Przybysz popatrzył na niego.
W tym momencie wszechwładny urzędnik stracił całą pewność siebie. Nieznajomy zignorował wybuch wściekłości dygnitarza i położył na biurku jakiś papier.
– Zechce się pan zapoznać z tym pismem – powiedział spokojnie – a następnie pokwitować, że treść jego jest panu znana.
– Dlaczego miałbym to zrobić? – zapytał dyrektor, nieco się już opanowawszy.
Na twarzy gościa po raz pierwszy odmalowało się jakieś uczucie. O zgrozo, było to rozbawienie.
– Kurier carski Zajcew – przedstawił się. – Zechce się pan zapoznać z treścią przedstawionego dokumentu i pokwitować, że jest panu znana – powtórzył.
Kurier carski! Dyrektor wziął papier w dłoń.
Przywrócić w trybie natychmiastowym agentów Susłowa i Witkowskiego do czynnej służby. Od chwili obecnej podlegają bezpośrednio rozkazom mojego kuzyna, Jego Wysokości Wielkiego Księcia Aleksandra Michajłowicza Romanowa. Ochrana oraz policja mają obowiązek na każde ich żądanie udzielić wszelkiej możliwej pomocy w dochodzeniu. Utrudnianie śledztwa traktowane będzie jak zdrada najżywotniejszych interesów państwowych i karane bez litości.
Mikołaj II Imperator
Kurier podsunął Łopuchinowi papier. Mężczyzna machinalnie złożył podpis.
– Fakt zwolnienia ich ze służby w samym środku delikatnego śledztwa, które to zwolnienie pociągnęło za sobą krach całej akcji i śmierć kilku oficerów policji, nie zostanie puszczony w niepamięć – mówił nadal niezwykle spokojnie. – Nagana z wpisaniem do akt zostanie dostarczona w ciągu tygodnia. Car, choć bardzo wzburzyły go zaszłe wypadki, na razie postanowił nie degradować pana.
– Tak jest… – głos dyrektora załamał się.
– Szef korpusu żandarmów, generał Kurłow, został w trybie dyscyplinarnym zdjęty ze stanowiska i przeniesiony na Daleki Wschód. Mam nadzieję, że nic już nie muszę wyjaśniać?
– Nic…
Gość wyszedł bez pożegnania, zabierając ze sobą pokwitowanie. Łopuchin, wysunąwszy szufladę biurka, wyjął z niej rewolwer. Popatrzył na leżący przed nim dokument i włożył lufę do ust. Po chwili jednak zrezygnował z samobójczych zamiarów. Ktoś musiał wydać rozkazy. Z ciężkim westchnieniem sięgnął po telefon.
Profesor Filipow wszedł do kantoru firmy „Ransson i syn”, zajmującej się dostarczaniem produktów przemysłu chemicznego dla potrzeb instytutów naukowych i laboratoriów. Właściciel, siedzący za biurkiem, na jego widok podniósł głowę.
– Dzień dobry, profesorze.
– Dzień dobry.
– Zapewne chce pan dowiedzieć się o losy przesyłki? Drezyna jest w drodze. Wszystko przebiega zgodnie z planem marszruty. Wedle naszych informacji pojutrze powinna dotrzeć do miasta.
– Martwi mnie, jak pchły znoszą tak długą podróż. Do moich doświadczeń muszą za wszelką cenę być żywe…
– Jeśli pan sobie życzy, natychmiast wyślemy depeszę. Nasi ludzie dokonają kontroli ich stanu.
Susłow i Wilkowski siedzieli na skwerku po drugiej stronie ulicy, obserwując w milczeniu kantor firmy.
– Ciekawe, czego może od nich chcieć? – zastanawiał się Nikifor. – Pewnie chodzi o coś związanego z jego pracą. Albo z naszą sprawą.
– Albo z jednym i z drugim. Co robimy?
– Nie mają telefonu. Nie zadzwonią stąd. Musimy czekać i mieć nadzieję, że sprawa się jakoś wyklaruje.
– Bardziej martwi mnie sprawa Sawinkowa i Antonowa – stwierdził Tomasz. – Ta para stanowi najlepszą mieszankę wybuchową, jaka chodziła po ulicach naszego uroczego miasta.
– Sądzę, że po pierwsze, obaj są już daleko, a po drugie, rozdzielili się zaraz po tamtym skoku na bank.
– Co może łączyć profesora z takimi ludźmi?
Susłow zamyślił się.
– Władza. Przekonania polityczne. Nienawiść do tego, co widzą dookoła. Po zamordowaniu cara zamachowcy zostali powieszeni, lecz nie odkryto wszystkich ich kontaktów. Nie pozwolono wówczas na stosowanie tortur. Załatwilibyśmy całą tę hołotę.
– A może oni trzymają Filipowa w garści? Może mają dowody obciążające go w tej sprawie?
– To niewykluczone, ale mało prawdopodobne. On po prostu lubi knuć i spiskować.
– Wychodzi.
– Dobrze. Idź za nim, a ja tu popilnuję. Jeśli zamówienie jest poważne, to niebawem syn właściciela pójdzie na pocztę wysłać depeszę lub weźmie dorożkę i pojedzie do składów przy dworcu.
Wilkowski, zachowując ostrożność, ruszył za profesorem. Kluczyli długo, wreszcie uczony wszedł do sporej, odrapanej kamienicy. Tomasz siadł na ławce kawałek dalej i wyciągnął z kieszeni książeczkę. Odnalazł w niej adres. Tu, na czwartym piętrze, Filipow miał niewielkie laboratorium.
Susłow tkwił przed kantorem. Za pomocą malutkiej szpiegowskiej lornetki przyjrzał się wnętrzu. Ransson siedział przy biurku i wypełniał jakiś papier. Potem zawołał z zaplecza swojego syna. Wręczył mu kartkę. W ciemnawym kantorze na chwilę zabłysła przekazywana z rąk do rąk złota dziesięciorublówka. Schowawszy lornetkę, Susłow wstał niespiesznie z ławki. Syn dostawcy, pogwizdując wesoło, udał się w stronę niedalekiej stacji telegrafu. Agent jak cień podążył za nim. Nie było kolejki. Posłaniec nadał depeszę, zapłacił i opuścił urząd. Nikifor odprowadził go wzrokiem. Chłopiec wracał prosto do firmy. Agent spokojnie wszedł do stacji. Siedzący za ladą telegrafista podniósł wzrok. Gdy Susłow błysnął odznaką, telegrafista podał mu odbitkę ostatniej depeszy. Dwaj państwowi urzędnicy rozumieli się bez słów.
Zdjąć pokrywę. Przez wizjer oszacować stan przesyłki numer 3919. Czy owady nadal są ruchliwe?
Ransson
– Czy życzy pan sobie kopię odpowiedzi? – zapytał telegrafista.
– Tak. Proszę ją przesłać na adres tego cyrkułu. – Podał mu kartkę z numerem. – Rozliczymy wedle taryfy plus premia.
– Oczywiście.
Susłow pożegnał się i wyszedł. Nie miał pojęcia, gdzie może przebywać Wilkowski. Zajrzał do redakcji „Przeglądu Naukowego”, ale profesor tam nie przyszedł. Tomasz nie sterczał także przed domem Filipowa. Nikifor postanowił udać się do centrali. Wcześniej czy później jego współpracownik zadzwoni lub przyjdzie. Gdy wszedł do swojego gabinetu, poczuł się, jakby wrócił do domu. Usiadł wygodnie w fotelu, zapalił cygaro i zatopił się w lekturze „Przeglądu”. Nic a nic nie mógł zrozumieć z artykułu, który stał się przyczyną tych wszystkich kłopotów.
Dwie godziny później przybiegł posłaniec ze stacji telegrafu. Załoga drezyny przesłała odpowiedź:
Ruchliwość owadów w normie.
Staniemy na bocznicy G28 juro o 11.15 wieczorem.
Silberstein
Agent zatarł dłonie i uśmiechnął się.
– Mamy ich! – powiedział w przestrzeń.
– Nie dostaniemy nakazu konfiskaty ładunku? – zdumiał się Wilkowski. Jego twarz poszarzała. – Dlaczego?
– Podobno brak podstaw – wyjaśnił Nikifor znużonym głosem. – Musimy się skontaktować z naszym pryncypałem. Dzwoniłem już do pałacu, książę przebywa na pokładzie kanonierki zacumowanej pośrodku zatoki. Można się do niego dostać wpław albo łódką.
Ruszyli na nabrzeże. Niebawem wypatrzyli starego rybaka, który zwijał sieć. Wilkowski podszedł do niego.
– Wybaczy pan – zagadnął. – Potrzebujemy kogoś z łódką celem dostania się na środek zatoki.
Staruszek zamyślił się.
– W taką pogodę może niespodziewanie zerwać się burza. W które miejsce zatoki trzeba wam się dostać?
– Na pokład kanonierki księcia Aleksandra.