Выбрать главу

Właśnie dlatego motto tej książki stanowi czterowiersz z popularnej kolędy. Billy płakał bardzo rzadko, choć często widywał rzeczy, nad którymi należałoby płakać, i przynajmniej pod tym względem przypominał Chrystusa z kolędy.

— Bydło ryczy, ptactwo gdacze, Dzieciątko się budzi, Ale Jezus nasz nie płacze Ani nie marudzi.

Billy przeniósł się w czasie z powrotem do kliniki w Vermont. Właśnie uprzątnięto po śniadaniu i Rumfoord z pewnym ociąganiem zaczynał traktować Billy’ego jako istotę ludzką. Burkliwie zadał Billy’emu szereg pytań i upewnił się że naprawdę był on w Dreźnie. Spytał wtedy, jak to wyglądało, i Billy opowiedział mu o koniach i o tej starszej parze biwakującej na Księżycu.

Opowieść kończyła się tak: Billy wraz z parą lekarzy wyprzęgli konie, ale te nie chciały się nigdzie ruszyć. Miały zbyt obolałe nogi. I wtedy przyjechali na motocyklach Rosjanie i zabrali wszystkich z wyjątkiem koni.

W dwa dni później Billy został przekazany Amerykanom, którzy odesłali go do kraju powolnym statkiem towarowym pod nazwą „Lukrecja A. Mott”. Lukrecja A. Mott była słynną amerykańską sufrażystką. Nie żyła już. Zdarza się.

* * *

— To było konieczne — powiedział Rumfoord mając na myśli zniszczenie Drezna.

— Wiem — odpowiedział Billy.

— To jest wojna.

— Wiem. Nie skarżę się.

— Tam na ziemi musiało być piekło.

— Było — potwierdził Billy Pilgrim.

— Należy współczuć ludziom, którzy musieli to zrobić.

— Współczuję im.

— Musiał pan mieć mieszane uczucia tam pod bombami.

— Nie ma o czym mówić — powiedział Billy. — Wszystko jest w porządku i każdy robi dokładnie to, co musi. Nauczyłem się tego na Tralfamadorii.

* * *

Nieco później tego samego dnia córka zabrała Billy’ego do domu, położyła go do łóżka i włączyła „Magiczne Palce”. Miał tam też pielęgniarkę. Nie wolno mu było pracować ani wychodzić z domu. Znajdował się pod obserwacją.

Billy jednak wymknął się, korzystając z nieuwagi pielęgniarki, i pojechał samochodem do Nowego Jorku, gdzie miał zamiar wystąpić w telewizji. Chciał powiedzieć światu o tym, czego nauczył się od Tralfamadorczyków.

* * *

Billy Pilgrim zatrzymał się w hotelu „Royalton” na Czterdziestej Czwartej ulicy w Nowym Jorku. Przypadkowo otrzymał pokój, w którym mieszkał niegdyś George Jean Nathan, krytyk i wydawca. Zgodnie z ziemskim pojęciem czasu Nathan zmarł w roku 1958. Zgodnie z tralfamado-riańskim pojęciem czasu Nathan oczywiście żył i żyć będzie zawsze.

Pokój był mały i skromny, ale mieścił się na najwyższym piętrze i miał oszklone drzwi wychodzące na taras tej samej wielkości co pokój. Poza parapetem zaś rozciągała się przestrzeń ponad Czterdziestą Czwartą ulicą. Billy wychylił się z tarasu i spojrzał w dół na wędrujących w tę i z powrotem ludzi. Wyglądali jak małe, podrygujące nożyczki. Było to bardzo śmieszne.

Noc była chłodna, więc po chwili Billy wszedł do pokoju i zamknął drzwi na taras. Przypomniało mu to miesiąc miodowy. W ich miłosnym gniazdku na półwyspie Ann były takie same drzwi, są nadal, będą zawsze.

Billy włączył telewizor i kręcił przełącznikiem kanałów. Szukał programu, w którym pozwolono by mu wystąpić. Było jednak jeszcze za wcześnie na programy, w których ludzie mogliby ujawniać swoje poglądy. O tej porze, parę minut po ósmej, nadawano wyłącznie programy o błazeństwach albo o morderstwach. Zdarza się.

* * *

Billy zamknął swój pokój, zjechał windą na dół, wyszedł na Times Square i zatrzymał się przed wystawą podrzędnej księgarni. Na wystawie leżały setki książek o stosunkach płciowych, zboczeniach i morderstwach, przewodnik po Nowym Jorku i model Posągu Wolności z termometrem. Wśród tego wszystkiego leżały też cztery zakurzone i popstrzone przez muchy powieści przyjaciela Billy’ego, Kilgore’a Trouta.

Tymczasem na dachu budynku za plecami Billy’ego błyskały świetlne nowości dnia. Słowa odbijały się w szybie wystawowej. Mówiły o władzy, sporcie, gniewie i śmierci. Zdarza się.

Billy wszedł do księgarni.

* * *

W środku wisiał napis głoszący, że wstęp na zaplecze mają tylko dorośli. Można tam było, przytknąwszy oko do otworu, zobaczyć na filmie młode kobiety i mężczyzn bez ubrań. Minuta oglądania kosztowała dwadzieścia pięć centów. Sprzedawano tam również fotografie nagich młodych ludzi. Wolno je było zabierać do domu. Fotografie były bardziej tralfamadorskie niż filmy, gdyż człowiek mógł je oglądać, kiedy tylko chciał, a one nie ulegały zmianie. Minie dwadzieścia lat, a te dziewczyny będą nadal młode, uśmiechnięte albo omdlewające z rozkoszy, albo po prostu głupio wytrzeszczone, z rozłożonymi nogami. Niektóre z nich lizały lizaki albo jadły banany i za dwadzieścia lat będą je jadły tak samo. I członki młodych mężczyzn też będą nabrzmiałe, zaś ich bicepsy zawsze będą wypukłe jak kule armatnie.

Billy’ego jednak nie pociągało zaplecze księgarni. Poruszył go widok książek Kilgore’a Trouta na froncie. Nie czytał ich jeszcze, a przynajmniej tak mu się wydawało. Otworzył jedną z nich. Uważał, że ma do tego prawo, gdyż wszyscy klienci w sklepie przeglądali wydawnictwa. Tytuł książki brzmiał Wielka tablica. Billy przebiegł wzrokiem kilka akapitów i uświadomił sobie, że już to czytał — przed laty, w szpitalu dla weteranów. Była to historia mężczyzny i kobiety, którzy zostali porwani przez przybyszów z Kosmosu i wystawieni na pokaz w ogrodzie zoologicznym na planecie o nazwie Cyrkon 212.

* * *

Ci wymyśleni bohaterowie mieli w swoim wybiegu w Zoo wielką na całą ścianę tablicę pokazującą rzekomo aktualne notowania giełdowe i ceny artykułów, dalekopis oraz telefon łączący jakoby bezpośrednio z maklerem na Ziemi. Mieszkańcy Cyrkonu 212 powiedzieli swoim jeńcom, że zainwestowali na Ziemi milion dolarów na ich nazwiska i że tylko od odpowiedniej manipulacji tymi pieniędzmi zależy, czy po powrocie na Ziemię będą bajecznie bogaci.

I telefon, i wielka tablica, i dalekopis były oczywiście fałszywe. Miały spełniać po prostu rolę bodźca, aby Ziemianie żwawiej się ruszali, zabawiając w ten sposób widzów — aby podskakiwali i krzyczeli z radości albo chodzili ponurzy i rwali włosy z głowy, aby byli przerażeni, że stracili wszystko co do grosza, albo też cieszyli się niczym niemowlęta w ramionach matki.

Ziemianie grali początkowo z powodzeniem, co też było oczywiście z góry zaplanowane. Później włączono jeszcze do zabawy religię. Dalekopis przypominał jeńcom, że prezydent Stanów Zjednoczonych zainaugurował Ogólnonarodowy Tydzień Modlitwy i że wszyscy powinni się modlić. Ziemianie mieli poprzednio złą passę na giełdzie — stracili małą fortunę na oliwie jadalnej — wzięli się więc do modlitw z zapałem.

Na skutki nie trzeba było długo czekać. Ceny oliwy poszły w górę.

* * *

Inna z wystawionych w witrynie książek Trouta opowiadała o człowieku, który zbudował maszynę czasu, aby móc cofnąć się w przeszłość i zobaczyć Jezusa. Udało mu się zobaczyć Jezusa w wieku dwunastu lat, kiedy uczył się od swego ojca ciesiołki.

Do warsztatu przyszli dwaj rzymscy żołnierze, przynosząc papirus z rysunkiem technicznym urządzenia, które chcieli odebrać przed świtem następnego dnia. Był to krzyż, na którym miano powiesić buntownika.