— Czy wspominasz czasem wojnę? — spytała kładąc dłoń na jego udzie.
— Czasem — odpowiedział Billy Pilgrim.
— Patrzę nieraz na ciebie — mówiła Walencja i mam dziwne uczucie, że jesteś pełen tajemnic.
— Mylisz się — powiedział Billy. Było to oczywiście kłamstwo. Nie wspomniał nikomu o swoich podróżach w czasie, o Tralfamadorii i tak dalej.
— Musisz mieć jakieś tajemnice związane z wojną. Albo nie tajemnice, ale rzeczy, o których nie chcesz mówić.
— Ależ nie.
— Jestem dumna, że byłeś żołnierzem. Czy wiesz o tym?
— To dobrze.
— Czy to było straszne?
— Chwilami.
Billy’emu przyszła do głowy dziwaczna myśl, od której aż się wzdrygnął. Pomyślał, że słowa te byłyby znakomitym epitafium dla niego. I dla mnie zresztą też.
— Czy teraz opowiedziałbyś mi o wojnie, gdybym cię poprosiła? — spytała Walencja. W małym zagłębieniu swego wielkiego ciała zbierała już materiały na przyszłego żołnierza Zielonych Beretów.
— Słuchałabyś tego jak snu. A sny innych ludzi nie są zwykle interesujące.
— Słyszałam, jak opowiadałeś ojcu o niemieckim plutonie egzekucyjnym. Walencja miała na myśli egzekucję biednego starego Derby’ego.
— Uhum.
— Czy musieliście go pochować sami?
— Tak.
— Czy przed rozstrzelaniem widział was, jak stoicie z łopatami?
— Tak.
— Czy coś mówił?
— Nie.
— Bał się?
— Naszpikowali go środkami uspokajającymi. Był na pół przytomny.
— Czy miał przypiętą do piersi tarczę strzelniczą?
— Kawałek zwykłego papieru — powiedział Billy. Wstał z łóżka, powiedział: „Przepraszam”, i oddalił się w mrok łazienki, aby oddać mocz. Szukając kontaktu poczuł szorstkość ściany i uświadomił sobie, że cofnął się z powrotem do roku 1944 i jest znowu w obozowej izbie chorych.
Świeca w baraku zgasła. Biedny stary Edgar Derby zasnął na sąsiedniej pryczy. Billy wstał i macając po ścianach szukał wyjścia, gdyż strasznie chciało mu się lać.
Wreszcie znalazł drzwi, otworzył je i wytoczył się w obozową noc. Był zamroczony podróżą w czasie oraz morfiną i wpakował się na ogrodzenie z drutu kolczastego, który wbił mu się w ubranie w kilkunastu miejscach. Billy próbował się cofnąć, ale druty trzymały mocno, puścił się więc z nimi w jakieś głupie tany, robiąc krok w lewo, krok w prawo i tak w kółko.
Jakiś Rosjanin, który też wyszedł w noc, żeby się odlać z drugiej strony drutów, zobaczył taniec Billy’ego. Zbliżył się do dziwnego stracha na wróble i przemówił do niego łagodnie, dopytując się, z jakiego kraju pochodzi. Strach na wróble nie zwrócił na niego uwagi i nadal wykonywał swój taniec. Wówczas Rosjanin uwolnił go z kolców i strach na wróble bez słowa podziękowania oddalił się w podrygach.
Rosjanin pomachał mu na pożegnanie, wołając po rosyjsku: „Do widzenia.”
Billy wyjął kuśkę i wśród obozowej nocy długo lal na ziemię. Potem schował ją byle jak z powrotem i stanął przed nowym problemem: Skąd przyszedł i dokąd powinien pójść?
Gdzieś w ciemności rozlegały się rozpaczliwe jęki. Nie mając żadnego innego planu, Billy powlókł się w ich kierunku. Po drodze zastanawiał się, jaka tragedia sprawiła, że tylu ludzi rozpacza w nocy na dworze.
Billy, nie wiedząc o tym, zbliżał się do latryny. Składała się ona z żerdzi i dwunastu kubłów. Z trzech stron osłaniały ją ścianki z kawałków drewna i blachy z puszek po konserwach. Czwarta strona otwierała się na pokrytą czarną papą ścianę baraku, w którym odbyła się uczta.
Billy szedł wzdłuż ścianki, aż dotarł do miejsca, skąd widać było hasło świeżo wypisane na czarnej ścianie. Słowa wymalowano tą samą różową farbą, która ożywiła dekoracje do Kopciuszka. Billy znajdował się w takim stanie, że słowa te jawiły mu się jako zawieszone w powietrzu lub wypisane na przezroczystej kurtynie, którą zdobiły dodatkowo śliczne srebrne kropeczki. Były to oczywiście łebki gwoździ, którymi przybito papę do ściany. Billy nie pojmował, co utrzymuje tę kurtynę w powietrzu, i wytłumaczył sobie, że ta magiczna kurtyna i przesadne objawy rozpaczy są elementami jakiejś nie znanej mu ceremonii religijnej.
Hasło brzmiało:
Pozostaw to miejsce w takim stanie, w jakim je zastałeś.
Billy zajrzał do latryny. To stamtąd dochodziły jęki. Roiło się tam od Amerykanów ze spuszczonymi spodniami. Przyjęcie powitalne wywarło na nich wstrząsające wrażenie. Kubły były przepełnione, inne poprzewracane.
Siedzący najbliżej Billy’ego Amerykanin jęczał, że wysrał już z siebie wszystko oprócz mózgu. Po chwili dodał:
— O, teraz idzie. — Miał na myśli swój mózg.
To był autor tej książki. To byłem ja.
Billy cofnął się przed tą wizją piekła. Minął trzech Anglików, którzy z należytej odległości obserwowali tę ekskrementalną orgię. Byli sztywni z obrzydzenia.
— Zapnijcie spodnie! — powiedział jeden z nich Billy’emu.
Billy zapiął spodnie. Przypadkiem trafił do drzwi izby chorych. Wszedł w te drzwi i znalazł się z powrotem w swoim miesiącu miodowym, w drodze z łazienki do łóżka, w którym leżała jego młoda żona.
— Było mi źle bez ciebie — powiedziała Walencja.
— Mnie też — powiedział Billy Pilgrim.
Billy i Walencja zasnęli przytuleni jak łyżeczki w pudełku i Billy cofnął się w czasie do pociągu, którym jechał w roku 1944 z manewrów w Południowej Karolinie do Ilium na pogrzeb ojca. Nie widział jeszcze Europy ani wojny. Działo się to w czasach, gdy jeździły jeszcze parowozy.
Billy musiał się wielokrotnie przesiadać. Wszystko były to powolne pociągi osobowe. W wagonach unosił się zaduch dymu węglowego, przydziałowego tytoniu i alkoholu oraz pierdnięć ludzi odżywiających się wojennym jedzeniem. Siedzenia były kryte szorstkim materiałem i Billy długo nie mógł zasnąć. Zapadł w twardy sen, gdy do Ilium pozostało zaledwie trzy godziny jazdy. Spał z nogami wyciągniętymi w ruchliwym przejściu do wagonu restauracyjnego.
W Ilium obudził go konduktor. Billy wytoczył się na peron ze swoim workiem i stał tam obok konduktora, wciąż nie mogąc oprzytomnieć.
— Miałeś chyba miły sen, co? — zagadnął go konduktor.
— Tak — odpowiedział Billy.
— Bracie, ale ci stał — powiedział konduktor.
O trzeciej nad ranem tej nocy, kiedy Billy dostał morfinę, dwaj krzepcy Anglicy przynieśli do izby chorych nowego pacjenta. Pacjent był malutki. Okazało się, że jest to Paul Lazzaro, cętkowany złodziej samochodów z Cicero w stanie Illinois. Przyłapano go na kradzieży papierosów spod poduszki jednego z Anglików. Anglik, na wpół przytomny, znokautował go i złamał mu prawą rękę.
Był to jeden z tych, którzy go przynieśli. Miał płomiennie rudą czuprynę i ani śladu brwi. W przedstawieniu Kopciuszka grał Dobrą Wróżkę. Teraz jedną ręką podtrzymywał swoją połówkę Lazzara, a drugą zamknął za sobą drzwi.
— Waży tyle co kurczak — powiedział.