Szmer, natarczywy odgłos skrobania za ścianą. Na to nakłada się odległa melodia grana na pianinie. Jeszcze na wpół drzemiąc, wcisnąłem guzik dyktafonu. Po dziesięciu minutach skrobanie ucichło. Przewinąłem taśmę. Puściłem. Nic. Zagadkowy odgłos się nie nagrał. Czyżbym słyszał go tylko w swojej głowie? Jakby na potwierdzenie moich przypuszczeń rozległ się nowy dźwięk, głuche uderzenie, jak gdyby ktoś kopnął w mur…
Przypomniał mi się Igor i jego opowieść. Poczłapałem do kuchni i nalałem do szklanki trochę wódki. Podszedłem do ściany.
– Napiję się z tobą, tylko mnie już nie strasz – wygłosiłem formułę „straszliwego” studenckiego egzorcyzmu z Ukrainy i stuknąłem kieliszkiem w ścianę.
Coś brzęknęło, jakbym uderzył nie w tynk, ale w drugi kieliszek. Wypiłem trochę, a następnie wylałem kilka kropel na niewidoczny za łóżkiem kawałek tynku. Najwyżej później zamaluję ten fragment. Dodatkowa porcja alkoholu zadziałała. Szum w uszach rozpadał się, rwa na kawałki, powoli coś zaczęło przebijać się do mojej zamroczonej świadomości. Oczekiwanie… Prośba?
– Rano – obiecałem.
Szmer ucichł.
Wstałem o ósmej. Zasłałem łóżko, zmieniłem ubranie. Przeżegnałem się i ująłem w dłoń ciężki młotek. Wahałem się tylko przez moment, a potem z rozmachem uderzyłem w środek ściany. Jak się okazało, drzwi obrzucono zaprawą i zagładzono łatą. Bez kłopotu odrywałem całe bryły tynku. Klamki nie było, więc wybiłem dziurę, wyłamując kompletnie spróchniałą dolną płycinę. Z otworu powiało wonią stęchlizny.
Nie czułem lęku. Nic nie czułem. Chyba za długo to trwało. Przywykłem do myśli o duchu stukającym nocami w ścianę. Przywykłem do myśli o zbrodni, która kiedyś wydarzyła się w moim przytulnym mieszkanku. Co znajdę za ścianą? Zapewne trupa… No cóż, już w liceum plastycznym rysowaliśmy czaszki i kości, korzystając z autentycznych „eksponatów”. Bać się? Czy naprawdę jest czego?
Kolejny mur, prawdopodobnie ściana szczytowa kamienicy, majaczył w odległości dobrych dwu metrów. Wczołgałem się do środka. Było tu sucho i nawet ciepło, przez schowek przebiegał jeden z kominów. Nad głową miałem spróchniałe deski. Nikt tu nie zajrzał przez sto lat? Nikt nie wymieniał dachu? No cóż, i takie rzeczy się zdarzają… Siadłem po turecku w półmroku, oparłem się plecami o chropawy mur i czekałem, sam nie wiedząc na co.
Najpierw zmieniło się oświetlenie. Potem usłyszałem dźwięki. Melodia dzika, rwąca się, dobiegała tym razem zza ściany. Nowiński, nieżyjący od lat, grał na pianinie w moim pokoju. Muzyka więzła w komórce, odbijała się od murów… W pakamerze było bardzo duszno i pachniało świeżą zaprawą. Usłyszałem skrobanie, a potem kilka głuchych uderzeń w ścianę. Melodia zmieniła się, stała się głośniejsza i bardziej żwawa, jakby malarz chciał zagłuszyć te dźwięki. Czemu siedział i grał, zamiast wyjść z domu? Był z kimś, a może lękał się, że sąsiedzi coś usłyszą?
Tak czy inaczej, wiedziałem już wszystko. Uniosłem dłoń i przeżegnałem się jeszcze raz. Zapanowała cisza. Teraz dopiero zapaliłem latarkę.
Pajęczyny zasnuły wszystko jak szare firanki. Szkielet spoczywał pod ścianą. Na kościach zachowały się strzępki ubrania. Czaszka była nieco uszkodzona, spore pęknięcie przecinało skroń. Na ścianie od strony pokoju widać było ciągle jeszcze krwawe zacieki. Coś błysnęło w kurzu na podłodze. Schyliłem się i spomiędzy kości palców podniosłem srebrnego rubla. Z jednej strony moneta była zupełnie zdarta od tarcia o cegły.
– A zatem tak to wyglądało – mruknąłem.
Przyszedł zabić, wykonać wyrok na domniemanym zdrajcy, zamiast tego dostał stołkiem w głowę. Może był zbyt powolny, a może w ostatniej chwili zwątpił i zawahał się ułamek sekundy zbyt długo? W każdym razie życie za życie.
Malarz sądził, że zabił, no i miał problem z pozbyciem się ciała. Wymyślił więc, że nie będzie go nigdzie wynosił, tylko zamuruje w schowku. Nocą niedoszły egzekutor oprzytomniał i zaczął skrobać ścianę. Nowiński był twardy, lecz nie zdobył się na dobicie przeciwnika. By zagłuszyć te dźwięki, grał na pianinie, czekając, aż nadejdzie koniec… A potem? Czy wlokąc kajdany przez śnieg, żałował swego czynu? Czy dlatego dręczył mnie swymi wspomnieniami? Umierając, wracał myślami do swego mieszkania, aż wgryzły się w mur?
Muzyka w pokoju przybierała na sile. Nowiński grał coraz głośniej, z coraz większą ekspresją. Znów ogarnęło mnie to paraliżujące poczucie głębokiego żalu, straty, niezrozumienia. Akordy stawały się coraz bardziej dzikie, szybkie pasaże niemal przyprawiały o szaleństwo. Zacisnąłem mocniej w ręce startą monetę. Przymknąłem oczy. Słyszałem głuche uderzenia, ściana wibrowała, w mojej głowie kłębiły się niezrozumiałe obrazy. Świadomość uciekała. Ukołysany muzyką zapadłem w półsen. Nie wiedziałem już, kim jestem ani w jakim miejscu się znajduję. Palce pogładziły brzeg srebrnego krążka, a potem mechanicznie zaczęły trzeć nim spoinę między cegłami. Musiałem to robić. Słuchać muzyki i drapać monetą w jej rytm. Aż do końca świata.
Serce kamienia
Warszawa, sierpień 1944
Od strony Śródmieścia wiatr niósł huk wystrzałów karabinowych. Jasnowidz w milczeniu patrzył na zwały trupów wypełniające płytkie wyrobiska glinianek. Wreszcie uniósł głowę. Spojrzał w twarze całej trójki.
W oczach gestapowców czaiła się żądza mordu. Wysłannik Himmlera przypominał wilka, który osaczył królika i zastanawia się, czy już nadszedł czas, aby go pożreć.
– Czy otrzymamy w końcu odpowiedź? – Cywil wystudiowanym gestem poprawił okulary.
– Dom Czterech Liści już nie istnieje – powiedział Ossowiecki. – Resztę księgozbioru ukryto w archiwum wojskowym przy ulicy Długiej. Wszystko spłonęło we Wrześniu trzydziestego dziewiątego. Pozostały tylko popioły. Już się nie bał. Lęk przed śmiercią to strach przed nieznanym. Tak wiele razy odwiedzał w swoich wizjach krainy mroku, tyle razy rozmawiał z duszami, które prze – kroczyły próg wieczności. Tym razem będzie tak samo, a jedyna różnica polega na tym, że to droga bez powrotu.
– Wszystko spłonęło? – dopytywał się cywil. Jasnowidz czuł, jak myśl tamtego usiłuje wedrzeć się w pokłady jego pamięci. Zablokował mentalny atak bez wysiłku, niemal od niechcenia.
Ahnenerbe kiepsko szkoli swoich funkcjonariuszy, pomyślał.
Rozstrzeliwano kolejną grupę schwytanych. Wrzaski gestapowców, huk karabinów, jęki rannych, potem jeszcze kilka strzałów, tym razem z pistoletów. Do wszystkiego lepił się gęsty mrok. Jasnowidz czuł obecność demonów, dla nich to jak uczta. Granice światów trzeszczały. O jakieś pięćdziesiąt kroków od niego na brzeg wyrobiska przypędzono następne ofiary.
Ossowiecki przymknął oczy. Wizja była bardzo silna. Cmentarz, wzdłuż alejek posadzono niskie, młode cyprysy. Brzozowe krzyże wyrastają na zbiorowych mogiłach. To samo miejsce za kilka, może kilkanaście lat. Na tabliczkach pojawiają się polskie napisy. Czerwona posoka wsiąka w ziemię, odsłaniając zieloną murawę. Trzeba jeszcze wylać morze krwi… On nie doczeka, ale ta wojna jest już wygrana.
– Obudź się, polska świnio! – ryknął nazista. – Pytałem, czy coś zostało?
– To wy powinniście wiedzieć. Rozbiórką i wywozem popiołów zajmowała się niemiecka administracja. – Wzruszył ramionami.