Mijał kolejny nudny dzień. Siedziałem właśnie nad pieczonym udkiem kurczaka, kiedy w stołówce pojawił się Norbert.
– Wolne koło ciebie? – Rzucił swoją teczkę na krzesło. – Zaraz będę! – Poszedł do okienka, przez które wydawano potrawy.
Przeżułem kęs i podniosłem wzrok. Dziewczyna, którą spotkałem wczoraj w windzie, stała w drzwiach. Machnąłem rozpaczliwie dłonią, by przyciągnąć jej uwagę. Spojrzała na mnie pytająco, może trochę gniewnie. Przyłożyłem palec do ust i wskazałem jej gestem Norberta, odbierającego właśnie tacę z potrawami. Nieznajoma zrozumiała natychmiast. Znikła bez słowa. Mój niechciany przyjaciel zajął miejsce naprzeciw.
– Czas się żegnać – powiedział ze złością.
– Co się stało? – zaniepokoiłem się.
– Mam wezwanie i przepustkę na wyjazd za miasto. Pojutrze będę już w Suwałkach.
– Cholera – czułem, że należy wyrazić jakoś ubolewanie.
– A ty zostajesz tu, wśród tych cudaków – westchnął. – Będziesz siedział, wgapiając się w telefon, aż wreszcie szajba ci odbije. I jeszcze uwierzysz w teatralne opowieści.
– A ty?
– Co ja?
– Też w nie wierzysz.
– To nie tak. Myślałem nad tym, co powiedziałeś. Sądzę, że jest coś na rzeczy. Ktoś tu faktycznie w kulki sobie leci, ale to nie duchy ani konspiracja. Ot, jakieś cwaniaczki się nauczyły korzystać z okazji. Nie nasza sprawa. A że dziewczyny nie złapałem… szkoda. Warto by coś bzyknąć na pożegnanie, bo to, cholera, nie wiadomo, jak na prowincji będzie. Ale nie udało się i trudno. Wyżej dupy nie podskoczę. Trzymaj się, kartkę ci przyślę…
Gdy skończyliśmy jeść, uścisnął mi dłoń na pożegnanie. Zanim wróciłem do biura, zahaczyłem o łazienkę i starannie umyłem ręce. Czułem szaloną, obezwładniającą wręcz ulgę, że jutro nie zobaczę tej obleśnej fizjonomii.
Dziewczynę spotkałem tydzień później. Nie wiem, jak mnie znalazła. Zapomniałem zapytać. Może to był przypadek, a może zauważyła mnie z góry? Stałem na kładce technicznej, obserwując próbę jakiejś sztuki z wysokości pięciu pięter. Najpierw usłyszałem cichy stukot drzwi przeciwpożarowych. Potem poczułem lekką woń jaśminu. Nieznajoma stanęła obok mnie, w ciemności.
– Chciałam podziękować – powiedziała bez wstępów.
– Drobiazg.
– Nie miałam ochoty się z nim spotykać.
– A kto by miał – westchnąłem. – Na szczęście już tu nie grasuje. Wezwano go do jednostki, przyszła pora służbę wojskową odrobić.
– Cieszę się.
Teraz dopiero odwróciłem głowę, żeby na nią spojrzeć. Ubrana była w suknię przywodzącą na myśl filmy o wampirach. Światło padające z dołu nadawało jej twarzy wygląd upiora, ale zapewne mojej też…
– Mam na imię Cloridia. – Wyciągnęła ku mnie dłoń w koronkowej rękawiczce.
Pochyliłem się i ucałowałem ją.
– Czy spotkamy się jeszcze? – zapytałem wprost.
– Jutro na obiedzie – odparła z uśmiechem. – Proszę przyjść o pierwszej.
Siedzieliśmy naprzeciw siebie, rozdzieleni tylko blatem stolika. W niecały kwadrans zdążyłem opowiedzieć jej, jak się tu znalazłem i co łączyło mnie z Norbertem. Słuchała z lekkim znudzeniem.
– Opowiedział ci legendy o stałych mieszkańcach teatru – zmieniła temat. – Jak myślisz, czy opierają się na prawdzie, czy też, jak nasz drogi nieobecny, preferujesz bardziej przyziemne rozwiązania zagadki?
– Nie wiem, co o tym sądzić – westchnąłem.
– Bądź szczery.
– Wydaje mi się, że nie żyjesz.
– Weszłam kiedyś do teatru, umarłam i błąkam się tu jako duch – prychnęła, ale nie obraziła się. – Upiór z opery.
– Coś tak jakby. – Poczułem, że się czerwienię.
– Po pierwsze, czy widziałeś kiedyś upiora tak ładnego jak ja? – Spojrzała zalotnie.
– Szczerze powiedziawszy, nie widziałem żadnego.
– Jeśli chcesz, to wypij kolejną flaszkę i przejdź się o północy po piwnicach – poradziła. – Jest ich tam kilka.
Osłupiałem.
– Po drugie, czy upiory nie powinny być, że się tak wyrażę, bardziej niematerialne? – Uśmiechnęła się.
– No, chyba powinny – przyznałem.
Ujęła moją dłoń i przyłożyła do swojego policzka.
– A zatem?
Pod palcami poczułem normalną, żywą, gładką, ciepłą skórę. Ręka nie przeszła na wylot. Poza tym duchy chyba nie pachną jaśminem. Cofnąłem dłoń onieśmielony.
– No cóż…
– Poza tym nie wiem, czym się żywią upiory, ale chyba, u licha, nie pierogami ruskimi! – Nabiła kolejny na widelec.
– Dobrze – powiedziałem. – Skoro już gadamy zupełnie szczerze… Czy pamiętasz, jak tu trafiłaś?
Pokręciła głową.
– Jestem tu za długo – powiedziała.
– A…
– Teatr zaciera pamięć poprzedniego życia. Zewnętrznego. To jak śmierć, jak wstąpienie do zakonu. Otrzymujesz nowe imię i możesz zapomnieć o wszelkim złu, które cię tam spotkało. Wszyscy, którzy tu zamieszkali, po prostu mieli dość świata.
Poczułem, jak włoski na karku stają mi dęba. Powiedziała to zupełnie obojętnie. Nie upiór, ale i nie człowiek. Więc co? Kto?
– Przestań się bać – fuknęła rozgniewana. – Trzęsiesz się jak osika. Mężczyźnie, i to jeszcze konspiratorowi, nie wypada się tak zachowywać.
– Czas… Ile masz lat? Potrafisz policzyć? – wykrztusiłem.
– To nietaktowne pytać damę o wiek.
Nie była zła. Po prostu zwróciła uwagę na niestosowność mego zachowania.
– Przepraszam.
– Wykrztuś wreszcie swoje podejrzenia – zażądała. – I przestań się bać. Ja naprawdę nie gryzę.
– Skoro nie jesteś upiorem ani… chyba… wampirem… – Spojrzałem niepewnie.
– Wrrr! – wyszczerzyła drobne ząbki.
Kłów Drakuli jako żywo nie przypominały. Jeszcze jedna hipoteza poszła się bujać.
– No, nie jesteś – przyznałem. – W takim razie może… Zaraz. Twierdzisz, że weszłaś tu naprawdę dawno. Zapomniałaś o życiu na zewnątrz, nie pamiętasz już, jak się naprawdę nazywałaś, a to wszystko dlatego, że minęło naprawdę dużo czasu. Dziesięciolecia.
– Czy wyglądam na staruszkę?
– Może teatr powstrzymuje efekty starzenia? Może gdybyś wyszła na zewnątrz, rozsypiesz się w pył… Kiedy tu trafiłaś?
– Nie pamiętam. Chyba… – Zmarszczyła brwi. – Powiedzieli, że nie traci się przeszłości raz na zawsze. Że mogę ją sobie przypomnieć, jeżeli skupię myśli, ale nie mam na to szczególnej ochoty. Czy to ma coś do rzeczy?
– Może ukryłaś się w teatrze podczas ostatniej wojny? Nosisz stroje głównie z tamtej epoki. Niewykluczone, że ubierasz się tak z przyzwyczajenia.
Spojrzała na mnie w zadumie.
– Wojna… Zapomnienie, które otrzymaliśmy, jest cennym darem – powiedziała wreszcie. – Myślę, że nie powinnam go odrzucać. Jeśli masz rację… Zapewne zobaczyłam rzeczy takie, że nie warto sobie przypominać. Sądzisz, że mogę mieć ponad sześćdziesiąt lat? To paradne… Chociaż… – Zamyśliła się. – Widziałam tak wiele premier. Pamiętam też, jak teatr ogarnęła pożoga. To był jedyny raz, kiedy Starsi okazali nam łaskę. Zaprowadzili do swego świata, głęboko pod poziomem piwnic, do ciemnych korytarzy, sal ze starymi kostiumami, podziemnymi scenami. Mieszkaliśmy tam długo, niektórzy musieli wychodzić na zewnątrz, żeby zdobyć żywność. Mięsem płaciliśmy Starszym za ich opiekę. Jednak gdy już uprzątnięto zgliszcza i naprawiono szkody, zostaliśmy wydaleni z podziemnego królestwa, by żyć tutaj i nadal prowadzić walkę. – Potrząsnęła głową. – Może masz rację. Może minęło dużo czasu. Tylko co z tego?