Weszli między półki.
– Zneutralizował system alarmowy przy klapie. Drogą radiową włamał się do sieci komputerowej budynku i rozpracował zabezpieczenia. Nie wiemy jakim cudem, do tej pory nikomu się to nie udało.
– Komputer kwantowy?
– Wysoce prawdopodobne. Przedostał się na strych i odnalazłszy odpowiednie miejsce, wyciął otwór. W tym miejscu. – Wskazał dziurę ziejącą w powale.
– Czego użył?
– Trudno ocenić. Laboratoria Komendy Głównej dopiero pracują nad analizą próbek. Wygląda na nóż ultradźwiękowy, problem w tym, że nie słyszałem jeszcze o urządzeniach emitujących moc wystarczającą do przecięcia czterdziestocentymetrowego żelbetowego stropu. – Wskazał idealnie gładkie krawędzie.
Generał oglądał je przez chwilę w skupieniu.
– Cięte w trzech ratach – powiedział wreszcie. – Musiał chyba w trakcie pracy wymieniać ogniwa paliwowe.
– Takie jest i nasze zdanie. Następnie spuścił się na dół przy użyciu drabinki linowej. Rozpracował także drzwi do przyległego magazynu. Prawdopodobnie spędził kilka godzin, czytając rozmaite materiały. Przeczytane odkładał na stolik.
– Kulturny, psia jego mać…
– Przez ten czas systemy budynku nie odnotowały jego obecności.
– Czyli musiał nie tylko znać rozkład pomieszczeń, ale i położenie czujników. A niezależne kamery? Powinny pracować bez przerwy!
– Owszem, ale nagrała się jakaś sieczka. Na niektórych klatkach widać sylwetkę. A to wystarczy, żeby go skazać.
– Czy strażnik doznał jakichś obrażeń?
– Lekkie stłuczenie ręki po uderzeniu komputerem. Był w furii, trzeba było podać środki uspokajające. Włamywacz w każdym razie odpierał atak staruszka, unikając jak tylko się dało kontaktu fizycznego.
Generał przekartkował wydruk trzymany w ręce.
– Czy wiadomo, co stało się psu?
– Tak. Ten typek stłukł fiolkę z płynem. Substancja zdążyła mocno zwietrzeć, ale pobraliśmy próbkę. To zawiesina zawierająca około siedemdziesięciu pięciu procent psich feromonów wabiących. Wystarczyło, żeby zwierzę doprowadzić niemal do orgazmu tylko drogą wziewną. Trzeba było trzech ludzi, żeby go wywlec, zapierał się łapami, czepiał zębami regału.
– Cholera – zaklął Kowalski.
– Szczerze powiedziawszy, nie zetknąłem się do tej pory z podobnym przypadkiem, ale sądząc po pańskiej minie…
– Owszem. Takich substancji używano w Mongolii podczas powstania przeciw Ruskim. Co z jego komputerem?
– A, tak. Laboratorium jeszcze nad nim pracuje. Niezwykle wymyślna maszynka. Chłopaki zgodnie twierdzą, że nie tylko nie widzieli do tej pory takiego cuda, ale nawet o nim nie słyszeli. Zabezpieczeń nie udało się złamać.
– Czy wiadomo, czego szukał?
– Tak. To znaczy z grubsza. Archiwiści analizują, czego dotyczyły interesujące go dokumenty. Przeglądał akta związane z Wojskową Akademią Techniczną i Politechniką Lwowską. Jak się wydaje, szczególnie interesowały go prace z lat trzydziestych. Badania nad antygrawitacją…
– To w pewien sposób potwierdza moje przypuszczenia – mruknął generał.
– Czy udało się zidentyfikować więźnia? – dla odmiany zapytał kapitan. – Może znając jego tożsamość…
– Milczy jak grób, ale rozpoznano go. To Rolf Aisin-Gioro Ungern von Sternberg. Najmłodszy syn rosyjskiego namiestnika. Ten sam, który zbudował dla Mongołów bombę atomową w jurcie krytej wojłokiem… Proszę informować mnie na bieżąco o przebiegu śledztwa.
Kazamaty dawnego carskiego fortu przekształcono na cele. Generał Kowalski maszerował obok strażnika, mijając kolejne kraty. Więźniowie odprowadzali go wzrokiem.
– Jest spokojny – wyjaśnił pracownik penitencjarny. – Ale proszę uważać. Dziwne rzeczy mogą mu strzelić do głowy.
– Służyłem w korpusie ekspedycyjnym – prychnął generał. – Zresztą będzie przecież skuty.
Strażnik nie odpowiedział. Zatrzymali się przed kratą odcinającą mały fragment korytarza. Szare, grube drzwi prowadziły do izolowanego akustycznie pomieszczenia. Szpieg już siedział na krześle, pilnowany przez człowieka z pistoletem maszynowym. Na widok gościa uśmiechnął się pod nosem, a potem wstał i złożył głęboki ukłon.
Nie przyszło mu to łatwo, bowiem na nogach miał ciężkie kajdany z archaiczną kulą. Nadgarstki również skuto. Cienki stalowy łańcuszek łączył je z obręczami na dole. Strażnik przyniósł krzesło dla generała, a potem obaj pracownicy odeszli.
– Chciałeś się ze mną widzieć, Rolf – odezwał się Kowalski. – Czym zatem mogę służyć?
– Nie chcę trafić w łapy Rosjan… Mają wobec mnie wyjątkowo krwiożercze zamiary.
– Daruj, wojny jeszcze nie przegraliśmy.
– Pan wie, generale, z Rosją nie można wygrać. Zwłaszcza teraz, gdy niechcący uzbroiliśmy ją w broń atomową. Wasze nieustanne knowania w Japonii, Malezji i Korei w końcu wyszły carowi bokiem. Ale nie o tym chciałem rozmawiać.
– Coś podobnego? – zakpił Kowalski.
– Układ chcę zaproponować.
– Słucham.
– Wiem, jak można wygrać tę wojnę. Wypuścicie mnie i pomożecie w zorganizowaniu kolejnego powstania w Chinach, a ja w zamian dam wam broń, którą upokorzycie cara.
Patrzyli sobie w oczy. Wreszcie Rolf spuścił wzrok.
– Mam w to uwierzyć? Niby na jakiej podstawie? – parsknął Kowalski.
– To ja rozbiłem atom. Jestem geniuszem – rzekł więzień chełpliwie.
Kowalski wstał z fotela i przeszedł kilka kroków.
– Opowiedz, jak tego dokonałeś. Twierdzisz, że jesteś geniuszem, chcę ocenić, czy mówisz prawdę.
– To już w zasadzie żadną tajemnicą nie jest – mruknął. – Popełniliśmy tragiczny błąd. Powstanie przeciw Rosji wybuchło za wcześnie… I nasza bomba. Byłem przeciwny tej próbie na pustyni, ale dziadek się uparł. Przez naszą głupotę Ruscy dowiedzieli się, jak to zrobić. Dziś stoją tam, na Wschodzie, i dysponują najgroźniejszą bronią, jaką stworzył człowiek. Przeze mnie.
– A więc jak na to wpadłeś? – Generał niecierpliwym machnięciem dłoni zbył wypowiedź jeńca.
– Byłem członkiem trzyosobowego zespołu, który ją stworzył – pochwalił się Rolf. – A właściwie odtworzył. Znalazłem trop w starych gazetach. Tych z 1939 roku. Kiedy jeszcze sądzono, że rad nie nadaje się do konstruowania broni. Nazwano to radową gorączką. Ktoś skupował ten pierwiastek, gdzie tylko się dało, nie bacząc na rosnące koszta. Ceny oszalały. Pogrzebałem trochę. Firmy-krzaki, podstawieni ludzie, nieistniejące instytucje z egzotycznych krajów. Płacono walutą, srebrem, złotem, nawet platyną. A przy tym kruszce oferowano często w postaci wyrobów jubilerskich bardzo wysokiej klasy. Kilka zidentyfikowałem. To były dary polskiego społeczeństwa na Fundusz Obrony Narodowej. Potem wystarczyło wyliczyć, ile radu mogliście kupić. Wiedziałem, że wystarczyło go na co najmniej dwie bomby. Tak poznałem maksymalną masę krytyczną. Potem wystarczyło zgromadzić surowiec i trochę poeksperymentować. Znaliśmy z grubsza skutki, wiedzieliśmy, czego można się spodziewać. Dlatego wybraliśmy formację Negmet, okolicę pustynną i zupełnie bezludną.
– Mówisz o eksplozji w rejonie pustyni Gobi?
– Tak. Wybuchu dokonaliśmy o ósmej rano – wyjaśnił. – Bombę odpaliliśmy w głębokiej dolinie. Baliśmy się skażeń, więc wybraliśmy miejsce suche i bezodpływowe. Wnętrze doliny planowaliśmy pokryć cienką warstwą betonu, aby uniknąć potem wywiewania izotopów… Stanowisko obserwacyjne ulokowaliśmy za grzbietem.
– I jak to wyglądało? – zaciekawił się Kowalski.
– Potwornie silny rozbłysk. Fala uderzeniowa, były wstrząsy sejsmiczne, zeszły lawiny. Granit bardzo się rozgrzał… O dziewiątej do doliny wjechał zdalnie sterowany pojazd i zaczął mierzyć skażenie. Analizowaliśmy w tym czasie dane z czujników. O pierwszej dowiedzieliśmy się z radia, że Rosjanie dokonali desantu na Urgę i internowali mego ojca oraz dziadka. Stryj został w tym czasie aresztowany w Pekinie. A po nas już lecieli… Skopiowaliśmy dane i rozdzieliliśmy się.