W smaku przypominał rzadki miód z posmakiem hikorowego dymu i wszyscy zatrudnieni w fabryce potajemnie zajadali go po całych dniach. Nie byli wprawdzie w ciąży, ale też potrzebowali witamin i soli mineralnych. Billy nie dobrał się do syropu w pierwszym dniu pracy, jak większość pozostałych Amerykanów.
Zrobił to na drugi dzień. Wszędzie w fabryce były poutykane łyżki: za belkami, w szufladach, za kaloryferami i tak dalej. Pochowali je tam w pośpiechu ludzie, którzy podjadali syrop i usłyszeli, że ktoś idzie. Podjadanie syropu było zbrodnią.
Drugiego dnia Billy sprzątał za kaloryferami i znalazł łyżkę. Tuż za nim stała kadź stygnącego syropu. Jedynym człowiekiem, który mógł zobaczyć Billy’ego i jego łyżkę, był biedny stary Edgar Derby myjący okna od zewnątrz. Była to łyżka od zupy. Billy zanurzył ją w kadzi i zakręcił kilkakrotnie, formując coś na kształt lizaka. Włożył go do ust.
Po chwili każda komórka jego ciała zadygotała z żarłocznej wdzięczności i zachwytu.
W tym momencie rozległo się nieśmiałe pukanie w szybę. Za oknem był Derby, który wszystko widział. On też chciał trochę syropu.
Billy zrobił więc lizaka i dla niego. Otworzył okno i wetknął go w otwarte usta biednego starego Derby’ego. Minęła chwila i Derby rozpłakał się jak dziecko. Billy zamknął okno i schował lepką łyżkę, bo ktoś nadchodził.
8
Na dwa dni przed zburzeniem Drezna Amerykanów odwiedził w rzeźni bardzo interesujący gość. Był to Howard W. Campbell junior, amerykański nazista. To właśnie on napisał monografię na temat haniebnego zachowania się amerykańskich jeńców wojennych. Teraz nie zajmował się już badaniami dotyczącymi jeńców. Przyszedł do rzeźni, aby werbować ochotników do niemieckiej formacji wojskowej pod nazwą Wolny Korpus Amerykański. Campbell był założycielem i dowódca tej formacji, która miała walczyć wyłącznie na froncie wschodnim.
Campbell wyglądałby całkiem przeciętnie, gdyby nie ekstrawagancki mundur jego własnego pomysłu. Miał na sobie wielki teksaski kapelusz z szerokim rondem i czarne kowbojskie buty ozdobione gwiazdami i swastykami. Jego ciało obciskał błękitny elastyczny kostium z żółtymi lampasami od pachy aż do kostki. Na jasnozielonych naramiennikach był wyszyty profil Abrahama Lincolna. Na rękawie miał szeroką czerwoną opaskę z błękitną swastyką w białym kole. Teraz właśnie w cementowej świniarni wyjaśniał symbolikę opaski.
Billy Pilgrim miał piekielną zgagę po całodziennym łykaniu syropu. Obraz Campbella widział zniekształcony przez ruchomą zasłonę słonej wody, gdyż od tej zgagi łzawiły mu oczy.
— Błękit to amerykańskie niebo — mówił Campbell. — Biały kolor symbolizuje rasę, która opanowała kontynent amerykański, osuszyła bagna, wykarczowała lasy, pobudowała drogi i mosty. Kolor czerwony oznacza krew amerykańskich patriotów, którą zawsze tak chętnie szafowano.
Audytorium Campbella było wyraźnie senne. Ludzie mieli za sobą ciężką pracę w fabryce syropu i długi marsz po mrozie. Byli wychudzeni i mieli zapadnięte oczy. Na ich skórze pojawiły się chorobliwe wypryski. Podobnie wyglądały ich usta, gardła i wnętrzności. Syrop słodowy, który podjadali w fabryce, zawierał tylko niewielką część witamin i minerałów, jakich wymaga organizm Ziemianina.
Campbell obiecywał teraz Amerykanom befsztyki z tłuczonymi ziemniakami i sos, i placek z jabłkami, jeśli wstąpią do Wolnego Korpusu Amerykańskiego.
— Po zwycięstwie nad Rosją — mówił — zostaniecie repatriowani przez Szwajcarię.
Nie było żadnego oddźwięku.
— Prędzej czy później będziecie musieli walczyć z komunistami — powiedział Campbell. — Dlaczego nie załatwić tego od razu?
I wtedy okazało się, że apel Campbella nie pozostanie bez odpowiedzi. Biedny stary Derby, nauczyciel szkoły średniej, któremu już niewiele życia pozostało, podniósł się ciężko. Była to zapewne najpiękniejsza chwila jego życia. W opowieści tej prawie nie ma bohaterów ani dramatycznych konfliktów, gdyż występujący w niej ludzie są albo chorzy, albo stanowią bezwolne igraszki w ręku jakichś potężnych sił. Przecież jednym z najważniejszych efektów wojny jest właśnie to, że pozbawia ludzi osobowości. Ale w tym momencie stary Derby dowiódł, że jest kimś.
Stanął jak zawiany gość w barze, który szykuje się do bójki. Opuścił, głowę i zacisnął pięści, jakby czekał na sygnał do walki. Nagle podniósł głowę i nazwał Campbella żmiją. Potem się poprawił. Żmija, powiedział, nie może nic na to poradzić, że jest żmiją, natomiast Campbell, który wcale nie musi robić tego, co robi, jest czymś znacznie gorszym od żmii, szczura czy nawet opitej krwią pluskwy.
Campbell słuchał tego z uśmiechem.
Derby mówił wzruszająco o amerykańskiej demokracji, która zapewnia wszystkim wolność, sprawiedliwość i równe możliwości. Powiedział, że nie ma wśród obecnych nikogo, kto nie oddałby chętnie życia za te ideały.
Mówił o przyjaźni między narodami amerykańskim i rosyjskim i o tym, jak te dwa narody wytępią zarazę faszyzmu, która chciała opanować cały świat.
W tym momencie rozległ się ponury głos syren obwieszczających alarm lotniczy.
Amerykanie wraz ze strażnikami i Campbellem schronili się w pustej chłodni na mięso, wykutej w litej skale pod budynkiem rzeźni. Prowadziły tam żelazne schody, z żelaznymi drzwiami na górze i na dole.
W chłodni wisiało na hakach kilka sztuk bydła, owiec, świń i koni. Zdarza się. Poza tym było kilka tysięcy pustych haków. Panował tu naturalny chłód, nie było żadnych urządzeń chłodniczych. Mrok rozpraszały świece. Chłodnia miała bielone ściany i pachniała karbolem. Pod jedną ze ścian stały ławki. Amerykanie zajmowali miejsca, zmiatając z nich kawałki wapna, zanim usiedli.
Howard W. Campbell i strażnicy nie siedli. Campbell rozmawiał ze strażnikami w nienagannej niemczyźnie. Swego czasu napisał wiele popularnych sztuk i wierszy w tym języku i ożenił się ze słynną niemiecką aktorką Resi North. Jego żona nie żyła, zginęła podczas występów dla wojska na Krymie. Zdarza się.
Tego wieczoru nic się nie wydarzyło. Dopiero następnej nocy zginie w Dreźnie sto trzydzieści tysięcy ludzi. Zdarza się. Billy zdrzemnął się w chłodni i przeniósł się w czasie, powtarzając słowo w słowo tę samą sprzeczkę z córką, od której zaczęła się niniejsza opowieść.
— Ojcze — mówiła Barbara — powiedz, co my mamy z tobą zrobić? — I tak dalej. — Czy wiesz, kogo miałabym ochotę zamordować? — spytała.
— Nie mam pojęcia.
— Tego Kilgore’a Trouta.
Kilgdre Trout był i jest nadal autorem książek fantastycznonaukowych. Billy nie tylko przeczytał dziesiątki jego książek, ale zaprzyjaźnił się z nim, oczywiście w takim stopniu, w jakim można zaprzyjaźnić się z Troutem, który jest człowiekiem zgorzkniałym do szpiku kości.
Trout mieszka w Ilium w wynajętej suterenie, mniej więcej dwie mile od pięknego białego domku Billy’ego. On sam nie ma pojęcia, ile napisał powieści — chyba siedemdziesiąt pięć albo coś koło tego. Żadna z nich nie przyniosła mu pieniędzy. Trout wiąże koniec z końcem pracując w dziale rozpowszechniania miejscowej gazety, gdzie jako przełożony roznosicieli gazet zastrasza, zwodzi i oszukuje te dzieciaki.