Zadumał się głęboko. Stryjek najwyraźniej napisał co trzeba, a potem oddał jakiemuś znajomemu, by ten wysłał korespondencję po jego śmierci.
List z tamtego świata, zachichotał mimowolnie.
Wchodząc na piętro, trzymał kopertę za sam róg, jakby niósł zdechłego szczura. Wreszcie zamknął za sobą drzwi i położył list na stole. Ostrożnie przeciął papier nożem. Wydobył kartkę, a następnie odpalił papierosa i zaczął czytać.
Drogi Staszku
Wiem, że nie układało się między nami i może potraktowałem cię zbyt obcesowo…
Cóż, było, minęło i musisz mi to wybaczyć.
– Doprawdy? – mruknął do siebie i zaciągnął się głęboko. Mieszkając sam, nabrał nawyku głośnego myślenia.
Są sprawy ważniejsze niż sympatie lub antypatie. Mój dziadek, a twój pradziadek, popełnił wielkie zło. Honor rodziny wymaga, by je zmazać i zadośćuczynić ofierze. Ja już nie zdążę. Zostawiam ci książkę oraz notatnik. Odnajdź bibliotekę i posąg, a dokończysz to, co zacząłem. Z Bogiem.
Stryjaszek Olgierd
Poniżej naszkicowano coś w rodzaju planu.
Wstał, poszedł do kuchni i zrobił sobie kawy. Trzeba się zastanowić, czy w ogóle warto. Krewny przez wiele lat się nie odzywał, a teraz nagle wymaga, aby Stanisław kończył za niego jakieś dziwne, tajemnicze sprawy. Z drugiej strony… Zapisał mu przecież tę ruderę. Za działkę autostradziarze wypłacą pewnie ze sto tysiączków. Może uda się spłacić wreszcie kredyt za mieszkanie, a także zlikwidować debet na koncie.
Raz jeszcze wczytał się w treść pisma.
– Zostawiasz mi książkę i notatnik, stryju? – mruknął. – I gdzie one są? Jaka biblioteka, jaki posąg? Trochę mało wskazówek. Czyje krzywdy trzeba naprawiać?
Nie, zaraz – wrócił do listu. Pradziadek Izydor popełnił jakieś zło, które trzeba naprawić. Tylko że on zmarł jeszcze przed pierwszą wojną. Sto lat mija, tu już się nic nie naprawi, już co najwyżej potomkom ofiar można w jakiś sposób zadośćuczynić. I co do tego ma Apolinaria Szczurzyńska? W jaki sposób przyprowadzić do adwokata dziewczynę, która nie żyje od stu lat? A może chodzi o potomkinię Apolinarii? W rodzinie Szczurzyńskich mogła się pojawić jakaś jej imienniczka.
Westchnął i przyjrzał się temu, co stryj Olgierd szumnie nazwał „planem”. Coś jakby rysunek muru i bramy. Obok rzymska piątka. Dalej bohomaz przypominający anioła z połamanymi skrzydłami i dopisek: lewa płyta. Nie zaznaczono nawet kierunków świata.
– Płyta? – zadumał się. – Czyżby chodziło o cmentarz? Jeżeli mowa o płycie, to może oznaczać, że w nagrobku skonstruowano skrytkę.
Z półki wyciągnął plan miasta. Najbliżej miał do Cmentarza Bródnowskiego. Zapakował do swej czarnej teczki młotek i śrubokręt. Na wszelki wypadek, żeby nie trzeba było wracać…
Zaparkował samochód przy jakiejś restauracji i ruszył wzdłuż muru. Piąta brama była zamknięta. Musiał wejść przez inną, a następnie szukać właściwej alejki. Szybko zorientował się, że to nie jest miejsce przedstawione na planie. Ścieżki biegły zupełnie inaczej. Groby były niskie, z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Wszędzie połyskiwało lastryko.
– Inny cmentarz – mruknął. – Tylko który?
Pięć bram sugerowało dużą nekropolię. Powązki? Chyba tak…
Jesienne słońce chowało się już za drzewa.
– Jutro – zadecydował.
Pojechał na cmentarz zaraz po ostatnim wykładzie. Szedł, chłonąc atmosferę tego miejsca. Powązki w jesiennej szacie były piękne. Gałęzie starych drzew, poruszane ciepłym wiatrem, gubiły czerwone i złote liście.
Miejsce zaznaczone na planie znalazł bez trudu. Posąg anioła, polerowane płyty… Lewa? I co dalej? Podnieść? Podważyć? Zajrzeć pod spód? Zatrzymał się niezdecydowany. Coś mu się nie zgadzało. Grób wyglądał zbyt świeżo. Nawet liście nie zdążyły jeszcze pokryć granitu. Dotknął dłonią zaprawy. Kruszyła się pod palcami – Poprawki wykonano dwa, może trzy dni temu. Także płyty najwyraźniej wymieniono na nowe. Jeżeli była tu skrytka, nie pozostał po niej ślad.
Drzewa zaszumiały, jakby drwiąc z niego.
Czy tę Apolinarię da się odnaleźć w inny sposób? – zastanowił się.
Przyjrzał się raz jeszcze fotografii. Ładniutka dziewuszka. Znaleźć identyczną? Jak…
Nie, to chyba niemożliwe.
Ruszył w stronę bramy. Cmentarz był ładnie utrzymany, wiele grobów odnowiono. Przy niektórych pomnikach umieszczono wizytówki kamieniarzy.
– Zaraz! – Zatrzymał się w pół kroku, a potem zawrócił do grobowca z aniołem.
Nalepka umieszczona była dyskretnie z tyłu.
– Zenon Cwajnos – odcyfrował. – Usługi kamieniarskie.
Poniżej był jeszcze adres. Warto sprawdzić.
Zakład kamieniarski leżał po drugiej stronie ulicy. Wyglądał jak wiele jemu podobnych firm. Od strony furtki wystawa – kilkanaście różnych nagrobków. Pod ścianą warsztatu dziesiątki kamiennych płyt, poprzekładanych drewnianymi krawędziakami, przygotowanych najwidoczniej do pocięcia. Przez uchylone drzwi szopy widać było jakieś maszyny. Z boku stał malutki budynek ozdobiony emaliowaną wywieszką: Biuro.
Stanisław podszedł i spokojnie zapukał.
– Proszę – rozległ się zrzędliwy głos. Kamieniarz miał około sześćdziesiątki, krzaczaste brwi i zapadnięte policzki, które pokrywała kilkudniowa szczecina. Skołtunione włosy nakrył szarym berecikiem.
– Czym możemy służyć? – zagadnął ochrypłym głosem, przesuwając papierosa w kącik ust.
– Chcę odzyskać książkę i notatnik – Stanisław zagrał va banque.
– O ty, w mordę… – Z kamieniarza naraz uszła połowa powietrza. – Czyżbyś… Kurde. Olgierd nie miał dzieci.
– Stanisław Renk – przedstawił się. – Jestem jego bratankiem.
– Ja pier… – zdusił przekleństwo. – Mogłem się tego spodziewać. I tak po prostu mam to oddać…
– Pamiątki po stryju należą teraz do mnie. Taka była jego wola. Otrzymałem plan skrytki.
Stary zagryzł wargi wściekły i jakby rozczarowany.
– Beze mnie i tak nie znajdziesz dziewczyny – warknął.
– Zobaczymy – odparł spokojnie Renk.
– No dobra, w sumie o co się gryźć… Nie! Kurde! Nie zgadzam się, żeby książka znalazła się w łapach potomka tego przeklętnika Izydora!
– Takie życie. – Stanisław nie tracił opanowania, choć drażniło go, że mężczyzna mówi do niego „ty”. – Obawiam się, że jednak powinien mi ją pan oddać.
Kamieniarz milczał, lecz złość z niego aż buchała.
– A, dobra. – Machnął ręką. – Widać tak musi być… Pójdziesz za mną – zadysponował.
Pchnął drzwi na końcu pomieszczenia. Weszli do kolejnego mikroskopijnego pokoiku, ciasno zastawionego regałami.
– Skąd tu tyle książek? – zdumiał się Stanisław.
– Z grobów inteligentów wyciągnięte – warknął stary. – Nie wiem, co to takiego, ale pozabierałem, żeby obrazki pooglądać – zakpił. – Co ty myślisz, że jak kto kamieniarz, to czytać nie lubi?
– Przepraszam pana – wymamrotał speszony.
W kącie stała metalowa szafka na akta. Gospodarz przekręcił klucz tkwiący w zamku. Wyciągnął plastikową siatkę. Wewnątrz tkwiło coś twardego.
– Zadowolony? – warknął.
– Dziękuję za przechowanie. – Stanisław schował łup do torby, powstrzymując się od sprawdzenia zawartości. Nie chciał ryzykować, że stary się rozmyśli.
– Nie ma za co i spadaj. A i tak jeszcze nieraz tu przyleziesz psuć mi nerwy – burknął kamieniarz. – Czuję to w kościach.