Выбрать главу

Montana była oczywiście zupełnie naga, podobnie jak Billy. Nawiasem mówiąc, Billy miał imponującego zaganiacza. Nigdy nie wiadomo, kogo czym los obdarzy.

* * *

Montana zatrzepotała powiekami, a rzęsy miała jak firanki.

— Gdzie ja jestem? — spytała.

— Proszę się nie obawiać. Wszystko jest w porządku — powiedział Billy łagodnie. Montana była nieprzytomna przez całą drogę z Ziemi. Tralfamadorczycy nie rozmawiali z nią ani nie pokazywali się jej na oczy. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, było to, że opalała się na basenie w Palm Springs w Kalifornii. Montana miała zaledwie dwadzieścia lat. Między jej piersiami zwieszał się na srebrnym łańcuszku medalion w kształcie serca.

Odwróciła głowę i ujrzała wokół kopuły chmary Tralfamadorczyków, którzy zgotowali jej owację, szybko zamykając i otwierając swoje małe zielone dłonie.

Montana krzyknęła przenikliwie i długo nie mogła się uspokoić.

* * *

Wszystkie małe rączki zacisnęły się, gdyż widok przerażonej Montany nie należał do przyjemnych. Dyrektor Zoo kazał operatorowi dźwigu opuścić na kopułę granatowy pokrowiec, mający stwarzać złudzenie ziemskiej nocy. Prawdziwa noc zapadała tutaj tylko na godzinę, co sześćdziesiąt dwie ziemskie godziny.

Billy włączył stojącą lampę. Punktowe źródło światła uwypukliło wszystkie szczegóły barokowego ciała Montany. Billy’emu przypomniała się fantastyczna architektura Drezna przed bombardowaniem.

* * *

Stopniowo Montana nabrała zaufania do Billy’ego i pokochała go. Billy nie dotknął jej, dopóki nie dała mu wyraźnie do zrozumienia, że sama sobie tego życzy. Po tygodniowym — według ziemskiej rachuby czasu — pobycie na Tralfamadorii spytała go nieśmiało, czy nie ma ochoty spać z nią w jednym łóżku. Billy się zgodził. Było cudownie.

* * *

Potem Billy przeniósł się z tego rozkosznego łoża do innego łóżka w roku 1968. Było to jego łóżko w Ilium, z kocem elektrycznym włączonym na cały regulator. Ocknął się zlany potem i przypomniał sobie jak przez mgłę, że córka kazała mu położyć się i leżeć, dopóki nie naprawią pieca.

Ktoś zapukał do drzwi sypialni.

— Kto tam? — spytał Billy.

— W sprawie pieca.

— No i co?

— Piec jest już w porządku. Grzeje.

— Dziękuję.

— Mysz przegryzła przewód termostatu.

— Niech mnie drzwi ścisną!

Billy wciągnął powietrze. Jego łóżko pachniało jak piwnica, w której hodują pieczarki. Sen o Montanie Wildhack skończył się wytryskiem.

* * *

Następnego ranka po tym śnie Billy postanowił udać się do pracy, do swojego sklepu przy centrum handlowym. Interes kwitł jak zwykle. Pracownicy doskonale dawali sobie radę. Byli zaskoczeni jego widokiem. Barbara powiedziała im, że ojciec już chyba nigdy nie wróci do pracy.

Tymczasem Billy energicznym krokiem wszedł do gabinetu i kazał wpuścić pierwszego pacjenta. Był nim dwunastoletni chłopiec w towarzystwie swojej owdowiałej matki. Mieszkali w mieście od niedawna. Billy wciągnął ich w rozmowę i dowiedział się, że ojciec chłopca zginął w Wietnamie, w słynnej pięciodniowej bitwie o Wzgórze 875 koło Dakto. Zdarza się.

* * *

Badając oczy chłopca Billy opowiedział mu najbardziej rzeczowym tonem o swoich przygodach na Tralfamadorii i zapewnił osieroconego chłopca, że jego ojciec żyje nadal w wielu momentach, które chłopiec będzie mógł jeszcze wielokrotnie oglądać.

— Czy to nie jest pocieszające? — spytał Billy.

Słysząc to matka chłopca wyszła z gabinetu i powiedziała recepcjonistce, że Billy najwyraźniej zwariował. Odwieziono go do domu. Barbara powtarzała w kółko swoje pytanie:

— Ojcze, ojcze, i cóż mamy z tobą począć?

6

Posłuchajcie:

Billy Pilgrim mówi, że znalazł się w Dreźnie następnego dnia po swojej morfinistycznej nocy spędzonej w brytyjskich barakach pośrodku obozu śmierci dla rosyjskich jeńców wojennych. Tego styczniowego dnia Billy obudził się o świcie. W izbie chorych nie było okien, zaś upiorne świece wypaliły się do szczętu. Światło wpadało do środka jedynie przez dziury w ścianie i szpary wokół źle dopasowanych drzwi. Na jednym łóżku chrapał mały Paul Lazzaro ze złamaną ręką. Na drugim chrapał Edgar Derby, nauczyciel szkoły średniej, który wkrótce zginie rozstrzelany.

Billy usiadł na łóżku. Nie miał pojęcia, ani który jest rok, ani na jakiej znajduje się planecie. Jedno nie ulegało wątpliwości: była to zimna planeta. Ale to nie chłód obudził Billy’ego, tylko jakiś zwierzęcy magnetyzm, który przyprawiał go o drżączkę i świerzbienie, a także o dotkliwe bóle mięśniowe, jak po forsownych ćwiczeniach.

Ten zwierzęcy magnetyzm promieniował skądś zza niego. Gdyby Billy miał zgadywać, co jest jego źródłem, powiedziałby, że na ścianie za jego plecami wisi głową w dół wampir.

Billy przesunął się w nogi łóżka, zanim odwrócił się, żeby zobaczyć, co to jest. Bał się, że zwierzak może skoczyć mu na twarz i wydłubać oczy albo odgryźć jego wielki nos. Źródło magnetyzmu rzeczywiście przypominało nietoperza. Był to płaszcz Billy’ego z futrzanym kołnierzem. Wisiał tam na gwoździu.

Billy przysunął się z powrotem do płaszcza i przyglądając mu się przez ramię czuł, jak magnetyzm się nasila. Wówczas powoli ukląkł na pryczy i odważył się dotknąć płaszcza. Szukał tego promieniowania.

Znalazł dwa małe źródła, dwie bryłki zaszyte pod podszewką w niewielkiej od siebie odległości. Jedna z nich przypominała fasolę, druga miała kształt maleńkiej podkowy. Billy odebrał informację zawartą w promieniowaniu. Coś mówiło mu, żeby nie sprawdzał, co to za grudki. To coś radziło mu, by zadowolił się świadomością, że grudki objawią kiedyś swoje cudotwórcze właściwości, pod warunkiem, że nie będzie starał się przeniknąć ich istoty. Billy przystał na to z ochotą. Był wdzięczny. Był zadowolony.

* * *

Potem przysnął i obudził się nadal w izbie chorych. Słońce stało już wysoko. Z zewnątrz dobiegały stękania silnych mężczyzn kopiących dołki pod słupki w zmarzniętej na kamień ziemi. To Anglicy budowali sobie nową latrynę. Swoją dawną latrynę zostawili na pastwę Amerykanów, podobnie jak teatr, czyli barak, w którym odbyła się uczta.

Sześciu Anglików przeszło przez izbę chorych, zataczając się pod ciężarem stołu ze stosem materaców. Przenosili je do sąsiedniego pomieszczenia. Za nimi szedł jeszcze jeden Anglik, taszcząc swój materac i tarczę do gry w strzałki. Ten z tarczą to był Dobra Wróżka, który złamał rękę Paulowi Lazzaro. Teraz zatrzymał się przy jego łóżku i spytał, jak się czuje.

Lazzaro powiedział, że po wojnie go zabije.

— Naprawdę?

— Popełniłeś wielki błąd — powiedział Lazzaro. — Każdy, kto podnosi na mnie rękę, powinien mnie od razu zabić, bo jak nie, to ja jego zabiję.

Dobra Wróżka miał pewne pojęcie o zabijaniu. Zmierzył Lazzara spojrzeniem i powiedział z uśmiechem:

— Będę miał jeszcze czas, żeby cię zabić, jeśli zdołasz mnie przekonać, że tak będzie najlepiej.