Za kuchnią znajdowała się mała spiżarka. Skrupulatnie obejrzałem puste półki, a potem zauważyłem jeszcze dziurę prowadzącą na strych. Drabiny nie było. Skoczyłem, złapałem się krawędzi, podciągnąłem, jednak nie zdołałem się wywindować. Wyszedłem na podwórze. Z daleka wiatr niósł zapach świeżo zaoranej ziemi i wypalanych ściernisk. Chyba zanosiło się na deszcz. Zajrzałem do kurnika, potem do obory. Wszędzie pusto… Czyli trzeba sobie poradzić w inny sposób. Podstawiłem pod dziurę spróchniały stół. Na nim umieściłem rozeschnięte krzesło. Stabilność piramidy oceniłem jako zadowalającą. Udało mi się dostać na górę. Strych był ciemny, nieco światła padało przez okienko na końcu. Na szczęście w kieszeni miałem latarkę. Zabrałem się do sprawdzania zawartości kartonów. Tektura po latach spędzonych na wilgotnym strychu rozłaziła się w palcach. Wyciągałem kolejne rzeczy. Jakieś stare ubrania, słoiki z przetworami, klatka na kanarka… Nic interesującego.
– Vyhet - zakląłem.
Ale chłopiec nie kłamał. Tuż przy klapie leżał pleciony sznurek, pendent od tippli. Dzieciak musiał przegapić go po ciemku.
Wyszedłem przed chatę. Asper, stojąc na warcie, oglądał w zadumie zakupioną broń. Rękojeść wykonano z ciemnobrązowego drewna drzewa wisielców, łączonego ze srebrzonym brązem. Pochwa, pokryta kompletnie sparciałą skórą wawako, okuta została na końcu trzewikiem. Opasywały ją dwie zaśniedziałe ryfki z brązu. Wysunął powoli głownię. Wychodziła z pewnym oporem, oleje stężały i przywarła do drewnianej wyściółki. Wzór jaśniejszych i ciemniejszych rombów nie pozostawiał wątpliwości. Broń wykuto z brązu berylowego. Obrócił szablę na drugą stronę i omal nie krzyknąłem. Wzdłuż krawędzi wygrawerowano, a raczej wytrawiono napis w naszym języku. Dafii w dniach buntu szewców. Zamykam oczy, pozwalam, by wspomnienia wzięły górę…
Sterowiec nadlatywał znad portu. Wyglądał jak ogromny wieloryb, który wbrew prawom fizyki wzniósł się w przestworza. Wielki szary balon, wypełniony tysiącami avi dziesięciościennych wodoru, poniżej gondola z trzema pokładami bojowymi. Po bokach dwa silniki na sprężone powietrze, z tyłu ster. Patrzyliśmy na maszynę wroga z bezsilną wściekłością. Kule z samopałów czy strzały tylko z największym trudem byłyby w stanie przebić powłokę. Wewnątrz znajdowało się jeszcze osiem mniejszych balonów. Dopiero kilkaset bezpośrednich trafień gwarantowało ubytek gazu, który skłoniłby załogę do odwrotu.
Gondola pokryta skórą initero przypominała wielkie włochate bydlę pasożytujące na cielsku lewiatana. Gdy dochodziło do walki, załoga, mogąca liczyć nawet setkę uzbrojonych mężczyzn, strzelała przez wąskie rozcięcia. Gruba warstwa futra dobrze zabezpieczała ich przed naszymi kulami i strzałami…
Balon trafił na ciepły prąd powietrzny, za chwilę znajdziemy się w zasięgu ognia. Moi towarzysze spokojnie szukali sobie osłon. Zasypiemy drani gradem strzał, może kilku uda się trafić. Liczyłem, że zdołamy pociskami hakownic uszkodzić któryś z silników, zanim maszyna wzniesie się wyżej. Jeśli nas minie, załoga z pewnością zbombarduje te pozycje, a wtedy zginiemy…
Nagły tupot przerwał moje rozmyślania. Oddział Dafii, operujący najczęściej w wyższych partiach miasta, przybył nam na pomoc. Dziewczyna wyciągnęła z plecaka grube stalowe sprężyny, odczepione z jakiegoś tapczanu.
– Dziś damy im popalić – mruknęła. – Wiązać!
Dwaj chłopcy z jej oddziału błyskawicznie przymotali rzemieniami końce stalowych spirali do pni uschłych drzewek.
– Proca? – zdziwiłem się.
– Bojowa wyrzutnia ładunków zapalających – sprostowała z godnością.
Jej towarzysze przygotowali kilka dziwnych pakunków. Naciągnęła potężne sprężyny. Umieściła jeden w uchwycie, ktoś podbiegł z pochodnią w dłoni i przypalił lont. Musieli ćwiczyć to wiele razy, byli idealnie zgrani. Zewnętrzna powłoka sterowców jest niepalna. Próbowaliśmy wielokrotnie atakować je przy użyciu strzał owiniętych w pakuły. Bez skutku. Poza tym zawsze trzymali się w bezpiecznej dla siebie odległości…
Pierwszy pocisk, ciągnąc za sobą smugę dymu, pomknął w przepaść.
– W celu! – krzyknęła dziewczynka, może ośmioletnia, stojąca przy barierce. – Pięć stopni w lewo!
Nawet nie zauważyłem, kiedy przygotowali drugi strzał. Podbiegłem do krawędzi. Ładunek uderzył w powłokę. Eksplodował, dziurawiąc ją odłamkami i siejąc wokół płonące pakuły nasączone oliwą. Przez chwilę byłem prawie pewien, że to na nic, ale w tym momencie spostrzegłem, jak tkanina pęka, wyrzucając z wnętrza obłok płonącego gazu. Któryś z odłamków musiał przebić wewnętrzny balonet.
– Drugi! Dwadzieścia stopni w prawo! – zawołała mała. – Dużo niżej!
Rzeczywiście, od strony cytadeli pędził w naszą stronę kolejny sterowiec. Łopaty wirników pracowały na najwyższych obrotach, nawet bez lunety dostrzegałem sterczące z gondoli lufy. Ładunek pomknął w przestrzeń, ale tym razem nie trafił.
– Za blisko.
– Robię, co mogę! – Dafia naciągnęła mocniej sprężyny,
– W celu!
Pierwsza jednostka szybko zamieniała się w kłąb ognia. Załoga usiłowała posadzić śmiertelnie ranną maszynę na ziemi, jednak uderzyli o dachy wypalonych budynków dolnej dzielnicy z taką siłą, że zadziałały zapalniki co najmniej kilku bomb. Drugi sterowiec, widząc los poprzednika, natychmiast zawrócił. Patrzyłem na trawiący go ogień, zastanawiając się, czy zdołają w porę osiąść na ziemi. Nie zdołali, wśród płomieni błysnął na chwilę bambusowy szkielet wewnętrzny i kręgosłup balonu trzasnął jak wykałaczka. Dafia stanęła koło mnie i przez chwilę napawała się swoim zwycięstwem.
Taką właśnie ją zapamiętałem. Wystarczy, że przymknę oczy, i zaraz pojawia się ten obraz. Brzydka dziewczyna o krótkich, ciemnych i nieregularnie ostrzyżonych włosach, ubrana w spłowiałą płócienną koszulę z naszywką czeladniczki introligatora, patrząca bez zmrużenia oczu na śmierć dwu setek żołnierzy wroga ginących właśnie z jej ręki…
Stoję na spróchniałym progu chaty. Asper milczy, chyba myśli o tym samym co ja. Dafia i młodsza siostra mieszkały w tej wiosce dwa lata temu. Coś je spłoszyło, coś sprawiło, że musiały uciekać. Ale są tutaj, w tym świecie. Wystarczy je odnaleźć i będziemy wolni.
– Jak sądzisz, zostawiły trop? – pytam.
– Jeśli wiedziały, dokąd się udają… Ty znałeś je lepiej – Masz pomysł, gdzie szukać wskazówki?
Kiwam głową. Koło przystanku stoi statua jakiegoś ludzkiego świętego, wykuta w piaskowcu. Wokoło ułożono krąg z niedużych kamieni. W czasie buntu pomnik Ake Geveina stanowił skrzynkę kontaktową. Nasza kultura lubi operować analogiami, które ludziom nie przyszłyby do głowy.
Wśród szarych granitowych otoczaków leżących wokół świątka spoczywał jeden szaroczarny, bazaltowy. Podniosłem go i schowałem do kieszeni. Dopiero w autokarze odwróciłem na drugą stronę. Tak jak sądziłem, diamentowym rysikiem wyskrobano tu napis w naszym alfabecie:
Światło łagodnie wędruje po żebrach nieboskłonu.
Nie jest to dokładna wskazówka, lecz powinna wystarczyć. Przy odrobinie szczęścia odnajdziemy dziewczęta. Będzie nas ośmioro, w tym siedmioro w wieku pozwalającym otworzyć Bramę.
Siedzę na ławce przed starym budynkiem Biblioteki Uniwersyteckiej. Udaję studenta. Mam torbę z papierami, z kieszeni zwisa mi słuchawka odtwarzacza mp3. Dla zwiększenia realizmu powinienem postawić koło stopy butelkę z piwem. Problem w tym, że aby kamuflaż był doskonały, musiałbym opróżnić ją do połowy. Niestety, zajzajer sprzedawany tu jako piwo nie przechodzi mi przez gardło, a gdybym wylał to świństwo w krzaki, zapewne wypaliłoby roślinność.