– To wystarczyło? – generał wrócił do wcześniejszego wątku. – Kilka informacji ze starych gazet i eksperymenty z masą krytyczną?
– Mieliście wiele szczęścia, że nikt nie wpadł na to wcześniej. Tajemnica jest jak benzyna, wszystko brudzi, wszystko przesiąka, rozmiękcza z czasem wszelkie zabezpieczenia… Ale czemu mówimy o drobiazgach, gdy ważne sprawy czekają?
– Sprawdzam cię – burknął generał. – Obiecujesz mi jakąś broń, więc chcę wysondować, czy rozumiesz, o czym gadasz. I właśnie stwierdziłem, że nie rozumiesz!
– Doprawdy?
– Wybuszek dziecko sobie zmajstrowało, co? Ty sobie, ptaszyno droga, wyobrażasz, że uwierzę w takie bajeczki o konstruowaniu bombki w jurcie?! – wrzasnął.
– Och, w mojej wypowiedzi pozwoliłem sobie zrobić pewne uproszczenia, żeby pan w ogóle zrozumiał, o czym mówię – palnął bezczelnie Rolf.
Generał ryknął, ale po chwili się uspokoił.
– Zagram w otwarte karty. Wiemy, że tym razem szukałeś antygrawitacji – zmienił temat.
Na twarzy więźnia odmalował się niepokój.
– No, nie tylko tego szukałem. – Wzruszył ramionami. – Ale antygrawitacja, owszem, też mnie interesuje. A zwłaszcza wasza tajna broń. Grawitoloty. Nie użyliście ich jeszcze. Czasu już nie macie zbyt wiele. Skończy się zawieszenie broni i Rosjanie rozgniotą was na miazgę. Ja proponuję rozwiązanie doraźne.
– Zatem opowiedz teraz o swoim pomyśle na wygranie wojny. – Generał rozsiadł się wygodnie i spojrzał więźniowi prosto w oczy.
– Rozkaż pan, by dostarczono mój komputer.
– Hmm…
– Mam tam film, który chciałbym panu pokazać.
– Mongolski film?
– Brazylijski…
– Ech…
– A zaraz po jego projekcji zacznę gadać z sensem. – Błysnął zębami w uśmiechu.
– Pal cię diabli.
Wyjął z kieszeni telefon i wystukał numer laboratorium. Komputer Rolfa dostarczono cztery minuty później.
– No i – generał uruchomił urządzenie – jakie są kody?
Więzień wzniósł oczy ku sufitowi.
– Daruj pan, w ten sposób w ogóle nie będziemy rozmawiali.
– Doprawdy?
– Dobrze, proszę, niech pan pisze.
Wyrzucił z siebie długą sekwencję cyfr. Generał wstukał je, a potem, słuchając wskazówek więźnia, odnalazł film wgrany na twardy dysk. Program tłumaczący podawał na bieżąco znaczenie słów.
Najpierw pojawił się czerwony napis po portugalsku: „Ściśle tajne”. Kilka linijek tekstu ostrzegało o odpowiedzialności za oglądanie. Piętnaście lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. Czyli, mówiąc po ludzku, zalesianie dawnych pól uprawnych dżunglą dla ratowania biosfery planety.
– Wygląda na to, że będziemy musieli omijać Brazylię w czasie wakacyjnych eskapad – mruknął Kowalski. – No to oglądamy.
Pojawiła się czołówka. Obraz był niewyraźny, pochodził z kamery przemysłowej umieszczonej pod sufitem jakiegoś hangaru. Grupa techników w kombinezonach demontowała jakiś pojazd.
Kowalski z wrażenia otworzył usta. Brazylijczycy rozbierali na części polski grawitolot.
– To niemożliwe – szepnął. – Skąd ci obezjajcy…
– To już pan powinieneś wiedzieć. – Rolf wzruszył ramionami.
Film pierwotnie musiał być dużo dłuższy, widać było miejsca cięć. Demontaż maszyny z pewnością trwał wiele godzin, może nawet kilka dni. Wreszcie z pojazdu pozostała tylko dolna rama. Na niej opierała się solidna stalowa skrzynia. Z boku na skoblu wisiało kilka starych kłódek.
Jeden z techników przepiłował je szlifierką. Odsunięto rygle. Ktoś podniósł wieko. Wszyscy obecni w hangarze przewrócili się w jednej chwili. Generał domyślił się natychmiast, że padli martwi. W następnym ułamku sekundy ciała zamieniły się w dziwne bryły czerwonego mięsa. Gaz? Mikrofale? Generał cofnął kawałek i popatrzył ponownie.
Nie. Zginęli natychmiast i wszyscy. Promieniowanie? To już lepsze wyjaśnienie. Tylko co z ciałami? Taśmę znowu pocięto i sklejono. Teraz widział hangar, resztki pojazdu i zwłoki z innej perspektywy. Obraz lekko drżał. Kowalski mógł się tylko domyślać, że kamerę umieszczono na jakimś zdalnie sterowanym pojeździe. Może użyto czegoś w rodzaju policyjnego robota do rozbrajania bomb?
Urządzenie sfilmowało dokładnie jedno z ciał leżących na drodze. Nie było widać żadnych szczegółów świadczących, że kiedyś był to człowiek. Dopiero po chwili zrozumiał. To, co wydzieliło się z generatora antygrawitacji, wywróciło wszystkich techników na nice. Żołądek podszedł generałowi do gardła. Wreszcie kamera zbliżyła się do feralnej skrzynki. Automat użył wysięgnika, by obiektyw mógł zajrzeć do środka. Kowalski zrobił stopklatkę i długo w milczeniu wpatrywał się w obraz. Wewnątrz skrzyni leżało tylko kilka granitowych otoczaków.
– Reszta nie jest już taka ciekawa – wyjaśnił więzień. – Jak udało się ustalić, to dziwne promieniowanie wydziela się tylko przez około dwanaście minut po otwarciu generatora.
Generał nie przerwał jednak oglądania. Brazylijczycy najwyraźniej zbadali kamienie najlepiej jak potrafili. Kolejne sekwencje filmu pokazywały testy, cięcie kamulców na płytki, prześwietlenia, reakcje odczynników chemicznych. Potem sekcje zwłok ludzi, którzy zginęli w chwili otwarcia skrzyni. To, co się wydzieliło, zdemolowało ich organizmy w sposób iście potworny. Serca wywrócone na drugą stronę, białka, które z prawoskrętnych stały się lewoskrętne, krew pozbawiona hemoglobiny, bo żelazo wytrąciło się w żyłach w postaci metalicznej.
– Co to, do diabła, jest… – szeptał, patrząc na kolejne testy i ich wyniki.
– To chyba pan raczej powinien wiedzieć. Tamci na filmie robią tylko fachowe analizy. – Więzień wzruszył ramionami. – Zdobyłem ten materiał z ogromnym trudem. Nie wiem, skąd wzięli waszą maszynę, ale…
– To „Chrobry” – wyjaśnił Kowalski. – W latach sześćdziesiątych nasza armia pomagała Indonezji walczyć z Anglikami. Był to okres wielkiej ekspansji, w ciągu kilku lat przeszło trzydzieści dawnych kolonii ogłosiło niepodległość. Nasi urzędnicy pomagali budować tam administrację i zręby nowoczesnego kapitalizmu, wojsko pilnowało, by korona nie zorganizowała akcji odwetowej. Zależało nam na maksymalnej demonstracji siły, więc pchaliśmy tam masę sprzętu. Na przykład wyrzutnie z makietami rakiet, które rzekomo miały zasięg międzykontynentalny…
– Rozumiem. I grawitolot…
– Nadawał się idealnie. Nikt inny czegoś podobnego nie posiadał. Niestety, pojazd był akurat w drodze z jednej wyspy na drugą, gdy nastąpił podwodny wstrząs wulkaniczny. Fala tsunami spustoszyła wtedy setki kilometrów linii brzegowej. Pojazdu nie udało się odnaleźć. Przypuszczano, że układ antygrawitacyjny uległ uszkodzeniu i że wrak spoczął gdzieś na dnie, przykryty warstwą mułu… Poszukiwania trwały wiele tygodni, zanim ich zaprzestano.
– A tymczasem położyli na nim łapę Brazylijczycy… – uzupełnił Rolf. – Paskudny naród. Zwróć pan uwagę, że w chwili gdy ich fachowcy rozbierali tę maszynę, reszta wypłakiwała oczy, oglądając wasz serial „Izabela”, wiesz pan, generale, ten, gdzie śliczna niewinna dziewuszka, chłopka pańszczyźniana, jest gnębiona przez złego dziedzica Leona…
– Oglądałem – uciął Kowalski. – Dobra, cwaniaczku. Do rzeczy.
– Grawitolot… Sercem tej maszyny są dwie proste cewki. Byłeś pan kiedyś wewnątrz kabiny?
– Nie.
– Sterowanie urządzeniem też jest niezwykle łatwe. Sprowadza się do manewrowania jednym drążkiem sterowym. Pchamy do przodu – maszyna leci do przodu. Pchamy w lewo – skręca w lewo. Pchamy w prawo – skręca w prawo.