Ćwiczymy na przedstawienie imieninowe, myślałem złośliwie. Pan generał będzie siedział i oglądał… Może nawet ze swoim uszatym przyjacielem. W każdym razie szykować spektakl trzeba dzień i noc. Bo jak mu się spodoba, to talon na małego fiata da, albo i paszport nawet.
Tylko czemu próba w tym miejscu, a nie na głównej scenie?
Starcie było krótkie, lecz intensywne. Słuchałem, jak stal brzęczy o stal. Niespodziewanie jeden z mężczyzn wbił broń w podłogę i złapał się za rozcięte czoło. Ktoś podszedł z apteczką. Zwycięzca uniósł oręż w geście triumfu. Przetoczył wzrokiem po galerii i do mnie też się uśmiechnął.
Zamrugałem. Zaraz, coś mi się tu nie zgadzało. Jeden z aktorów chyba faktycznie został poszkodowany w starciu. A drugi co? Jeszcze miał z tego radochę? Znieczulica… Rannego właśnie opatrywano. Jacyś ludzie wyszli z cienia i gratulowali zwycięzcy. Poczułem głęboki niesmak.
W ryj chama, podjąłem męską decyzję.
Skoczyć na dół? Alkohol pobudzał mnie do czynu, ale odezwały się też resztki rozsądku. Ciut wysoko, te kondygnacje mają po cztery metry albo i lepiej. Starabaniłem się jakoś po schodach. Dopadłem drzwi, szarpnąłem klamkę. Zamknięte. Kuźwa… Zapukałem stanowczo. Ktoś po drugiej stronie roześmiał się lekko. Przykopałem raz, potem kolejny. Bez efektu.
Jestem pijany, myślałem z dziwnym ponurym zadowoleniem. Zalałem się w pestkę i poszedłem na spacer w miejsce, gdzie milicja nigdy mnie nie nakryje. Do tego mam najprawdziwszy na świecie wytrych, zaraz sforsuję te drzwi i też mogą mi skoczyć. A potem zamaluję tego dupka w ryj, żeby nie kaleczył ludzi szablą, czy co tam ma…
Zmrużyłem oczy.
– Cholera…
I wszystko jasne. Nie mogłem trafić do dziurki nie dlatego, że byłem pijany, ale po prostu miałem klucz jak od wiejskiej chałupy, a wkładka była nowiutka, typu yale. Westchnąłem ciężko i usiadłem, by przemyśleć ten problem.
Ocknąłem się, leżąc nie wiadomo dlaczego na galeryjce. Dręczył mnie kac gigant, byłem kompletnie przemarznięty.
– O, do diabła – westchnąłem.
Spojrzałem na dół. Malarnia była doskonale pusta. Po nocnych gościach nie pozostał żaden ślad. Sam już nie byłem pewien, co widziałem, a co mi się przyśniło. I tylko ten kac, jeden wynikający z przepicia i drugi, stokroć gorszy, moralny.
Wychlanie flaszki wódki w teatrze i włóczęga po pijanemu ciemnymi korytarzami nie wydawały mi się już ani zabawne, ani romantyczne… O, w mordę, przecież jestem tu zamknięty!
Wytrzeźwiałem w jednej chwili. Zbiegłem po schodach. Drzwi do malarni nadal nie dawały się otworzyć. Poczułem zimny pot na karku, a potem palnąłem się w głowę. Przecież… Zszedłem jeszcze kondygnację niżej, skąd już bez trudu wydostałem się na znajomy korytarz piątego piętra.
Doczłapałem jakoś do łazienki, zlałem głowę zimną wodą. Kac trochę mijał. O ósmej nawet zjadłem śniadanie. Mocna herbata i jajecznica na boczku postawiły mnie na nogi. Wraz z lepszym samopoczuciem wróciła jasność myślenia.
Co tak właściwie widziałem wieczorem? Wjechałem na piąte piętro. Spotkałem baletnice. Skąd się tam wzięły? Przecież sala, w której ćwiczą, jest na drugim.
Przyłożyłem rozpalone czoło do szyby. Baletnice to normalne dziewczyny. Nie chodzą po mieście w strojach i baletkach. Przyjeżdżają i przebierają się w garderobie na dole. Po co miałyby chodzić tak wysoko, i to o tak późnej porze? Co w środku nocy w teatrze mogły robić kilkunastoletnie panienki? Przecież zarządzono godzinę milicyjną. Może po prostu zajęcia się przeciągnęły i musiały zanocować?
Wjechałem na górę windą techniczną. Odszukałem znajomy korytarz ze sztucznym bykiem i wyszedłem prosto na arenę wczorajszego pojedynku. Żaden ślad nie wskazywał, że to, co ujrzałem wczoraj, było prawdziwe… Nigdzie na deskach nie znalazłem plam krwi czy wosku kapiących świec.
– I po cholerę było pić aż tyle? – westchnąłem.
Stukot butów przerwał moje rozmyślania. Uniosłem głowę. Dziewczyna z końskim ogonem przeszła galeryjką i znikła w jednym z korytarzy piętro wyżej. Czy to jej śmiech słyszałem wczoraj?
Gdy ktoś zapukał do drzwi mojego biura, odruchowo schowałem co ciekawsze książki do teczki, nim zaprosiłem gościa do środka. Okazało się jednak, że i tym razem niepotrzebnie się denerwowałem. Przyszedł tylko Norbert.
– Co ty tu siedzisz jak lis w norze? – zdziwił się.
– A gdzie mam siedzieć, to moje miejsce pracy – zakpiłem.
Nie było drugiego krzesła, więc usiadł na parapecie.
– Nie znalazłem jej – powiedział ze złością. – Albo ją schowali, albo mnie unika.
– A może to po prostu była dziewczyna z miasta? – Wzruszyłem ramionami. – A że podała fałszywe nazwisko? Bywa. Bo to mało ludzi ukrywa się przed internowaniem? Moim zdaniem, wszystkie te wymysły o „innych” to bzdury.
– W tak gigantycznej instytucji wcześniej czy później musiało dojść do czegoś takiego – mruknął. – Przecież nie sposób kontrolować zespołu liczącego tysiące ludzi.
– Sądzę raczej, że to skutek przerostu biurokracji – zauważyłem. – Dziesiątki dyrektorów, setki kierowników, sprzeczne kompetencje, działy, piony, zależności służbowe. Kto ma odrobinę oleju w głowie, jest w stanie funkcjonować jako element tej pajęczyny, a nawet stworzyć jej fałszywy fragment. Dział aprowizacji nie będzie przecież sprawdzał, czy dyrektor składający zamówienie faktycznie istnieje. Trochę sprytu i można brać pensję za nic, obżerając się szynką ze stołówki.
– Czy mógłbyś uwierzyć na moment, że oni istnieją? – zapytał.
– Spróbować to ja mogę, ale jest w tym wszystkim jeden słaby punkt.
– No co?
– Fascynuje mnie ta najbardziej debilna część legendy: pomysł, że oni w ogóle nie wychodzą na zewnątrz. Co za idiota to wymyślił?
– A po co wychodzić? Magazyny pełne ubrań, jest się w co odziać. Jakby było coś potrzeba, to są przecież szwalnie, całe bele materiałów… Lekarz zakładowy na miejscu, dentysta na miejscu. Jest gdzie się umyć. No i przede wszystkim bezpieczeństwo niemal absolutne. Tu nie ma bandytów, polityków, Solidarności ani ZOMO. Enklawa. Mogło być i tak, że gdy weszli do środka, już nie potrafili wyjść. Zapytaj psychologa, jakie bariery w umyśle spowoduje kilka lat ciągłego ukrywania się i ucieczki od świata. Przeoczyłeś też jeden ważny szczegół. Wyjść z teatru łatwo. Żeby wejść, potrzebna jest przepustka. Albo bilet – dodał po namyśle. – Ale przedostanie się na zaplecze jest trudne.
– Ty w to naprawdę wierzysz?
– Nie wiem. – Zeskoczył z parapetu. – Ale… Może ten twój poprzednik wcale nie popełnił samobójstwa.
– To znaczy?
– Może spodobało mu się tutaj i po prostu postanowił zostać… Przyłączyć się do nich?
Wyszedł, nim zdążyłem wymyślić odpowiedź.
Gdy wsiadłem do zatłoczonej windy, zwróciłem uwagę na dziewczynę, która stała tuż koło tablicy z przyciskami. Była ciemnowłosa, ciemnooka, uczesana w koński ogon. Jej wygląd pasował do opisu Norberta. Nic dziwnego, że wpadła mu w oko. Szuka jej? Niech sobie szuka na zdrowie, nie będę mu pomagał w przedłużaniu listy podbojów. Znów na nią spojrzałem. Bluzka z falbankami modna była może przed wojną… Buty nieznajoma też odziedziczyła chyba po babci. A jednak wszystko razem sprawiało wrażenie pewnej celowości. Jakby ubrała się właśnie w stylu sprzed półwiecza.
Wśród ponurych i zaciętych twarzy innych pasażerów ta buzia wręcz promieniowała wewnętrznym ciepłem i głębokim zadowoleniem z życia. Wysiadłem na swoim piętrze, ona jechała na dół. Gdy ją mijałem, w powietrzu znów czułem lekki zapach jaśminowych perfum. Zagadkowa dziewczyna z magazynu mebli? Kto wie?