– Jasna cholera – zaklął.
– Zawaliliśmy sprawę – zmartwił się Josif. – A może by podrzucić to na miejsce? Tamten znajdzie i…
– Zdobędzie trotyl, coś wysadzą w powietrze. Zginą ludzie. Myślę, że wrócić tam trzeba tak czy siak. Zaczaić się na tego, który przyjdzie odebrać wiadomość, a jutro o ósmej przy moście zapolować na Sawinkowa.
– A dorożka?
– Popatrz, właśnie jedzie.
Dorożkarz zatrzymał się na końcu ogonka i zgramoliwszy się na dół, dał koniom owsa. Poklepywał je właśnie po szyjach i coś do nich gadał, gdy podszedł do niego Wilkowski.
– Czy odpowie nam pan na kilka pytań? – zapytał, pokazując odznakę.
– Dlaczego by nie? Nie mam nic do ukrycia. – Mężczyzna mimo tej deklaracji uciekał spojrzeniem na boki.
Tomasz wyłowił z kieszeni zdjęcie. Zaczynało się już wycierać.
– Poznajecie tego człowieka?
– Musi co tak. Wiozłem go dziesięć minut nazad.
– A dokąd?
– Do takiego małego hotelu niedaleko – powiedział dorożkarz.
– Jedź tam – polecił Wilkowski Josifowi. – Wezwij posiłki i zrób ścisłą rewizję całego budynku. Obsadźcie dachy. Uważajcie, może być uzbrojony. Ba, na pewno jest uzbrojony. A ja zajmę się tym cholernym portfelem z piwnicy.
– Dobra. Gdzie się spotkamy?
– Tutaj. Niezależnie od tego, który z nas skończy pierwszy. Chyba że wydarzy się coś nieoczekiwanego. Wtedy wiesz, gdzie mnie szukać.
– Zgoda.
Zawrócił do kamienicy, którą niedawno opuścił. Otworzył okienko do pralni i wykorzystując chwilę, gdy na ulicy nikogo nie było, wślizgnął się do środka. Rzucił płaszcz na ziemię i przyczaił się za drzwiami. Niklowana lufa rewolweru zalśniła ponuro. Z kieszeni wyjął maleńką książeczkę w języku rosyjskim. Wydrukowano ją na papierze cieńszym niż bibułka papierosowa. Książeczka miała pięćset stron i nosiła budujący tytuł: „Historia Rosji. Tom vi: 1883-1907”. Odszukał w indeksie, na których stronach wspomniano o Antonowie. Niebawem znalazł stosowny ustęp. W latach 1902-1907 Antonow-Owsiejenko ukrywał się w konspiracyjnym mieszkaniu. Poniżej był adres. Nazwa ulicy i numer domu się zgadzały. Wilkowski poczuł, jak strużka potu spływa mu po plecach.
Zabije mnie tutaj, pomyślał. I nadal będzie tu mieszkał. Akimow też zginie. On wiedział. Chyba że historia jest płynna. Wówczas…
Dwudziestu żandarmów otoczyło hotel. Trzech przyczaiło się na dachach okolicznych domów. Mieli w razie czego strzelać do tych, którzy spróbują ucieczki górą. Akimow wraz z dziesięcioma policjantami wpadł do środka. Nikt nie stawiał oporu.
– Gdzie zatrzymał się ten człowiek? – Agent pokazał fotografię recepcjoniście.
Ten obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
– Pokój dwadzieścia trzy – powiedział spokojnie. – Czy mogę zobaczyć nakaz?
Akimow pokazał mu figę lewą ręką, gdyż w prawej trzymał rewolwer. Ruszyli biegiem po schodkach.
– Pukać? – zapytał jeden z policjantów, gdy stanęli pod drzwiami numeru.
– Wywalamy od razu.
Drzwi wypadły dopiero po czwartym uderzeniu. Josif zaklął. Pokój był pusty, choć widać było, że przed chwilą jeszcze ktoś tu był. Na łóżku leżała dzisiejsza gazeta, otwarta na stronie z ogłoszeniami. Na krześle zrudziała czapka. Spod poduszki wydobyli nabity rewolwer. Jednak mieszkańca nie było. I tylko nieład w pomieszczeniu wskazywał, że ptaszek wyfrunął z klatki w pośpiechu, zostawiając nawet jeden kapeć.
– I co dalej? – zapytał jeden z gliniarzy.
– Ścisła rewizja! Nie mógł przecież opuścić budynku. Sprawdzić wszystkie pomieszczenia. Sąsiednie numery, wychodki i piwnice też.
Rewizja trwała kilkanaście minut. Nie znaleziono nikogo, kto odpowiadałby rysopisowi poszukiwanego. Akimow nie krył rozczarowania.
– Musiał spostrzec nas przez okno i uciec od tyłu. Szukaj wiatru w polu. Trudno, jesteście panowie wolni.
Wyszedł z hotelu i ruszył na postój dorożek.
Sawinkow odetchnął z ulgą, rozluźniając chwyt. Walizka gniotła go w kark. Zsunął się ciasnym szybem i po chwili wylazł z kominka. Wydobył walizkę. Założył kapeć na bosą nogę.
– Partacze – powiedział pod adresem nieobecnej już ekipy.
Zauważył, że zabrali gazetę i prawie wszystkie jego rzeczy. Zaklął pod nosem. Nie miał czasu czyścić ubrania z sadzy. Przeszedł na drugą stronę korytarza i wytrychem otworzył drzwi do sąsiedniego numeru. Przywłaszczył sobie czyjąś koszulę oraz marynarkę. Spodnie okazały się trochę przykuse, lecz nie miał wyboru. Odziany i spakowany, wymknął się od tyłu.
Wilkowski czuwał. Czas mijał wolno. Dwa razy usłyszał kroki w piwnicznym korytarzu. Za każdym razem idący mijał drzwi od pralni. Gdy już prawie zwątpił, jego ucho złowiło kolejne dźwięki. Ktoś się skradał. Rewolwer w ręce agenta był odbezpieczony od dawna. Tak na wszelki wypadek, żeby nie zdradzić swojej kryjówki trzaskiem odwodzonego bezpiecznika. Klucz cicho wsunął się w dziurkę. A potem zachrobotał zamek. Mężczyzna, który wszedł, ubrany był w skórzaną kurtkę. Na głowę założył papachę. Wilkowski wykorzystał dogodny moment i trzasnął nieznajomego kolbą rewolweru w tył głowy. Uderzenie było na tyle silne, że powaliłoby bez trudu nawet goryla, lecz czapka zamortyzowała cios. Przybysz opadł tylko ciężko na jedno kolano, a potem poderwał się i niespodziewanie machnął kułakiem jak cepem. Celował w serce Tomasza, ale ten w ostatniej chwili uskoczył. Kolejnego sierpowego jednak nie zdołał uniknąć. Pięść trafiła go między oczy i zwalił się na ziemię. Rewolwer zgubił już wcześniej. Jeszcze trzy kopniaki w żebra… a potem stracił przytomność.
Doszedł do siebie, gdy ktoś nim potrząsnął. Akimow. Cieć stał obok.
– Co się stało? – zapytał przyjaciel.
– Przyszedł – powiedział Tomasz. – Zaskoczył mnie.
– Ciebie? – zdziwił się Josif.
Wilkowski obmacał swoje ciało. Było bardzo obolałe, ale wyglądało na to, że nie poniósł poważniejszego uszczerbku na zdrowiu. Koszulę znaczyło kilka plam płynu surowiczego. Pęcherze popękały, dobrze, że krew nie przesiąkła przez bluzę.
– Jak ci poszło? – zapytał.
– Uciekł.
– Trudno. Kim jest ten, który na mnie napadł? – zapytał ciecia.
– Musi pan Iwanow. Tu mieszka. Godzinę temu poszedł na miasto z jakimś pakunkiem. Bardzo mu się śpieszyło.
Wilkowski zaczął myśleć nieco szybciej. Obmacał się po kieszeniach. Rewolweru nie było, za to dwa tysiące rubli tkwiło na miejscu. Portfel wraz z kartką umieścił w kieszeni płaszcza, a płaszcz zniknął wraz z terrorystą.
– Dobrze. Chcielibyśmy rzucić okiem na mieszkanie tego Iwanowa. Proszę nam udostępnić lokum podejrzanego – ponownie zwrócił się do ciecia.
Cięć zmrużył oczy.
– Tak bez nakazu…
Wilkowski wręczył mu zielony, trzyrublowy banknot. Wargi ciecia wygięły się w uśmiechu.
– No to zaprowadzę.
Niebawem stanęli na najwyższej kondygnacji. Drzwi wyglądały zupełnie zwyczajnie, ale Tomasz stał już tego dnia przed zupełnie zwyczajnymi drzwiami, za którymi czekał go widok fabryki dynamitu.
– Mieszka sam? – zapytał.
– Musi co tak.
Akimow wyjął wytrychy i zaczął dłubać w zamku. Nagle przerwał i palnął się z całej siły w czoło.
– Co się stało? – zaniepokoił się jego kumpel.
– Jestem idiotą – jęknął.
– Osa ci siadła?
– Jaka tam osa. Sawinkow.
– Co Sawinkow?
– Nie mogliśmy otworzyć drzwi jego pokoju i wyważyliśmy je. A on przecież… Okno było zamknięte.