– Na wszelki wypadek nie mówmy może naszym przyjaciołom, ile to jest warte – zaproponował doktor.
– To drogie? – zdumiał się archeolog. – Słyszałem piąte przez dziesiąte… Zna pan ceny?
– Jedynie przedrewolucyjne. W Petersburgu… – spróbował sobie przypomnieć. – Chyba gram mumio dziewięćdziesiąt kopiejek.
– Nic mi to nie mówi.
– Mniej więcej za gram substancji gram złota. Ja oczywiście będę milczał.
– Podzielimy się – obiecał uczony.
– O ile ktoś to zechce kupić. Rynki zbytu w Sowietach są dla nas niedostępne.
– Emigranci?
– Może. Tyle że groszem to oni nie śmierdzą. Choć na takim leku chyba nie będą oszczędzali.
– Wie pan – uczony zmienił temat – znalazłem grudki w jednym z sarkofagów na zamku krzyżowców. Rycerzy też zainteresowała ta substancja. Tylko nakopali jej chyba gdzie indziej. W chodniku znalazłem motykę z brązu i dwie lampki oliwne z epoki jeszcze przed ekspansją Rzymu, zatem ten szyb jest starszy.
– Z tego, co wiem, na obecnych terytoriach Gruzji i Armenii używano tego leku już około trzy tysiące lat temu. – Z trudem stłumił ziewnięcie. – Spać pora…
Skórzewski obudził się przestraszony. Co wyrwało go ze snu? Głuchy huk przetoczył się przez niebo. Wiatr uderzył w płótno namiotu.
– Burza – mruknął.
Odnalazł zapałki i zapalił świeczkę. Kolejny rozbłysk rozdarł ciemność. Doktor liczył. Doszedł do dwudziestu, gdy huknęło.
Wiatr łopotał płótnem tropiku, ale jak do tej pory nie spadła choćby jedna kropla deszczu. Ponownie błysnęło, tym razem o wiele mocniej. Rozległ się dźwięk, jakby po brukowanej uliczce przejechały wagony pełne kamieni… Piorun uderzył gdzieś tuż obok, może w ruiny antycznej wioski, może w któreś z lichych drzewek. Jeszcze jeden huk. Wiatr dął, jakby chciał porwać namiot.
Baby na wsi powiedziałyby, że ktoś się powiesił albo że Bóg się gniewa, rozważał. Tylko o co miałby się gniewać? Wszak nie zrobiliśmy nic zdrożnego.
Burza cichła, odchodziła. I nadal nie spadła ani kropla deszczu…
Ranek odegnał ponure myśli. Doktor zaszczepił dwóch legionistów przeciw ospie. Zgodnie z instrukcją miał pozostać na miejscu przez trzy doby i obserwować, czy nie wystąpią jakieś powikłania.
– Trzy dni – dumał niemal wesoło. – Ostatnie trzy. A potem konno do Damaszku, odbieram pokwitowanie, jadę do Paryża, wypłacam całą kwotę za pół roku służby i mogę wracać do kraju.
Archeolog zbierał się do pracy.
– Pora na nas – przywitał doktora.
– Na nas?
– Chciał pan mumio. Nakopiemy go trochę.
– Ach tak… Zapomniałem.
Maszerując z motyką na ramieniu w ślad za profesorem, poczuł lekki niepokój. Czy naprawdę mówił coś podobnego?
Do studni spuszczono długą drabinkę sznurową. Zeszli dobre cztery metry. Profesor nie wybrał całego rumoszu zalegającego dno, znalazłszy wylot chodnika, przekopał się do niego. Zapalili karbidówki i zagłębili się w loch. Tunel wykuty w piaskowcu był niski i wąski, a sufit silnie okopcony. Szli pochyleni, co jakiś czas szorując łokciami o skałę. Na dnie czerniły się plamy zagadkowej substancji.
– Chodnik idzie zakosami – zauważył uczony.
– Pewnie szli za żyłą – wyraził przypuszczenie lekarz. W powietrzu wyraźnie wyczuwał woń mumio, coś w rodzaju zapachu piernika, tylko spaskudzonego nutą goryczy. Pomyślał z żalem o straconym mieszkaniu, o depozytach w rosyjskich bankach. Fortuna… Tu w ziemi spoczywała fortuna, dzięki której miałby jak finansować badania. Jeśli dopisze mu szczęście, powetuje sobie tamte straty. Widać los się odwrócił. Tunel się skończył.
– Tu żyła mumio wchodzi w skałę – pokazał archeolog.
Skórzewski przyjrzał się śladom.
– Wygląda jak wyschnięty ciek – ocenił. – Potem jakaś erupcja go zasypała i wszystko skamieniało…
Położył się i wsunął dłoń w szparę.
– Tak głęboko, jak byłem w stanie sięgnąć nożem, wybrałem – wyjaśnił profesor. – Niestety, nasi przyjaciele legioniści jak na złość nie mają ani jednego kilofa.
– Pożyczyli mi coś odpowiedniego – pochwalił się lekarz, wyciągając z torby długi czworograniasty bagnet.
– Doskonały pomysł!
Pracował spokojnie i w skupieniu. Mumio dawało się bez większego problemu łupać. Wygarniał grudki, a profesor pakował je do słoja i lekko ugniatał.
– Chciałbym, żeby coś mi pan wyjaśnił – odezwał się doktor. – To odkrycie, choć bardzo ciekawe, nie było dla pana zaskoczeniem. Wydaje mi się, że usiłuje pan rozgryźć jakąś tajemnicę przeszłości, a ten chodnik i złoże potwierdzają teorię, którą od dawna nosił pan w sobie.
– Rozgryzł mnie pan – przyznał profesor. – Istotnie, od lat próbuję badać pewien ciekawy trop.
– Więcej chyba nie wygrzebiemy. – Skórzewski wygarnął ostatnie okruchy. – Trzeba by wrócić tu i zabrać się za to poważnie. Kilofami i łomami. Może nawet dynamitem. Jaki to trop? Jeśli oczywiście chce się pan podzielić przypuszczeniami.
– Gdy wrócimy do obozu, pokażę, co znalazłem w starych księgach.
Z niechęcią opuścili chłodne podziemia. Słońce stało wysoko i prażyło niemiłosiernie. Poszli prosto do namiotu uczonego. Doktor opadł w wygodny trzcinowy fotel, a archeolog otworzył skrzynię, wydobywając zeń opasłe woluminy.
Otworzył pierwszą księgę.
– To bardzo ciekawa pozycja – powiedział. – Wydano ją w Paryżu w roku tysiąc osiemset dwudziestym pierwszym. Zawiera wypisy z kronik i pism rycerzy biorących udział w kolejnych krucjatach. Niestety, bez indeksu, więc trzeba czytać strona po stronie w poszukiwaniu użytecznych informacji. Znalazłem tam informacje o pobliskiej strażnicy i nawet ustaliłem imiona czterech francuskich rycerzy pogrzebanych w lochu pod dawną kaplicą.
– Zaskakujące.
– Prawda? Tyle lat minęło. Umarli otruci. Gdy towarzysze przybyli ich zluzować, znaleźli tylko trupy… Giermkowie przepadli bez śladu, sam zameczek został spalony przez niewiernych, nazwanych przez kronikarza iside. Zapewne chodzi o jezydów.
– Tak, to bardzo prawdopodobne.
– Ale mam i coś ciekawszego. Fragment zapisków jednego z nich, Nicolasa, znaleziony w pozostałościach archiwum zakonu. Gdzie to było? – Wertował opasły tom, szukając odpowiedniej zakładki. – O, mam. Proszę czytać.
– Albowiem pobłogosławił mnie Pan i do sekretów dopuścił. Oto znalazłem ślad oliwy w piaskach i skałach, a rzeka zastygła pod ziemią drogą jest do Ogrodu - odczytał doktor. – To tłumaczenie? – upewnił się.
– Ze starofrancuskiego.
– Hmm…
– Tych kilka zdań natchnęło mnie, by tu przyjechać. Znalazłem też informację o wiosce, którą badam… O, tutaj.
Profesor otworzył kolejną księgę.
– Powiadają, iż wosk górski nie tylko w górach Kaukazu pozyskać można. Ponoć w czasach starożytnych słynęła z niego także osada leżąca gdzieś na północ od Damaszku – przeczytał. – To dzieło Awicenny, znanego alchemika i lekarza.
– Słyszałem o nim. Zatem…
– Jeśli zestawimy te dwie informacje, mamy ciekawy ślad. Widział pan, doktorze, złoża mumio na Kaukazie?
– Nie.
– Ja, niestety, też polegać muszę tylko na opisie. Ponoć wygląda, jakby substancja ta tworzyła mniejsze i większe owalne plamy o różnej miąższości. Coś na kształt skamieniałych kałuży czy sadzawek. Jak szeroko rozlana rzeka, która zaczęła wysychać…