd – powiedział. – Jak sądzisz, co robili ci dwaj spryciarze, w chwili gdy ich nakryliśmy?
– No, szykowali bombę. Mieli takie różne w miskach. A jedna leżała koło stołu, no nie?
– Nie. Oni rozbierali bomby.
– Po co?
– Sawinkow chce wysadzić coś w powietrze. Potrzeba mu do tego pięćdziesiąt funtów trotylu. I towarzysz Antonow. Najlepszy specjalista od materiałów wybuchowych.
– Mamy jego adres?
– Sprzed piętnastu lat.
Na podwórze weszło kilku policjantów z wydziału dochodzeniowo-śledczego. Susłow podniósł rękę i pomachał na nich.
– Będę składał zeznania – powiedział do swojego podkomendnego. – Ty tymczasem zajmij się dalej śledztwem. W kwiaciarni znajdziesz posłańca. Masz tu dziesięć rubli na koszta operacyjne. Będziesz wiedział, co robić?
– Tak. Śladem Sawinkowa, jeśli ktoś go widział. Wszystkich stójkowych z okolicy mam przed kamienicą. Rozpytam. Ponadto redakcja. Z centrali zdobędę zdjęcie Antonowa.
– Gdybyśmy mieli jego zdjęcie, to byłoby aż zbyt pięknie. Może tobie się poszczęści. Wstąp do biura po aparat fotograficzny. Weź mój, Carl Zeiss. Jest najlepszy, nawet car takiego używa. W drogę!
Dotknął ręką czoła podwładnego, jakby mu błogosławił. Ledwie tamten poszedł, do Nikifora podeszli mundurowi. Lekarz pomagał ładować rannych do konnego ambulansu, a on składał zeznania…
Akimow i Wilkowski szli znów gorącym śladem. Niestety, jak na złość nie mieli psa… Sawinkowa zapamiętano. Dwadzieścia minut temu biegł w rozpiętym czarnym płaszczu, a potem się go pozbył. Gdy piętnaście minut przed ich nadejściem wsiadał do dorożki numer pięćdziesiąt sześć, nie miał już płaszcza.
– No to jesteśmy w kropce – powiedział Akimow. – Dorożki nikt nie zapamiętuje.
– Pomyślmy, co zrobiłby szef na naszym miejscu. Aha, już wiem. Jeden z nas pójdzie do najbliższego cyrkułu i sprawdzi, do kogo należy ta dorożka. Potem trzeba odnaleźć jej zwykły postój, poczekać, aż wróci, i wypytać. Możesz się tym zająć?
– Dobrze. A ty?
– Poszukam płaszcza. Musiał go gdzieś tu ukryć.
– To jak szukanie igły w stogu siana.
– Przesadzasz. Szedł ulicą. Mógł zakręcić w najwyżej pół tuzina bram. W większości są szwajcarzy. Nie wpuściliby go, a przynajmniej zapamiętaliby jego wredną mordę. Musiał upchnąć go gdzie indziej. W załom muru. Gdziekolwiek.
– Ciekawe, dlaczego w ogóle się go pozbył.
– Dowiemy się, jeśli go znajdę. Prawdopodobnie chciał zmienić swój wygląd, aby utrudnić nam pościg. W pośpiechu mógł coś zostawić w kieszeni.
– Zatem ruszam do cyrkułu.
Rozdzielili się.
Tomasz przypatrywał się mijanym kamienicom. Niespodziewanie wypatrzył świeżo wybite okienko piwniczne. Podszedł do wejścia. Ten dom był nieco podrzędniejszej kategorii. W bramie stał tylko cięć. Tomasz błysnął odznaką.
– Chciałbym obejrzeć wasze piwnice.
– Ależ, panie naczelniku! – zaprotestował ciec. – Tu nie może być nic takiego. Pilnuję.
Ale już wygrzebał klucz. Gwizdnął. Przybiegł kilkunastoletni chłopak, pewnie jego syn.
– Stań tu i miej baczenie na wszystko – polecił mu, a sam z agentem ruszył do piwnic.
Wilkowski bez wahania wybrał korytarz, który zaprowadził go do sporej pralni. To jej okienka wychodziły na ulicę. Jedno było wytłuczone. Płaszcz, zwinięty w kłębek, leżał na podłodze. Ponieważ zachlapane błotem szybki nie wpuszczały zbyt wiele światła, agent wyszedł z podziemi, trzymając odzież rewolucjonisty pod pachą. Zresztą nie chciał badać dowodu rzeczowego tutaj, przy dozorcy. Wyjął z kieszeni zegarek i popatrzył na niego uważnie. Doszedł do wniosku, że powinien zdążyć. Zamachał ręką na dorożkę.
– Do cyrkułu – polecił.
– Wedle rozkazu. Do którego?
– Do najbliższego.
Dotarł na czas. Josif Akimow właśnie wychodził.
– I czego się dowiedziałeś? – zapytał.
– Nie wiedzą, jak się nazywa. Spis powinienem otrzymać w zarządzie gildii dorożkarzy.
– To oni mają swoją gildię? – zdziwił się Tomasz.
– Widać mają. Dostałem ich adres. Ale słyszałem, że ta dorożka najczęściej zatrzymuje się na postoju dwie ulice stąd.
– W drogę.
– Widzę, że znalazłeś płaszcz?
– Tak. To nie było trudne. Zaraz obejrzymy go dokładniej.
Dorożka jeszcze nie wróciła z kursu. Postanowili na nią zaczekać. Siedli na ławce koło postoju i zaczęli bebeszyć kieszenie, wykładając zawartość na ławkę. Pomięte bilety z kinematografu i fotoplastykonu. Pobrudzona chustka do nosa, kawałek drutu oraz pugilares. W portfelu były dwa tysiące rubli.
– Cholera – powiedział Wilkowski. – Aż mam ochotę zdezerterować.
– A ja raczej nabieram chęci zostać rewolucjonistą. Jeśli taki może wyrzucić z płaszczem tyle, ile zarobimy przez sześć lat…
– Czekaj. Do diabła, znowu daliśmy się wrobić!
– Jak to?
– Jak myślisz, dlaczego on to tam rzucił?
– Nie wiem.
– A ja sądzę, że to nie był przypadek. To są pieniądze dla kogoś.
– Dlaczego nie wręczył osobiście?
– Nie chciał naprowadzać policji na trop… Pralnia stanowiła awaryjną skrzynkę kontaktową.
Z bocznej kieszonki portfela wyłuskał kartkę papieru.
Trotylu nie będzie. Melina spalona. Bezrodnyj nie żyje. Uruchom swoje kontakty. Spotkamy się jutro o ósmej wieczorem przy moście.