Выбрать главу

Ćwiczymy na przedstawienie imieninowe, myślałem złośliwie. Pan generał będzie siedział i oglądał… Może nawet ze swoim uszatym przyjacielem. W każdym razie szykować spektakl trzeba dzień i noc. Bo jak mu się spodoba, to talon na małego fiata da, albo i paszport nawet.

Tylko czemu próba w tym miejscu, a nie na głównej scenie?

Starcie było krótkie, lecz intensywne. Słuchałem, jak stal brzęczy o stal. Niespodziewanie jeden z mężczyzn wbił broń w podłogę i złapał się za rozcięte czoło. Ktoś podszedł z apteczką. Zwycięzca uniósł oręż w geście triumfu. Przetoczył wzrokiem po galerii i do mnie też się uśmiechnął.

Zamrugałem. Zaraz, coś mi się tu nie zgadzało. Jeden z aktorów chyba faktycznie został poszkodowany w starciu. A drugi co? Jeszcze miał z tego radochę? Znieczulica… Rannego właśnie opatrywano. Jacyś ludzie wyszli z cienia i gratulowali zwycięzcy. Poczułem głęboki niesmak.

W ryj chama, podjąłem męską decyzję.

Skoczyć na dół? Alkohol pobudzał mnie do czynu, ale odezwały się też resztki rozsądku. Ciut wysoko, te kondygnacje mają po cztery metry albo i lepiej. Starabaniłem się jakoś po schodach. Dopadłem drzwi, szarpnąłem klamkę. Zamknięte. Kuźwa… Zapukałem stanowczo. Ktoś po drugiej stronie roześmiał się lekko. Przykopałem raz, potem kolejny. Bez efektu.

Jestem pijany, myślałem z dziwnym ponurym zadowoleniem. Zalałem się w pestkę i poszedłem na spacer w miejsce, gdzie milicja nigdy mnie nie nakryje. Do tego mam najprawdziwszy na świecie wytrych, zaraz sforsuję te drzwi i też mogą mi skoczyć. A potem zamaluję tego dupka w ryj, żeby nie kaleczył ludzi szablą, czy co tam ma…

Zmrużyłem oczy.

– Cholera…

I wszystko jasne. Nie mogłem trafić do dziurki nie dlatego, że byłem pijany, ale po prostu miałem klucz jak od wiejskiej chałupy, a wkładka była nowiutka, typu yale. Westchnąłem ciężko i usiadłem, by przemyśleć ten problem.

***

Ocknąłem się, leżąc nie wiadomo dlaczego na galeryjce. Dręczył mnie kac gigant, byłem kompletnie przemarznięty.

– O, do diabła – westchnąłem.

Spojrzałem na dół. Malarnia była doskonale pusta. Po nocnych gościach nie pozostał żaden ślad. Sam już nie byłem pewien, co widziałem, a co mi się przyśniło. I tylko ten kac, jeden wynikający z przepicia i drugi, stokroć gorszy, moralny.

Wychlanie flaszki wódki w teatrze i włóczęga po pijanemu ciemnymi korytarzami nie wydawały mi się już ani zabawne, ani romantyczne… O, w mordę, przecież jestem tu zamknięty!

Wytrzeźwiałem w jednej chwili. Zbiegłem po schodach. Drzwi do malarni nadal nie dawały się otworzyć. Poczułem zimny pot na karku, a potem palnąłem się w głowę. Przecież… Zszedłem jeszcze kondygnację niżej, skąd już bez trudu wydostałem się na znajomy korytarz piątego piętra.

Doczłapałem jakoś do łazienki, zlałem głowę zimną wodą. Kac trochę mijał. O ósmej nawet zjadłem śniadanie. Mocna herbata i jajecznica na boczku postawiły mnie na nogi. Wraz z lepszym samopoczuciem wróciła jasność myślenia.

Co tak właściwie widziałem wieczorem? Wjechałem na piąte piętro. Spotkałem baletnice. Skąd się tam wzięły? Przecież sala, w której ćwiczą, jest na drugim.

Przyłożyłem rozpalone czoło do szyby. Baletnice to normalne dziewczyny. Nie chodzą po mieście w strojach i baletkach. Przyjeżdżają i przebierają się w garderobie na dole. Po co miałyby chodzić tak wysoko, i to o tak późnej porze? Co w środku nocy w teatrze mogły robić kilkunastoletnie panienki? Przecież zarządzono godzinę milicyjną. Może po prostu zajęcia się przeciągnęły i musiały zanocować?

Wjechałem na górę windą techniczną. Odszukałem znajomy korytarz ze sztucznym bykiem i wyszedłem prosto na arenę wczorajszego pojedynku. Żaden ślad nie wskazywał, że to, co ujrzałem wczoraj, było prawdziwe… Nigdzie na deskach nie znalazłem plam krwi czy wosku kapiących świec.

– I po cholerę było pić aż tyle? – westchnąłem.

Stukot butów przerwał moje rozmyślania. Uniosłem głowę. Dziewczyna z końskim ogonem przeszła galeryjką i znikła w jednym z korytarzy piętro wyżej. Czy to jej śmiech słyszałem wczoraj?

***

Gdy ktoś zapukał do drzwi mojego biura, odruchowo schowałem co ciekawsze książki do teczki, nim zaprosiłem gościa do środka. Okazało się jednak, że i tym razem niepotrzebnie się denerwowałem. Przyszedł tylko Norbert.

– Co ty tu siedzisz jak lis w norze? – zdziwił się.

– A gdzie mam siedzieć, to moje miejsce pracy – zakpiłem.

Nie było drugiego krzesła, więc usiadł na parapecie.

– Nie znalazłem jej – powiedział ze złością. – Albo ją schowali, albo mnie unika.

– A może to po prostu była dziewczyna z miasta? – Wzruszyłem ramionami. – A że podała fałszywe nazwisko? Bywa. Bo to mało ludzi ukrywa się przed internowaniem? Moim zdaniem, wszystkie te wymysły o „innych” to bzdury.

– W tak gigantycznej instytucji wcześniej czy później musiało dojść do czegoś takiego – mruknął. – Przecież nie sposób kontrolować zespołu liczącego tysiące ludzi.

– Sądzę raczej, że to skutek przerostu biurokracji – zauważyłem. – Dziesiątki dyrektorów, setki kierowników, sprzeczne kompetencje, działy, piony, zależności służbowe. Kto ma odrobinę oleju w głowie, jest w stanie funkcjonować jako element tej pajęczyny, a nawet stworzyć jej fałszywy fragment. Dział aprowizacji nie będzie przecież sprawdzał, czy dyrektor składający zamówienie faktycznie istnieje. Trochę sprytu i można brać pensję za nic, obżerając się szynką ze stołówki.

– Czy mógłbyś uwierzyć na moment, że oni istnieją? – zapytał.

– Spróbować to ja mogę, ale jest w tym wszystkim jeden słaby punkt.

– No co?

– Fascynuje mnie ta najbardziej debilna część legendy: pomysł, że oni w ogóle nie wychodzą na zewnątrz. Co za idiota to wymyślił?

– A po co wychodzić? Magazyny pełne ubrań, jest się w co odziać. Jakby było coś potrzeba, to są przecież szwalnie, całe bele materiałów… Lekarz zakładowy na miejscu, dentysta na miejscu. Jest gdzie się umyć. No i przede wszystkim bezpieczeństwo niemal absolutne. Tu nie ma bandytów, polityków, Solidarności ani ZOMO. Enklawa. Mogło być i tak, że gdy weszli do środka, już nie potrafili wyjść. Zapytaj psychologa, jakie bariery w umyśle spowoduje kilka lat ciągłego ukrywania się i ucieczki od świata. Przeoczyłeś też jeden ważny szczegół. Wyjść z teatru łatwo. Żeby wejść, potrzebna jest przepustka. Albo bilet – dodał po namyśle. – Ale przedostanie się na zaplecze jest trudne.

– Ty w to naprawdę wierzysz?

– Nie wiem. – Zeskoczył z parapetu. – Ale… Może ten twój poprzednik wcale nie popełnił samobójstwa.

– To znaczy?

– Może spodobało mu się tutaj i po prostu postanowił zostać… Przyłączyć się do nich?

Wyszedł, nim zdążyłem wymyślić odpowiedź.

Gdy wsiadłem do zatłoczonej windy, zwróciłem uwagę na dziewczynę, która stała tuż koło tablicy z przyciskami. Była ciemnowłosa, ciemnooka, uczesana w koński ogon. Jej wygląd pasował do opisu Norberta. Nic dziwnego, że wpadła mu w oko. Szuka jej? Niech sobie szuka na zdrowie, nie będę mu pomagał w przedłużaniu listy podbojów. Znów na nią spojrzałem. Bluzka z falbankami modna była może przed wojną… Buty nieznajoma też odziedziczyła chyba po babci. A jednak wszystko razem sprawiało wrażenie pewnej celowości. Jakby ubrała się właśnie w stylu sprzed półwiecza.

Wśród ponurych i zaciętych twarzy innych pasażerów ta buzia wręcz promieniowała wewnętrznym ciepłem i głębokim zadowoleniem z życia. Wysiadłem na swoim piętrze, ona jechała na dół. Gdy ją mijałem, w powietrzu znów czułem lekki zapach jaśminowych perfum. Zagadkowa dziewczyna z magazynu mebli? Kto wie?