Выбрать главу

Założył gruby sweter, narzucił ortalionowy płaszcz. Zniósł rower po schodach. Sprawdził jeszcze, czy ma przepustkę w kieszeni, i ostro pedałując, pojechał na Pragę.

***

Kamienica stała mokra, cicha i ciemna. Minęła północ. Tylko w dwu oknach widać było słaby poblask światła. Zsiadł z roweru i wprowadził go do bramy. Drzwi do piwnicy były zamknięte. Gazdowski wyjął z kieszeni scyzoryk, wsunął w szczelinę i po chwili manipulowania odepchnął języczek zamka. Zostawiwszy rower, zagłębił się w mroczny, cuchnący korytarz. Szedł, macając w ciemnościach drogę.

Zza rogu biła słaba poświata. Podkradł się cicho. W murze ziała nieregularna dziura, najwidoczniej przejście niegdyś zamurowano. Za nią widać było kawałek korytarza i kolejny zakręt.

Smith musiał sobie nieźle pomachać młotem, pomyślał sarkastycznie.

Wślizgnął się. Na podłodze leżała gruba warstwa kurzu oraz drobne ułamki cegieł, które przez dziesięciolecia odkruszyły się od stropu. Minął zakręt i zamarł zdumiony. To istotnie był skład jajek. Na drewnianych stelażach ujrzał zapleśniałe, przegniłe kosze. Wewnątrz, obsypane białym proszkiem, leżały tysiące kurzych jaj. Pod jedną ze ścian stała ozdobna szafka, o drzwiczkach ozdobionych chińską laką. Była otwarta. W środku znajdował się jeszcze jeden koszyk, kryjący złocistej barwy skorupy wielkiego jaja.

Strusie czy co? – pomyślał w pierwszej chwili.

Oboje goście też tu oczywiście byli. Gazdowski poczuł, jak opada mu szczęka. Panna Wong siedziała na krześle. Rozebrała się do połowy. Nacięła jeden z sutków. Przy piersi trzymała…

– O chol… – zdusił przekleństwo.

Dziewczyna trzymała małego smoka. Sinolog patrzył na to kompletnie zdumiony. Zwierzę wyglądało dokładnie jak z chińskiego obrazka. Małe, kolorowe, złotookie, pokryte dziwnymi wypustkami.

– Co to jest? – wykrztusił. – Co wy robicie? – zapytał po chińsku.

– Potrzebna mu krew dziewicy – wyjaśniła dziewczyna. – Smok, gdy się rodzi, jest słaby i bezbronny. W warunkach naturalnych karmi go matka. Gdy jednak rodzi się wśród ludzi, ktoś musi się poświęcić… Gdy skosztuje krwi, nabiera sił i zyskuje moc, by się bronić…

– Ale skąd? Czemu…

– Smok w mitologii chińskiej to potężna istota, której zadaniem jest opieka i ochrona ludzi – powiedział stojący w kącie Smith. – Krewny panny Xu doświadczył wiele zła od Rosjan i wiele dobrego od Polaków. To jego dar dla was. Wolność. Smok będzie żył ukryty wśród was i chronił ten kraj. Tylko zanim dojrzał na tyle, by skruszyć skorupę jaja, musiało minąć trochę czasu. Ot, tak z siedemdziesiąt czy osiemdziesiąt lat. Ale, wie pan, Chińczycy to taki naród, że nigdzie im się nie spieszy, choć zawsze w końcu postawią na swoim…

– I jak ten zwierz podrośnie, pourywa komunistom głowy? – wykrztusił doktor.

– Niewykluczone. Ale jego działanie jest subtelniejsze. To złoty węzeł na liniach losu. Zmienia samą osnowę rzeczywistości. Tam, gdzie żyje, wszystko powoli zmienia się na lepsze.

– Powoli?

– Nie minie dziesięć lat, a ten kraj będzie wolny.

– Cóż za wzruszająca bajeczka – burknął major Wierch, pojawiając się w przejściu. W ręce trzymał pistolet. – A teraz łapki do góry i pod ścianę. Wszyscy.

Gazdowski zmartwiał. W jednej chwili zrozumiał, że perfidny ubek musiał go śledzić. Dom z pewnością jest już otoczony… Poczuł żal, wściekłość.

O nie. Po moim trupie, pomyślał.

Smok oderwał pyszczek od piersi dziewczyny i syknął gniewnie. Po alabastrowo gładkiej skórze chińskiej arystokratki popłynęła gruba kropla krwi. Komunista, patrząc na zwierzę, stracił jakby trochę pewność siebie, ale zaraz odzyskał rezon.

– O ty, kurde – powiedział. – Nieznany gatunek jaszczurki znaczy. W zoo się ucieszą…

Gazdowski chwycił najbliższy koszyk jajek i cisnął nim w majora. Chyba połowa zawartości roztrzaskała się na twarzy i piersi ubeka. Sinolog skoczył i szarpnięciem skierował lufę broni w sufit. Oficer padł jak podcięty. Fala upiornego smrodu, uwięziona przez sto lat pod cienkimi skorupkami, rozlała się po piwnicy. Gazdowski nie zdołał powstrzymać torsji. Wymiotował jak wulkan. I nagle zrobiło się zupełnie jasno. Podniósł głowę. Smok siedział tuż przed nim. W ciągu kilku chwil urósł co najmniej dwudziestokrotnie, był teraz wielkości kuca szetlandzkiego.

– Dziękujemy za pomoc – powiedział po polsku. Panna Wong, odwrócona tyłem do mężczyzn, zapinała bluzkę. Smith stał, zagadkowo się uśmiechając.

– Ale…

Polak zdezorientowany rozejrzał się po wnętrzu piwnicy.

– Sam powiedz, po co komu tacy towarzysze? – smok odgadł jego nieme pytanie. – A jakby kto pytał, powiedz, że zdezerterował… Wraz ze swoją obstawą. – Spojrzał w stronę drzwi, jakby przeszywał wzrokiem mur. – Dochowałeś lojalności wobec moich przyjaciół. Nie będzie ci to zapomniane.

Grzebnął pazurzastą łapą w paszczy i wyciągnął klamrę od pasa, która utkwiła mu między zębami. A potem rozmazał się w smugę złotego światła i wniknął w mur.

– Yyy… – wydusił sinolog i zemdlał.

Gdy doszedł do siebie, już dniało. Goście ułożyli go wygodnie na jakichś deskach i nakryli kurtką Amerykanina. Sami zajęli się przeglądaniem zgromadzonych w lochu zapasów jaj.

– Co to było? – wychrypiał, siadając.

– Znaleźliśmy skład jajek stworzony przez krewnego panny Wong – powiedział Smith. – Tym samym nasza misja w Polsce zakończyła się pełnym sukcesem.

– Smok?

– Odszedł i ukrył się – wyjaśniła dziewczyna. – Proszę się o niego nie martwić, poradzi sobie.

Doktor spojrzał na podłogę. Wymamlana w smoczych zębach metalowa klamra od pasa ciągle tu leżała. Tylko tyle zostało po majorze Wierchu.

– On go…

– Pożarł. No cóż, bywa i tak, że smok sam wymierzy sprawiedliwość. Zdobyte przez nas zapasy osiemdziesięcioletnich jaj będą ozdobą menu najwykwintniejszych restauracji w Tajpej. Oczywiście pomyślimy o stosownym procencie także dla pana – powiedział Amerykanin. – Jakość produktu, na ile potrafimy ocenić, jest pierwszorzędna, jajeczka godne cesarskiego podniebienia.

– Wy naprawdę jadacie to śmierdzące świństwo? – wykrztusił. – Przecież to musi być tak nieziemskie paskudztwo…

Smith uśmiechnął się i podał mu srebrną łyżeczkę. Gazdowski, poczuwszy woń jej zawartości, szarpnął się w tył.

***

Jerry Smith i panna Wong wyjechali trzy dni później. Pozwolono im nawet wywieźć znalezione jajka, choć inspektor sanitarny nie chciał dać zgody na eksport ewidentnie nieświeżych produktów. Niedługo potem zawieszono stan wojenny, a komisja dyscyplinarna wycofała sprawę doktora. Nawet się nie zdziwił, gdy zaproszono go do ambasady USA, gdzie wręczono mu wyciąg z konta w zagranicznym banku. Z dokumentu wynikało, że Gazdowski jest teraz szczęśliwym posiadaczem dwudziestu pięciu tysięcy dolarów. Poinformowano go też, iż za skromną prowizję CIA może mu te pieniądze dostarczyć.

Rok później doktor ożenił się z krawcową Ireną, która następnie urodziła mu trójkę dzieci. Nim poszły do szkoły, komuna anihilowała. Za przeszmuglowane z US dolary doktor wraz z żoną założyli szwalnię i sieć butików, szybko dorabiając się jeszcze większej kasy. Majora Wiercha nikt nie szukał, a nawet jeśli szukano, sinolog nigdy nie był jednym z podejrzanych w tej sprawie.

Doktor bardzo liczył, że smok pozjada kolejnych komuchów. Niestety, nie doczekał się.

– Chińska tandeta – mruczał. – Dobre na raz, potem się psuje i przestaje działać. A może mu ten śmierdzący ubek zaszkodził? Taka swołocz to nie na delikatny żołądek…

Ale skorupy złocistego jaja i poznaczoną śladami zębów klamrę ubeckiego pasa zatrzymał na pamiątkę.