– Mów po ludzku.
– Susłow mnie zabije.
– Mów.
– Jak szliśmy brać Sawinkowa, drzwi były zamknięte od środka na klucz. I klucz tkwił w zamku. A okno było zamknięte. Tam był duży wygaszony kominek. Musiał poleźć w górę przewodem!
– Ja też skrewiłem. Otwórz te drzwi. Potem będziesz się martwił.
Mieszkanie urządzone było dość ascetycznie. Stół, krzesło, łóżko z pasiastym materacem. Pod łóżkiem poniewierała się brudna koszula i pudełko pasty do butów.
– Chyba się wyprowadził – zauważył Wilkowski. Akimow podszedł do żeliwnego piecyka i otworzył z rozmachem drzwiczki. W środku nie znalazł niczego interesującego, tylko garść popiołu.
– Nie możemy podjąć tu żadnego dalszego tropu – zdenerwował się Tomasz.
Jego towarzysz pochylił się i wygarnął spod łóżka koszulę oraz pudełko. Oglądał je przez chwilę.
– Coś jest?
– Nic. Pasta jest fabryczna, niemiecka.
– Hmm. Można by sprawdzić, kto ją sprowadza, w jakich sklepach jest dostępna.
– Tu na dole, za rogiem – odezwał się cieć, stając w drzwiach.
Zapomnieli o nim. Akimow popatrzył w zadumie na pastę, a potem na zniszczone półbuty dozorcy.
– Może panu się przyda. – Podał mu pudełko. – Gdyby ten gość wrócił, to trzeba zameldować.
– Tak jest, panie naczelniku.
Wyszli na ulicę. Wilkowski wyłowił z kieszeni zegarek.
– Późno się zrobiło – powiedział. – Co dalej?
– Chyba trzeba odwiedzić redakcję.
– Czy jeszcze kogokolwiek tam zastaniemy?
– Myślę, że jeśli się pośpieszymy, to mamy duże szanse zdążyć.
– Dobra. Po drodze wpadnę do centrali. Trzeba zrobić więcej odbitek Sawinkowa. Szkoda, że nie mamy żadnej fotografii Antonowa.
– Ciesz się, że choć zdjęcie Sawinkowa zdobyli. A i to tylko dzięki temu, że właściciel zakładu w Londynie jest naszym człowiekiem i zrobił potajemnie odbitkę. Trzeba będzie przysłać do tego ciecia rysownika. Portret będzie lepszy niż nic.
Nad Petersburgiem zapadał wieczór. Otwarto nocne lokale i restauracje. Część mieszkańców udała się na spoczynek. Inni dopiero teraz wstali. Pościg za nieuchwytnym Borysem Sawinkowem trwał. Jego fotografie odbito w tysiącu egzemplarzy i rozdano agentom oraz policjantom. Nim zegary wybiły szóstą, miasto pokryła gęsta sieć, w którą wcześniej czy później coś musiało wpaść. Wilkowski i Akimow ruszyli do redakcji. Mieściła się w sporym budynku przy Sadowej. Gdy stali już przed drzwiami, te nagle otworzyły się i wybiegł z nich mężczyzna w szarym, rozpiętym płaszczu. Pod płaszczem miał marynarkę. W półmroku błysnęła na chwilę dewizka z dwudziestoczterokaratowego złota. Spojrzenie nieznajomego było pełne niechęci. Minęli go, wchodząc do sieni, gdzie znajdowała się także portiernia. Rosły szwajcar w średnim wieku polerował kawałkiem lnianego płótna spory samowar.
– Kim był ten mężczyzna, który stąd przed chwilą wyszedł? – zapytał Wilkowski.
Portier obrzucił ich ciężkim spojrzeniem.
– To zależy, kto pyta – odparł ponuro.
Odznaki zalśniły lekko. W odpowiedzi portier okazał taką samą.
– To profesor Michaił Michajłowicz Filipow – powiedział.
– Myślisz? – zapytał Akimow Wilkowskiego.
– Prawdopodobne. Nie ma pan jakiegoś zdjęcia profesora? – zagadnął portiera.
Ten bez słowa sięgnął w zanadrze i wyłowił jedną odbitkę wykonaną na cienkiej tekturce.
– Proszę.
– Można zatrzymać?
– Ależ oczywiście. Tyle że inwigilacją profesora zajmuje się agent Szurko.
– Na pewno nie wejdziemy mu w drogę. Gdzie znajdziemy redakcję „Przeglądu Naukowego”?
– Na piętrze i na lewo. Ale nikogo już o tej porze nie ma. Profesor był ostatni.
Akimow poskrobał się z frasunkiem po głowie.
– Niedobrze. Potrzebowalibyśmy jednego numeru tego pisma.
Portier zdjął czapkę i włożył ją na głowę Witkowskiemu.
– Zastąp mnie przez chwilę, chłopcze.
W towarzystwie drugiego agenta wszedł na górę. Wpuścił Akimowa do środka. Stos nowiutkich numerów leżał zaraz koło drzwi.
– Wot i są. Siedemdziesiąt kopiejek – dodał, wskazując sporą puszkę stojącą na biurku.
Agent wrzucił należność i wyszukawszy odpowiedni numer, wyszedł na korytarz. Portier starannie zamknął drzwi. Pożegnali się na dole i wyszli z redakcji.
Tomasz obudził się późno. Z trudem zwlókł się z łóżka. Wrzody przez noc przyschły, ale czuł, że poprzedni dzień poważnie pogorszył jego stan. Zaklął pod nosem. Rozpuścił sproszkowaną aspirynę i pojechał prosto do biura. Wszedł w sam środek niezłego zamieszania.
– Minister przyjechał – szepnął mu w przelocie magazynier.
– Minister? – zdziwił się Wilkowski.
Skierował się w stronę gabinetu Susłowa, gdzie chwilowo stało także jego biurko. Koledzy po fachu odprowadzali go dziwnymi spojrzeniami.
– No, co się gapicie? – zapytał zdenerwowany, po czym zapukał i otworzywszy drzwi, wszedł do środka.
W gabinecie Susłowa, paląc cygara, siedzieli wiceminister spraw wewnętrznych, szef korpusu żandarmów generał Kurłow oraz dyrektor departamentu policji Łopuchin. Obaj utkwili w nim spojrzenia pełne pogardy i niechęci. Pierwszy przemówił generał.
– Nareszcie ktoś się zjawia! – huknął. – Czekamy ponad dwadzieścia minut!
– Wybaczcie, zaczynam służbę o dwunastej.
– Kiedy otrzymam informacje? – ryknął Łopuchin. – Co wy sobie wyobrażacie, że gdzie jesteście? W środku miasta wylatuje w powietrze kamienica, a wy ani be, ani me! A szczegółowy raport gdzie?
– Wybaczcie, ścigaliśmy Sawinkowa…
Generał skoczył na równe nogi. Wyrwał agentowi spod pachy gazetę i rzuciwszy na nią okiem, cisnął na podłogę.
– Skandal! – wrzasnął. – My wam płacimy za efekty, a nie za czytanie na służbie! Inteligent, psiakrew! Nie umiecie złapać jednego zawszonego terrorysty!
– Obrana przez nas taktyka przyniosła efekty. Nakryliśmy go w tamtym budynku.
– Milczeć! Przynosicie wstyd całej ochranie. Napiszecie raport! Szczegółowy raport! A potem możecie czuć się zwolnieni. Ty i ten cały Susłow. A co do tego idioty Akimowa, to jeszcze się zastanowimy.
Poderwali się jak na komendę i wyszli. Tomasz Wilkowski padł na kolana i objął głowę rękami. Czuł straszliwy zawrót głowy i fale mdłości. Z korytarza dobiegał głos jednego z urzędników:
– Ty! Wyglądasz całkiem inteligentnie. Nazwisko i stopień!
– Starszy agent Czyszkow.
– Przejmiesz sprawę Sawinkowa. Dorwać to bydlę jeszcze dziś. Zastrzelić. Pięćset rubli nagrody!
Wilkowski powoli usiadł. Oparty plecami o biurko, wyjął z kieszeni książeczkę. Przekartkował i zaczął czytać fragment dwudziestego ósmego rozdziału.
Badania nad wywołaniem epidemii wymagały ogromnych pieniędzy. Borys Sawinkow nie był w stanie zgromadzić takiej kwoty samodzielnie. Dlatego też nawiązał współpracę z Antoniowem-Owsiejenką, najlepszym wówczas specjalistą od materiałów wybuchowych. Do spotkania doszło na jednym z mostów na Newie. Tam też Sawinkow wręczył Antonowowi pięćdziesiąt funtów trotylu, wyprodukowanego przez późniejszego komisarza ludowego Bezrodnego.
– Na którym moście? – zapytał nieobecnych autorów.
Ogarniała go senność. Wstał i ruszył przed siebie. Bezrodnyj nie żyje. Trotyl przepadł. Ale to nie wystarczy.
Sawinkow z pewnością zdobędzie go z innego źródła. Powlókł się do swego mieszkania. Musiał odpocząć…
Wilkowski obudził się, gdy ktoś delikatnie nim potrząsnął. Otworzył sklejone oczy. Susłow. Znad kołnierzyka wystawał mu biały bandaż. Skaleczony policzek w szpitalu zajodynowano i lekko przypudrowano krochmalem. Wyglądało na to, że agent czuje się lepiej.