Выбрать главу

– Zapukać i zapytać – podsuwa Dana.

– Czy ktoś ma lepszy pomysł? – Przesuwam wzrokiem po zebranych.

– Tak zrobimy – decyduje Asper. – Oczywiście, wcześniej przeprowadzając obliczenia, by w miarę możliwości wyeliminować ryzyko pomyłki.

***

Poszliśmy we trójkę. Asper to nasz przywódca. Ja nawiązałem kontakt z Bykiem. Jeśli plan się powiedzie, ruszymy szlakiem przez wszechświat i wytyczymy drogę. Dafia pozostanie w odwodzie.

Obliczenia? To nietrudne. Na sąsiednim budynku znaleźliśmy reper – znacznik wmurowany w ścianę przez geodetów mierzących miasto. Odczytaliśmy wysokość punktu, dodaliśmy ile trzeba. Triada znajduje się na drugim piętrze. Analiza map, centrów oddziaływań i przebiegu linii pecha wskazuje, że mieszkanie powinno znajdować się od południowej strony budynku. Trzeba jeszcze dostać się do wnętrza. Nie ma wśród nas ślusarza, lecz nieskomplikowany zamek domofonu można otworzyć choćby widelcem.

Tylko jedne drzwi pasują. Stare, drewniane, secesyjne… Nad nimi niewielki prześwit z witrażem. Jego centralną część stanowi koło z trzech kolorowych szybek. Symbol triady, taki jak na naszym amulecie.

Zapukałem. Czekaliśmy dłuższą chwilę, po czym drzwi szczęknęły i uchyliły się na szerokość łańcucha. Przez szparę wyjrzał staruszek w szlafroku, z fajeczką w dłoni.

– Świadkowie Jehowy? – Otaksował nas wzrokiem.

– Co też pan – odparł Asper z uśmiechem.

– Co zatem sprzedajecie?

Wyjąłem amulet. Kółko przecięte trzema drucikami wygląda zupełnie jak…

– Obnośna sprzedaż mercedesów? To coś zupełnie nowego. – Drzwi zatrzasnęły się, a po chwili otworzyły na oścież. – Witajcie, podróżnicy! – zaprosił nas do środka.

Weszliśmy. Z kuchni wyjrzał dziesięcioletni chłopiec

– Dziadku? – zagadnął.

– Nic się nie dzieje – uspokoił go gospodarz. – To ci, o których ci mówiłem. Nie zostaną tu długo, siądą sobie na podłodze i znikną. Taki ich obyczaj.

Dana komicznie przewróciła oczyma.

– Triada jest tutaj. – Staruszek wskazał błyszczące od pasty żółte linoleum. – Zaraz ją odsłonię. Będziecie wracali też przez moje mieszkanie?

– Tak – potwierdzam na wszelki wypadek.

– To gdybym mógł mieć prośbę; tak ze dwadzieścia lat temu jeden z podróżników dał mi paczkę ziółek. Mychru się nazywały. Rosną gdzieś tam, w innych światach… Chciałem sobie smak przypomnieć.

– Jeśli tylko trafimy, to oczywiście dostarczymy panu. – Asper skłonił głowę.

– Jesteście czarownikami? – zainteresował się wnuk właściciela.

– Nie. Kosmitami – wyjaśniłem.

– Wow – szepnął, ale na jego twarzy odmalował się lekki niepokój i zawód. Chyba wolałby magów.

– A gdzie mają panowie latający spodek? – Dzieciak otrząsnął się z rozczarowania, a wrodzona dociekliwość nie pozwalała mu usiedzieć na miejscu.

– Nie ma żadnych latających talerzy – wyjaśnił cierpliwie Asper. – Pojazdem takiego kształtu byłoby niezwykle trudno sterować. Zresztą sama idea jest niezbyt praktyczna i nieopłacalna. Wyobraź sobie, ile paliwa potrzeba, by zalecieć choćby na Księżyc. Nie da się zabrać go ze sobą dużo. A po drodze nie ma gdzie zatankować.

– A nie da się zrobić po prostu lepszego paliwa? – zaciekawił się stary.

– Nie wiem. Moim zdaniem, jedyną możliwą drogą do gwiazd jest fizyka – wyjaśniam.

Sam zadumałem się nad swoimi słowami. Fizyka? Bramę otwieramy mocą naszych umysłów. By wykorzystać triady, trzeba wejść w trans. Czy to jeszcze fizyka czy już magia?

– Przybyli panowie z drugiego końca kosmosu, z planety pod obcymi gwiazdami, i nie umiecie zrobić latającego talerza? – chłopcu nie mieściło się to w głowie.

– Skoro jednak stamtąd przybyli, to chyba oznacza, że nie potrzebują takich pojazdów – mruknął dziadek. – Z pewnością ich cywilizacja wyprzedza naszą o tysiące lat rozwoju technicznego.

Nie zaprzeczamy przez grzeczność. Nie da się porównać. Nasze garncarstwo odpowiada ich dziewiętnastowiecznemu. Broń palna przypomina średniowieczną. Broń biała…

Ściągnęliśmy wykładzinę. Na przedwojennej posadzce z kamiennych płytek wyraźnie było widać punkt stykowy. Trzy zbiegające się linie z zatopionych w kamieniu brązowych prętów, w każdym wierzchołku trzy hieroglify – cyfry tworzące numer lokacji. Przy jednym ktoś wydrapał w marmurze trupią czaszkę.

– Byk mówił, żeby unikać tak oznaczonych dróg, bo można zginąć… – rozważam.

– Zostają dwie do sprawdzenia – powiedział Asper. – Po jednej dla każdego. Wybieraj.

Z kieszeni wyjmuję irydową aflę. Niech decyduje los.

***

Siedzę skupiony. Asper znikł godzinę temu. Tippla kiwa się w pochwie przerzuconej przez plecy. U boku mam kaburę z rewolwerem. Po drugiej stronie wisi na pasku licznik Geigera. Nie tylko ludzie odkryli broń atomową.

Niektóre cywilizacje nie zdołały zatrzymać się w porę… Nie mam możliwości, by zabezpieczyć się przed obcymi bakteriami, ale Byk twierdził, że ryzyko zakażenia nie jest duże. I co najważniejsze: wszystkie triady prowadzą do światów w miarę podobnych. Wszędzie znajdę stabilny grunt pod stopami oraz powietrze zdatne do oddychania.

Trzy cyfry. Trzy lokacje. Jedna to świat zniszczony przez jakiś kataklizm. Pozostałe dwie? Co spotkam na tamtych planetach? Chodzące grzyby? Rozumne ślimaki? Myślące drzewa? Potwory, dla których będę jedynie potencjalnym obiadem? A może tylko wiatr hulający po wypalonych radioaktywnych ruinach? Przede mną sześć, może dziesięć skoków w nieznane. Boję się, ale to proste zadanie. Jeśli przeżyję, powinienem odnaleźć drogę do domu.

Podzieleni na kilka grup forsownym marszem ruszymy ku Fresii. W każdej wsi zbierzemy ochotników. Kowale wedle naszych instrukcji przygotują kusze. Oddziały króla zejdą z gór i razem pójdziemy w stronę wybrzeża. Pobyt na Ziemi Kłamców skalał nasze dusze wiedzą. W wypchanych plecakach przydźwigamy kilkaset kilogramów magnezu, fosforu i termitu. Wierzymy, że w walce, która nas czeka, przechylą szalę zwycięstwa na naszą stronę. Republika chce wojny totalnej, więc będzie ją miała.

Teraz, gdy pojawiła się realna szansa powrotu, zamiast radości czuję strach. Nie mogę otrząsnąć się z dojmującego przeczucia rychłej zagłady. Ale umrę w walce. A jeśli przeżyję? Gdzieś tam, opodal pomnika budowniczego – poety, czeka na mnie dom i warsztat z widokiem na zatokę. Po kamiennych ścianach pną się pędy dzikiej róży… Po latach okupacji, nędzy, prześladowań i cierpień wśród mieszkańców Fresii z pewnością znajdą się ludzie, którzy będą potrzebowali nowych butów.

Dana siedzi przy stole, oprawiając książkę z biblioteczki staruszka. Nasze spojrzenia się spotykają. Będzie tu na nas czekać. Jeśli trzeba, nawet kilka dni.

Pora ruszać w drogę. Oddycham równo, by uspokoić i wyciszyć myśli, nim wejdę w trans. Za oknami starej kamienicy nadchodzi wczesny jesienny zmierzch. Zapalam gałązkę bukszpanu, by zakreślić nią potrójny krąg…

Poddasze

W centrum Warszawy stoi sporo starych kamienic. Przetrwały dwie wojny światowe i lata radosnego wyburzania wszystkiego, co zasłania widok na Pałac Kultury. Nieliczne odnowiono, pozostałe wyglądają żałośnie. Tynk odpada całymi płatami. Elewacje okaleczono. W ciemnych i cuchnących bramach natrafić można na kostkę brukową z nasączonej olejem dębiny, hit roku tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego…

Wdrapałem się na poddasze po długich, wąskich i skrzypiących schodach. Zasapałem się, lecz przyszło mi do głowy, że za rok dzięki codziennej wspinaczce na piąte piętro z pewnością zgubię trochę sadła i nabiorę kondycji. Zatrzymałem się przed starymi drzwiami i dłuższą chwilę wyrównywałem oddech. Wreszcie zapukałem.