– A więc krzyż na wzgórzu, a wokoło chyba cmentarz… Średniowieczny?
– Nie wiem, możliwe.
– Co robimy teraz? – zapytała Magda.
– Sądzę, że trzeba się bliżej przyjrzeć tamtym plamom – powiedział Rylski. – Najpierw jednak założycie siatkę i narysujemy sobie to dokładnie.
Jęknęli zgodnie, ale widząc minę magistra, posłusznie zabrali się do wbijania kołków i naciągania sznurka. Sporządzenie planu zajęło im dwie godziny. Zrobili jeszcze niwelację i byli gotowi do dalszej pracy.
– Zdejmujcie grackami – polecił.
Pierwsze kości tkwiły tuż pod powierzchnią.
– Nie podoba mi się to – mruknął Tomasz, patrząc na wyłaniające się spod ziemi żebra i czaszkę.
– Dlaczego? – zapytała Iwona.
– Zwłoki leżą bardzo płytko – wyjaśnił. – Zobaczcie, na jakiej wysokości jest ten ceglany kominek. Można powiedzieć, że nieboszczyka nie zakopano, a jedynie przyprószono ziemią…
Ukląkł ze szpachelką i zaczął ostrożnie odsłaniać szkielet.
– U la la… – odezwał się po chwili.
– Coś ciekawego? – zainteresował się Rylski.
– Tak. Dla naszego antropologa. – Poszukał wzrokiem Olega. – Co o tym powiesz? – Wskazał jedną z rąk nieboszczyka.
– Pęknięta kość promieniowa… Złamanie zastawne? – upewnił się student.
– Owszem.
– Co to znaczy? – zapytała Magda.
– To bardzo proste. Temu komuś strzaskano rękę w walce – wyjaśnił Oleg. – Przeciwnik chciał go uderzyć pałką albo inną bronią, ten próbował sparować cios przedramieniem, uderzenie było jednak na tyle silne, że kość nie wytrzymała.
– Do tego złamane dwa żebra – uzupełnił archeolog. – Zajmij się nogami.
Student przykląkł i zaczął odgarniać ziemię, która przykrywała dolne partie szkieletu.
– Brakuje stóp – zameldował. – Piszczele są przecięte, brak dolnych stawów…
– Jedna stopa jest tu. – Doktor pokazał kości, które zaczęły się zarysowywać koło ramienia zmarłego.
Odmiótł starannie czaszkę i teraz szukał jej połączenia z resztą szkieletu.
– Ciężko uszkodzony obojczyk, a do tego wszystkiego gość został uduszony – zakończył ponuro.
– Skąd to wiadomo? – zdziwiła się Iwona.
– Zobacz sama. To kość gnykowa. Jeśli ktoś dusi człowieka, to właśnie ona najczęściej pęka… Potrzebuję ochotnika do sporządzenia rysunku.
Rylski przesiał ziemię wybraną spomiędzy żeber. Po sprzączce od pasa zachował się tylko rdzawy ślad na miednicy, ale na sicie zostały trzy rogowe guziki od koszuli.
– Gdzieś między piętnastym a dwudziestym wiekiem – mruknął, chowając je do torebki i opisując. – Zróbmy teraz fotografię pamiątkową i pakujmy pierwszą ofiarę do pudełka.
Karton pomieścił wszystkie kości. Zabrali się do kolejnego grobu. Ten nieboszczyk także został pogrzebany bardzo płytko i przed śmiercią został uduszony. Trzeci podobnie, z tym że dodatkowo miał złamane obie ręce oraz kości goleni.
– Jakiś rozbójnik tu grasował czy co? – zdziwiła się Magda.
– Nie rozbójnik – westchnął Olszakowski. – Tak okaleczało średniowieczne prawo. Tu stała szubienica. – Wskazał ceglaną platformę. – A tych, na których wykonano wyrok, po prostu zakopywano wokoło. Złamania zastawne powstały zapewne dlatego, że niektórzy skazańcy stawiali opór. Obcięcia stóp, łamanie członków… Nasi przodkowie cenili takie rozrywki.
– Widać wieś była pełna kryminalistów – stwierdził Oleg, patrząc na liczne ciemniejsze plamy. – Grobów a grobów…
– Sądzę raczej, że tu wykonywano wyroki na mieszczanach z Lewkowa – wyjaśnił Rylski. – To tylko kilka kilometrów, a miejsca egzekucji najczęściej były oddalone od miejscowości. Poza tym kryminalistów wcale nie było tak wielu. Naliczyłem siedemnaście jam, nie we wszystkich muszą być pochówki. Szubienica w tym miejscu mogła stać nawet…
– Nawet trzy stulecia – dopowiedział Tomasz. – To by dawało mniej więcej jeden wyrok śmierci na dwadzieścia lat. Chyba przejadę się jutro do Lewkowa i zobaczę, co mają w gminnym archiwum. Jeśli zachowały się stare księgi sądowe, to niewykluczone, że na podstawie obdukcji zwłok i rodzajów zadanych im obrażeń uda nam się zidentyfikować niektórych spośród tych ptaszków.
Do wieczora rozkopali i zadokumentowali cztery groby.
Cztery kartony kości dołączyły w magazynie do piątego – kryjącego szkielet Niemca…
Po całym dniu wykopalisk, gdy mięśnie tężeją od wielogodzinnego machania łopatą, wieczór zazwyczaj przynosi ulgę… Zazwyczaj. Olszakowski wsiadł w fiata i pojechał w świat. Rylski odczekał, aż studenci wypluskają się w rzece i zjedzą spóźniony obiad, a potem brutalnie poderwał ich do roboty.
– Spać trzeba było w nocy – oznajmił stanowczo. – Odpoczynek ogłupia.
– Co mamy robić? – Oleg, leżący na karimacie przed swoim namiotem, leniwie otworzył oczy.
– Trzeba narysować skorupki, pomierzyć, posklejać, sfotografować…
Jęknęli, ale zebrali się w namiocie magazynowym. Na stołach kreślarskich spoczywały już równo przycięte arkusze brystolu oraz świeżo zatemperowane ołówki.
Magister w drugim kącie urządził przenośne atelier fotograficzne. Ustawił arkusz papieru jako tło. Doświetlił całość kilkoma reflektorkami. Po kolei uwieczniał urny. Błyskał flesz.
– Zdjęcia do książki będą? – zainteresowała się Magda.
– Nie, to tylko fotografia dokumentacyjna – wyjaśnił. – Zdjęcia do publikacji robią wyłącznie fachowcy.
Mijały godziny. Siedemnaście urn… Dziewczyny skończyły rysować. Pokazał im, jak unieruchomić klejone skorupy za pomocą wilgotnego piasku w kuwecie.
Zerwał się wiatr. Oleg wyszedł przed namiot i węszył dłuższą chwilę.
– Chyba idzie deszcz – zawyrokował.
Paweł wyjrzał na zewnątrz.
– Też tak mi się wydaje – mruknął. – Pójdę na wzgórze, nakryję wykopy. A wy tu dokończcie i jesteście na dzisiaj wolni.
Wyszukał cztery arkusze grubej folii, takiej, jakiej używają malarze do zabezpieczenia podłóg oraz mebli. Zabrał też skrzynkę czterocalowych gwoździ. Powędrował na szczyt. Starannie rozłożył pierwszy arkusz i przyszpilił jego krawędź do podłoża.
– Może pomogę? – rozległ się głos.
Podniósł wzrok. Na szczycie, tuż obok podstawy szubienicy, stał Marek Etter.
– Dziękuję, poradzę sobie – powiedział Rylski. – Znowu jakieś wywoływanie duchów? Burza chyba idzie.
– Owszem, ale nauczyłem się nie zwracać uwagi na pogodę – rzekł bioenergoterapeuta. – Pański przyjaciel, zdaje się, gdzieś pojechał?
– Owszem.
– Jak zauważyłem zeszłej nocy, pan nie ma nic przeciwko mojej obecności?
– Jest mi to obojętne. Oczywiście dopóki nie dewastuje pan stanowiska archeologicznego. – Wzruszył ramionami.
Ukląkł i rozwinął kolejny arkusz. Wiatr się wzmagał.
– Nie powinniście tu kopać – przestrzegł Marek. – To złe miejsce.
– Złe miejsce – powtórzył archeolog. – A dlaczego niby ma być złe?
– Tu w ziemi drzemie jakaś potężna siła. Uwięziona i głodna. Może duch, może demon…
– Dlaczego nie wylazła?
– Sądzę, że została zapieczętowana.
– Czyli wygrzebiemy urnę, otworzymy, a wtedy demon spełni nasze trzy życzenia? Albo pourywa nam głowy?
– Hmmm. W urnie? Nie sądzę.
Pawłowi znudziło się słuchanie świra. Przyszpilił ostatni arkusz i popatrzył zadowolony na swoje dzieło.
– Szykownie – ocenił. – Jak w angielskim podręczniku. Lepiej, żeby pan tu nie siedział podczas burzy, to najwyższy możliwy punkt w okolicy. Jeszcze jakiś piorun pana trafi – przestrzegł.