Выбрать главу

– A jeśli odmówimy? – zapytał generał Potiomkin.

– Za godzinę trzeba będzie przygotować trumny dla milionów trupów, a jeszcze gorsze warunki kapitulacji postawimy waszym następcom. Panowie, daję wam kwadrans na naradę. Potem chcę poznać jednoznaczną odpowiedź. – Kowalski kliknął przełącznikiem.

Gdy po upływie piętnastu minut nawiązał połączenie, w sali posiedzeń zaszły pewne zmiany. Przy stole brakowało czterech członków sztabu. Sądząc po krwawych rozbryzgach na ścianie, strzelał car. Zwłoki już wyniesiono, tylko plamy na dywanie znaczyły miejsca, gdzie padli.

– Panowie, jaka jest wasza odpowiedź? – zapytał Kowalski.

Uwagi zebranych nie uszła drobna, ale znacząca zmiana. Przed generałem na blacie biurka spoczywało niewielkie pudełko zaopatrzone w przycisk ogniście czerwonego koloru.

– Były drobne rozbieżności, ale uzyskaliśmy już jednomyślność. – Fiodor Nikitycz wyglądał na przygnębionego. – Dla ratowania ludności cywilnej zmuszeni jesteśmy ugiąć się pod tym obrzydliwym szantażem i przyjąć wasze warunki. Akt bezwarunkowej kapitulacji zostanie sporządzony i dostarczony do waszej ambasady w ciągu godziny.

– Dziękuję.

– Pozwolę sobie jeszcze dodać, że liczę, iż nadejdzie chwila, gdy przyjdzie wam słono zapłacić za to bezprecedensowe pogwałcenie wszelkich norm prawa międzynarodowego, dobrego smaku i honoru… – warknął car.

Generał wyszczerzył pożółkłe zębiska w uśmiechu, ale powstrzymał się od komentarzy. Skinął tylko uprzejmie głową na pożegnanie i wyłączył komunikator.

– Skocz do pasmanterii za rogiem – zwrócił się do sekretarki – i kup mi taką maszynkę do robienia dziurek w tkaninie, bo mi pewnie Order Orła Białego za tę operację dadzą… Jeżeli nie będzie dziurkacza, bierz nożyczki. I szampana kup, jakiś dobry rocznik. Tylko żeby był uczciwy, z sandomierskich winnic, a nie jakaś francuska podróbka. Muszę się napić z moim przyjacielem Rolfem…

Epilog

Dziś o godzinie 10.30 czasu warszawskiego Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej wydał oświadczenie, w którym surowo potępił brudne metody prowadzenia wojny stosowane przez szefa sztabu generała Jakuba Kowalskiego. Bezprecedensowe groźby rzezi ludności cywilnej wywołały powszechne oburzenie wśród uczestników obu stron konfliktu. W Warszawie i Krakowie odbywają się właśnie spontaniczne marsze solidarności z narodem rosyjskim. Sam generał Kowalski został zdegradowany i karnie wydalony z szeregów Wojska Polskiego, a następnie aresztowany i osadzony w więzieniu, gdzie oczekiwał będzie na proces przed międzynarodowym sądem Ligi Narodów. Parlament RP na specjalnym posiedzeniu uznał szantaż zastosowany wobec Rosjan za niegodny honoru polskiego żołnierza. Specjalna delegacja międzyresortowa udaje się właśnie rządowym samolotem do Moskwy prosić cara o wybaczenie incydentu, wycofanie aktu bezwarunkowej kapitulacji imperium oraz o natychmiastowe podjęcie przerwanych rankiem działań wojennych.

(pap)

Czytając w ziemi

Zza pasma wydm zimny wiatr niósł zapach morza. Szerokie opony dobrze spisywały się na wąskiej piaszczystej ścieżce. Marek Etter, miarowo dociskając pedały roweru, wjechał na kolejne wzniesienie. Zatrzymał się, sapiąc. Otarł łysinę chusteczką i rozejrzał się wokół. Deszcze wypłukały w piachu dwumetrowej szerokości wąwóz. Cel wycieczki był oczywiście po tamtej stronie. – Totenberg – mruknął.

Tak nazywało się to wzgórze na starej niemieckiej mapie, którą nabył kiedyś w antykwariacie. Na nowych nie miało żadnego opisu. W przedwojennym leksykonie miejsc nawiedzonych odnotowano nazwę wraz z krótką informacją, że teren ten uważa się powszechnie za przeklęty. Od kilku miesięcy przyjeżdżał tu w każdej wolnej chwili.

U skłonu wydm rozciągała się spora równina – miała mniej więcej cztery kilometry długości i co najmniej kilometr szerokości. Po lewej stronie zielony pas, wyraźnie odcinający się od burego, spalonego słońcem ugoru, wyznaczał koryto Zgniłej Rzeczki. Po prawej majaczyły kryte papą i eternitem dachy popegeerowskiej wsi, przez którą przejechał kilkadziesiąt minut temu.

Przybysz porzucił swój wehikuł i przebył wąwóz, by po kilku minutach marszu dotrzeć na szczyt. Wyciągnął zza krzaka kratkę z miedzianych prętów i położył ją na piasku, a następnie przykrył kawałkiem szarego płótna wyjętym z torby. Usiadł na materiale. Pod język wsunął znaczek nasączony LSD. W dłonie ujął dwie jadeitowe kule. Zamknął oczy.

Złe miejsce. Musisz odejść - gdzieś narodziło się ostrzeżenie. Nie był pewien, czy pochodzi z jego głowy, czy z zewnątrz… Wiedział, że lepiej byłoby nie ryzykować. Umarli rzadko kiedy się mylą. O ile to oni przemówili, a nie jego rozgorączkowana, zatruta narkotykiem wyobraźnia.

Pożądam informacji, rzucił w myślach.

Zagłada, zagłada… - rozległo się dookoła. Zagłada, zagłada… - coś szeptało tuż przy uchu.

Nagle kontakt urwał się, jakby widma umknęły spłoszone. Etter zerwał się na równe nogi i wypuścił z rąk kule. Piasek wokoło zadrżał, ale metalowa siatka ochroniła poszukiwacza przed uderzeniem mocy. Jedna z kul leżących na ziemi pękła z cichym trzaskiem.

Sapiąc, pokonał wyrwę, wskoczył na rower i pomknął w stronę wsi. Każdą komórką ciała czuł, że coś rozpoczęło pościg. Był zachwycony, że wreszcie sprowokował duchy do działania, i jednocześnie przerażony osiągniętym efektem. Nieoczekiwanie odniósł wrażenie, że niewidzialny wróg już go dopada. Bał się odwrócić.

Coś siedziało na bagażniku roweru. Za chwilę… Zahamował gwałtownie i zakręcił w lewo. Spod nawianego przez dziesiątki lat piasku wystawały szczyty kamiennych nagrobków. Stary poniemiecki cmentarzyk ewangelicki. Opuszczony, wielokrotnie sprofanowany, ale ciągle zachowujący pierwotną moc sacrum. Domorosły szaman porzucił rower i skoczył przez murek.

Uderzył się boleśnie kolanem o kant płyty nagrobnej, lecz poczuł ulgę. Był bezpieczny. Skulił się, drżący, pomiędzy grobami. Pasma mocy wirowały przed oczyma w postaci oceanu zielonych fal. Narkotyki pomagały widzieć więcej, nie pozwalały jednak ocenić, czy wizja jest realna, czy nie… Ale i tak był zadowolony. Wyczuwał ich. Wcześniej wiele razy próbował różnych technik i nigdy mu się nie udawało…

***

Do każdego instytutu archeologii od czasu do czasu przychodzą paczki. Zazwyczaj zawierają publikacje zaprzyjaźnionych placówek badawczych. Bywa jednak i tak, że na biurku pracownika naukowego ląduje przesyłka grubszego kalibru.

Naród nasz po latach uświadamiania zrozumiał z grubsza potrzebę istnienia archeologii i stara się, by nauka ta kwitła. Tak więc kartonowe pudełka kryją w sobie stosy zardzewiałego żelastwa, skorupy dziewiętnastowiecznych doniczek, kamienie, które znalazcy wydały się podejrzane. Część tych „zabytków” jest brudna, świeżo wydobyta z ziemi, inne wręcz przeciwnie, wyszorowane na wysoki połysk.

Ludziska mylą nagminnie archeologów z paleontologami, więc na biurkach lądują „kości dinozaurów”, czyli najczęściej krowie gnaty, oraz kamienie z odciskami muszli. Od czasu do czasu trafiają się znaleziska jeszcze ciekawsze – jeden z uczonych, otworzywszy przesyłkę, stwierdził, że zawiera dwa pociski od moździerza. Wezwani saperzy określili ich stan na niemal idealny i zachodzili w głowę, jakim cudem nie wybuchły, obijając się w trakcie transportu…

Mniej więcej raz na dziesięć paczek zawartość ma faktycznie coś wspólnego z archeologią. Czasem jest to garść średniowiecznych skorup, czasem cały garnek, niekiedy krzemienne narzędzia… Tyle tylko, że średniowiecznych skorup jest pełno dookoła każdej wsi istniejącej dłużej niż pięćset lat. Ludzie w dawnych czasach nie znali jeszcze gminnych wysypisk śmieci i wszelkie swoje odpadki wywozili wraz z obornikiem na pola.