Najgorsze rozczarowanie przeżyłem, gdy okazało się, że tutaj buty robi się w fabrykach, i przez wiele tygodni byłem przekonany, iż czeladnik szewca nie ma żadnych szans na pracę w zawodzie.
Krok po kroku poznawałem reguły rządzące tym dziwacznym krajem. Człowiek bez dokumentów tu nie istnieje. Nawet jak się ma dokumenty, pełna legalizacja jest potwornie trudna. By jako tako funkcjonować, trzeba mieć nie tylko kąt do mieszkania, ale i adres zameldowania. Nie można nazywać się Amiwelechus Marv, bo to podejrzane. Do jesieni poznałem język na tyle, by móc udawać cudzoziemca…
Gdy człowiek przebywa gdzieś nielegalnie, a w dodatku ma powody przypuszczać, że grozi mu pościg, może zastosować dwie taktyki. Często zmieniać mieszkania i w ten sposób zacierać za sobą ślady albo siedzieć jak mysz pod miotłą w jednym miejscu, ograniczając do minimum liczbę kontaktów z tubylcami. W pierwszym przypadku zwiększa się liczbę znajomości, co grozi przypadkowym trafieniem na agenta wroga. W drugim można zostać namierzonym i powolutku rozpracowanym. Tak źle i tak niedobrze. Wybrałem sposób drugi. Na uniwersytecie znalazłem ogłoszenie o kwaterze dla studenta. Potem wystarczyło konsekwentnie takowego udawać.
Naciągnąłem lekko zwilżoną giemzę na formę. Przybiłem krawędź małymi gwoździkami. Lewy but, teraz prawy… Trzeba dokupić skóry, tej najgrubszej, wołowej, na podeszwy. Dwoina też by się przydała. Praca skończona. To, co robiłem przed chwilą, to jedynie przygotowania do kolejnego dnia… Kawałkiem bibuły przecieram czoło. Potem zdmuchuję świecę. Czas znowu może ruszyć. Nie wiem, ile godzin spędziłem na zydlu, i nie ma to żadnego znaczenia. Teraźniejszość jest teraz, wtedy byłem poza nią – Sprawdzam telefon. Jedenaście razy próbowano się do mnie dodzwonić. Na zewnątrz jest jasno. Czy to już kolejny dzień?
Gdy robiłem sobie śniadanie, komórka zapikała ponownie. Spojrzałem na wyświetlacz. Marta. Odebrałem.
– Mogę wpaść? – zapytała.
– Jasne – odparłem i przerwałem połączenie. Szkoda czasu na pogaduszki. Podawanie swojego adresu jest głupotą, ale z drugiej strony gdybym nie prowadził żadnego życia towarzyskiego, wyglądałoby to podejrzanie. Właścicielka willi, w której wynajmuję kwaterę, jest niekiedy paskudnie wścibska.
Zamówienie studentki jest gotowe, ale warto przetrzeć cholewki jeszcze raz szmatką, by dobrze nawoskowana kasztanowobrązowa skóra nabrała odpowiednio głębokiego połysku.
Marta pojawiła się równo dwadzieścia sekund po tym, jak skończyłem polerować.
– Witaj. Widzę, że jest – ucieszyła się.
– Przymierz – zażądałem.
Siadła na krześle i zsunąwszy adidasy, naciągnęła trzewiki. Haczykiem dociągnęła dziurki.
– Nie cisną? – zaniepokoiłem się.
– Nie.
– Wskocz na stół – poleciłem.
– Mam się przedtem rozebrać? – Błysnęła zębami w uśmiechu. – Czy wystarczy, że zatańczę?
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, jednym susem wskoczyła na blat i przez chwilę stepowała w rytm nieistniejącej muzyki.
– I jak teraz oceniasz?
– Jak na obstalunek zrobione – pochwaliła. – Hmmm… W zasadzie to na obstalunek – zadumała się.
– Ze dwa sezony powinny wytrzymać.
Zeskoczyła z gracją.
– Jesteś świetnym szewcem – szepnęła i pocałowała mnie w policzek.
Co mi po pochwałach „rycerzy”. Uznanie z ust dziewczyny tańczącej w zespole ludowym to dopiero konkret. Odliczyła szybko należność i podała mi zwitek banknotów. Schowałem je do kieszeni.
– Napijesz się herbaty?
– Z przyjemnością.
Rozsiadła się wygodnie i wyciągnąwszy nogi, kontemplowała lśnienie czubków. Nastawiłem czajnik.
– Znowu jesteś blady i masz podkrążone oczy – zauważyła. – Bezsenność cię męczy, czy może siedzisz do późna nad zamówieniami?
– I to, i to – rzekłem wymijająco. Nie mogę powiedzieć jej prawdy.
Zamiast herbaty niby to przez roztargnienie zaparzam yerba mate. Skoro udaję Indianina, trzeba grać konsekwentnie. Jeszcze ciastka upieczone wedle brazylijskiej receptury.
– Co to za miejsce?
Zagryzłem wargi, widząc, co obraca w dłoniach. Pocztówka. Musiałem przez roztargnienie zostawić ją na wierzchu. Do licha! Żeby tylko nie odwróciła. Za późno.
– O! – mruknęła, widząc krzaczki naszego alfabetu. – Co to za pismo?
– Nie mam pojęcia. Spodobał mi się ten obrazek i tyle. Chłopak, od którego ją kupiłem, mówił, że to z Etiopii.
– Aha. Ciekawe, jakie to miasto, wygląda bardzo sympatycznie.
Ma rację. Fresia, nawet zniszczona przez rządy Republiki, jest piękna. Zatoka morska wcina się głęboko w granitowy masyw, na brzegach fiordu i zboczach gór tarasowo leżą dzielnice. Najniżej umieszczono oczywiście portowe doki, nad nimi w połowie wysokości rozlokowały się wille rozmaitych notabli, a wyżej, tam gdzie mocno dokuczają wiatry, żyją rzemieślnicy. A właściwie żyli, w czasach gdy Fresia uznawała władzę króla Kassara…
– W Etiopii nie ma morza – głos dziewczyny wyrwał mnie z zamyślenia.
Zagryzłem wargi.
– A jezioro Tana? – podsunąłem.
– Zabierzemy się za to naukowo – powiedziała wreszcie. – Naszkicujmy schematyczny plan miasta. – Na kartce z notatnika narysowała owal zatoki. – Na zdjęciu mamy wczesny poranek…
– Dlaczego tak sądzisz? – Z trudem opanowałem irytację połączoną z paniką.
– Bo na ulicach nie ma jeszcze nikogo, a cienie są długie. Gdzie wschodzi słońce? – Zastanowiła się. – Masz atlas geograficzny?
Nim zdążyłem odpowiedzieć, wypatrzyła go na półce. Przekartkowała szybko.
– Roślinność jest tam jakby trochę egzotyczna… Coś jak na pocztówkach z Ameryki Południowej – mruknęła. – Drzewa inne niż u nas, ale nie ma palm… Zatoka tej wielkości… Hmmm… Może to ujście rzeki? Już wiem – Dżibuti!
– Gdzie to jest?
– Nad Morzem Czerwonym. Nie, odpada, tam przecież gadają po arabsku. Może Cejlon albo Birma? Oni mają takie fikuśne alfabety. Erytrea też chyba pasuje… Zresztą nieważne. – Odłożyła kartonik. – Co robisz jutro?
– Jestem zajęty – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– Szkoda, myślałam, że dasz się wyciągnąć do kina.
– Może w kolejny weekend? – zaproponowałem.
– Yhym… – Zaczęła się zbierać.
Znamy się od ponad roku. Raz nałgałem jej, że jestem gejem, innym razem, że mam w Boliwii narzeczoną, ale, niestety, nie uwierzyła. Ciągle robi sobie pewne nadzieje… Jest miła i sądzę, że nadawałaby się na towarzyszkę życia, ale zbyt wiele nas dzieli. Wyznajemy różne religie. Należymy do różnych gatunków. Jak wszystkie rasy humanoidalne, uprawiamy oczywiście seks, ale ma szczęście, że nie widziała mnie nago. Egzotyczne rysy twarzy to nie wszystko. Są i pewne inne różnice, nazwijmy to, anatomiczne.
Kusza to wspaniały wynalazek. Zgromadziłem kilka sztuk. W wolnych chwilach lubię sobie postrzelać w piwnicy lub w zagajnikach ukrytych między wałami kolejowymi. Ćwiczę i badam możliwości broni. Czuję, że za jej pomocą moglibyśmy całkowicie zmienić historię. Poprzednia epoka odejdzie w niebyt. Narodzi się nowa. Jednym celnym ciosem wytrącimy Republice z rąk najpotężniejszą broń i zmusimy jej żołdaków do powrotu za morze. Jednak aby wykorzystać zdobytą w tym świecie wiedzę, muszę najpierw wrócić tam, skąd pochodzę, na Rozettę. Przejście przez Bramę jest proste, można tego dokonać w pojedynkę. Ale tylko w jedną stronę. Aby wrócić, rytuał musi odprawić siedmiu przedstawicieli naszego ludu. Po dwu latach wzajemnych poszukiwań zdołaliśmy ustalić, że w tym świecie jest nas sześcioro. Żyjemy nadzieją.