Edgar Derby układał w myśli list do żony, w którym pisał, że żyje i jest zdrowy, żeby się nie martwiła, bo wojna dobiega końca i on wkrótce wróci do domu.
Lazzaro rozmawiał sam z sobą o ludziach, których każe zabić po wojnie, o lewych interesach, które będzie prowadził, i o kobietach, które zmusi do spania z sobą, czy im się to będzie podobać, czy nie. Gdyby był psem, pierwszy lepszy policjant zastrzeliłby go i odesłał jego głowę do laboratorium, żeby sprawdzić, czy ma wściekliznę.
Przed wejściem do teatru natknęli się na Anglika, który obcasem żłobił rowek w ziemi. Zaznaczał w ten sposób granicę między częścią angielską i amerykańską. Billy, Lazzaro i Derby nie musieli pytać, co oznacza ta linia. Był to symbol dobrze im znany z dzieciństwa.
Teatr był wybrukowany ciałami Amerykanów, którzy leżeli jeden przy drugim, jak łyżeczki w pudełku. Większość z nich spała albo była półprzytomna. Ich wysuszone wnętrzności dygotały.
— Zamknij te kurewskie drzwi — powiedział ktoś do Billy’ego. — Urodziłeś się w oborze?
Billy zamknął drzwi, wyjął ręce ze swojej mufki i dotknął pieca. Był zimny jak lód. Na scenie nadal wznosiły się dekoracje do Kopciuszka. Z krzykliwie różowych łuków zwieszały się błękitne draperie. Były też złote trony i zegar, którego wskazówki wskazywały północ. U stóp tronu leżały trzewiczki Kopciuszka, czyli pomalowane srebrną farbą lotnicze buty z cholewami.
Billy, biedny stary Edgar Derby i Lazzaro znajdowali się w izbie chorych, kiedy Brytyjczycy wydawali koce i materace, i byli teraz zdani na własne siły. Wolne miejsce pozostało jedynie na scenie, poszli więc tam, ściągnęli błękitne draperie i zrobili sobie z nich legowiska.
Billy, moszcząc się w swoim błękitnym gniazdku, zauważył pod tronem srebrne buty Kopciuszka. Nagle przypomniał sobie, że jego trzewiki są zupełnie zniszczone, że buty są mu potrzebne. Nie chciało mu się opuszczać legowiska, ale przemógł się i podszedł na czworakach do butów. Usiadł i przymierzył je.
Pasowały jak ulał. Billy Pilgrim był teraz Kopciuszkiem, a Kopciuszek był Billym Pilgrimem.
Gdzieś wśród tego wszystkiego odbył się wykład na temat higieny osobistej, wygłoszony przez najstarszego stopniem Anglika, a potem wolne wybory. Przynajmniej połowa Amerykanów przez cały czas chrapała sobie w najlepsze. Anglik wszedł na scenę i postukując swoją trzcinką o poręcz tronu, wołał:
— Chłopcy, chłopcy, czy mogę prosić o ciszę?
I tak dalej.
Anglik powiedział następującą rzecz na temat woli przetrwania:
— Jeśli człowiek przestaje dbać o swój wygląd, to znak, że długo nie pożyje.
Powiedział też, że widział wielu ludzi, którzy umarli w taki oto sposób:
— Najpierw przestali trzymać się prosto, potem przestali się myć i golić, potem przestali wstawać z łóżka, aż wreszcie przestali rozmawiać i umarli. Jedna tylko rzecz przemawia na korzyść takiego postępowania: jest to niewątpliwie bardzo łatwy i bezbolesny sposób przeniesienia się na tamten świat.
Zdarza się.
Anglik powiedział też, że kiedy trafił do niewoli, przyrzekł sobie myć zęby dwa razy dziennie, codziennie się golić, myć twarz i ręce przed każdym posiłkiem i po wyjściu z latryny, czyścić codziennie buty, gimnastykować się co rano przynajmniej przez pół godziny i potem oddawać kał oraz często patrzeć w lusterko i oceniać swój wygląd ze szczególnym uwzględnieniem postawy.
Billy Pilgrim słuchał tego wszystkiego leżąc w swoim legowisku. Patrzył nie na twarz Anglika, lecz na jego kostki.
— Zazdroszczę wam, chłopcy — powiedział Anglik.
Ktoś się roześmiał. Billy zastanowił się, na czym polega dowcip.
— Dziś po południu wyjeżdżacie do Drezna, które jest podobno pięknym miastem. Nie będziecie siedzieć w kojcu, tak jak my. Pojedziecie tam, gdzie toczy się normalne życie i jedzenie jest niewątpliwie bardziej urozmaicone niż tutaj. Jeśli mogę wtrącić kilka słów o sobie, to od pięciu lat nie widziałem już drzew ani kwiatów, kobiety ani dziecka, psa ani kota, lokalu rozrywkowego ani człowieka wykonującego jakąkolwiek użyteczną pracę.
Nawiasem mówiąc, bombami nie musicie się przejmować. Drezno jest miastem otwartym. Nie jest bronione, nie ma przemysłu zbrojeniowego ani znaczniejszej koncentracji wojsk.
Gdzieś wśród tego wszystkiego starego Edgara Derby’ego wybrano starostą. Anglik wezwał do wysuwania kandydatur z sali, ale nie zgłoszono ani jednej. Wówczas sam zaproponował Derby’ego, wychwalając jego dojrzałość i długoletnie doświadczenie w pracy z ludźmi. Innych kandydatur nie było, więc listę zamknięto.
— Czy wszyscy są za? — spytał Anglik.
Dwa czy trzy głosy odpowiedziały „tak”.
Wówczas biedny stary Derby wygłosił przemówienie. Podziękował Anglikowi za jego dobre rady i powiedział, że będzie ich przestrzegał co do joty. Wyraził też przekonanie, że jego rodacy postąpią tak samo. Na koniec powiedział, że jego najważniejszą troską będzie dopilnować, aby wszyscy wrócili cało do kraju.
— Pierdol bąka, a bąk brzdąka — mruknął Paul Lazzaro ze swego błękitnego legowiska.
Tego dnia nastąpiło niespodziewane ocieplenie. W południe było ciepło i słonecznie. Niemcy przywieźli zupę i chleb na małych wózkach ciągnionych przez Rosjan. Anglicy przysłali prawdziwą kawę, cukier, marmoladę, papierosy i cygara. Drzwi baraku zostawiono otwarte, aby wpuścić do środka ciepło.
Amerykanie poczuli się znacznie lepiej. Jedzenie już przez nich nie przelatywało. A potem trzeba było ruszać do Drezna. W miarę porządnie wymaszerowali z obozu Brytyjczyków. I znowu Billy Pilgrim przyciągał wszystkie spojrzenia. Miał teraz srebrne buty, mufkę i kawał błękitnej draperii, którą przywdział jak togę. Nie zdążył się ogolić, podobnie jak idący obok biedny stary Edgar Derby. Derby układał w wyobraźni list do domu i jego wargi poruszały się bezgłośnie.
Kochana Margaret! Dzisiaj wyjeżdżamy do Drezna. Nie martw się o mnie. Tam nie będzie nalotów, bo to miasto otwarte. Dziś w południe odbyły się wybory starosty i zgadnij, kogo wybrali?
Przyprowadzono ich znowu na obozową bocznicę kolejową. Przyjechali tu w dwóch wagonach. Odjeżdżali znacznie wygodniej, bo w czterech. Spotkali się tu znowu ze zmarłym włóczęgą. Leżał zamarznięty na kamień w zielsku koło toru. Zastygł w pozycji płodowej, nawet po śmierci usiłując dopasować się do innych, jak łyżeczka w pudełku. Tyle że tych innych nie było. Leżał pomiędzy niebem a szutrem nasypu. Ktoś ściągnął mu buty. Jego nagie stopy miały kolor sinożółty. To, że leżał martwy, było w jakiś sposób normalne. Zdarza się.
Przejazd do Drezna był fraszką. Trwał niecałe dwie godziny. Skurczone żołądki były pełne. Przez okienka wpadało do wagonów słońce i ciepłe powietrze. Dzięki Anglikom mieli też pod dostatkiem papierosów.
Przyjechali na miejsce o piątej po południu. Drzwi wagonów zostały otwarte, tworząc ramy, w których ukazało się miasto, jakiego większość Amerykanów nigdy nie oglądała. Linia dachów była wymyślna i zmysłowa, czarująca i absurdalna. Billy’emu kojarzyło się to z obrazkiem raju, jaki widział w szkółce niedzielnej.