A potem O’Hare przeczytał taki kawałek:
„I jakież wspaniałe rezultaty przyniosły wszystkie te wojny? Europa poświęciła miliony ze swoich skarbców i krew dwóch milionów swoich mieszkańców po to, by garstka kłótliwych rycerzy uzyskała sto lat panowania nad Palestyną!”
Od Mackaya dowiedzieliśmy się, że krucjata dziecięca rozpoczęła się w roku 1213, kiedy to dwaj mnisi wpadli na pomysł zebrania armii dzieci we Francji i w Niemczech i sprzedania ich do Afryki Północnej jako niewolników. Zgłosiło się na ochotnika trzydzieści tysięcy dzieci przekonanych, że pójdą do Palestyny. „Bez wątpienia były to dzieci opuszczone i bezdomne, jakie zazwyczaj gnieżdżą się w dużych miastach, wzrastając wśród występku, zuchwałe i na wszystko gotowe.”
Papież Innocenty III też myślał, że dzieci wyruszają do Palestyny, i był tym wstrząśnięty. „Te dzieci czuwają, kiedy my śpimy!” — powiedział.
Większość dzieci wyruszyła okrętami z Marsylii i prawie połowa z nich zginęła na morzu. Druga połowa dopłynęła do Afryki i została sprzedana.
Na skutek nieporozumienia część dzieci stawiła się w Genui, gdzie nie było przygotowanych okrętów. Dobrzy ludzie udzielili im schronienia, nakarmili i porozmawiali z nimi grzecznie — potem dali im na drogę trochę pieniędzy oraz dużo dobrych rad i odesłali je do domu.
— Brawo dobrzy ludzie z Genui! — powiedziała Mary O’Hare.
Spałem tej nocy w jednym z pokojów dziecinnych. O’Hare zostawił dla mnie na nocnym stoliku książkę Mary Endell z 1908 roku pod tytułem: Drezno. Historia, miasto i galeria. Zaczyna się tak:
„Autorka ma nadzieję, że ta niewielka książeczka okaże się użyteczną. Próbuje ona dać angielskiemu czytelnikowi ogólny pogląd na to, w jaki sposób Drezno uzyskało swój obecny kształt architektoniczny; jak, dzięki geniuszowi kilku ludzi, stało się poważnym ośrodkiem kultury muzycznej; zwraca także uwagę na kilka trwałych pomników sztuki, które sprawiają, że Galeria Drezdeńska niezmiennie przyciąga ludzi szukających głębokich doznań artystycznych.”
Dalej dowiedziałem się trochę na temat historii:
„W 1760 roku Drezno było oblegane przez Prusaków. Piętnastego lipca rozpoczęto bombardowanie. W galerii obrazów wybuchł pożar. Wiele płócien ewakuowano do Königstein, niektóre jednak zostały poważnie uszkodzone odłamkami pocisków — na przykład Chrzest Chrystusa Francii. Następnie stanęła w ogniu i zawaliła się okazała wieża kościoła Św. Krzyża, skąd w dzień i w nocy śledzono ruchy wojsk przeciwnika. W przeciwieństwie do kościoła Św. Krzyża, z którym los obszedł się tak okrutnie, kościół Najświętszej Marii Panny wyszedł nietknięty, gdyż pruskie pociski odskakiwały od jego kamiennej kopuły niby krople deszczu. Ostatecznie Fryderyk musiał odstąpić od oblężenia, kiedy dowiedział się o upadku Kłodzka, które było newralgicznym punktem jego nowo zdobytych terenów. «Trzeba ruszać na Śląsk, aby nie stracić wszystkiego.»”
Drezno było straszliwie zniszczone. Kiedy Goethe jako młody student odwiedził miasto, zastał tam jeszcze smutne ruiny:
„Von der Kuppel der Frauenkirche sah ich diese leidi-gen Trummer zwischen die schbne stadtische Ordnung hineingesat; da riihmte mir der Kiister die Kunst des Bau-meisters, welcher Kirche und Kuppel auf einen so uner-wiinschten Fali schon eingerichtet und bombenfest erbauthatte. Der gute Sakristan deutete mir alsdann auf Ruinen nach allen Seiten und sagte bedenklich lakonisch: Das hat der Feind gethan!”
Następnego ranka dwie małe dziewczynki i ja przekroczyliśmy rzekę Delaware w miejscu, gdzie kiedyś przeprawił się przez nią George Washington. Zwiedziliśmy Światową Wystawę w Nowym Jorku, zobaczyliśmy, jak wygląda przeszłość według Forda i Walta Disneya oraz jak będzie wyglądała przyszłość według General Motors.
Ja zaś zapytywałem siebie o teraźniejszość: jak jest szeroka i głęboka i ile z niej należy do mnie.
Przez następnych kilka lat prowadziłem zajęcia w znanym Studium Autorskim przy Uniwersytecie Stanu Iowa. Wpadłem tam w pewne zupełnie cudowne tarapaty, ale wybrnąłem z nich jakoś. Zajęcia miałem po południu. Przed południem pisałem i nie wolno mi było przeszkadzać. Pracowałem nad swoją słynną książką o Dreźnie.
Wtedy właśnie pewien dobry człowiek nazwiskiem Seymour Lawrence podpisał ze mną umowę na trzy książki. Powiedziałem:
— W porządku. Pierwszą z nich będzie moja słynna książka o Dreźnie.
Przyjaciele nazywają Seymoura Lawrence’a po prostu Samem. I ja mówię teraz do niego:
— Sam, to jest ta książka.
Jest taka cienka, rozwichrzona i bełkotliwa, Sam, bo trudno jest powiedzieć coś mądrego na temat masakry. Wszyscy powinni być zabici, nigdy już niczego nie mówić ani nie pragnąć. Po masakrze powinna zapanować wielka cisza i rzeczywiście jest cisza, którą naruszają tylko ptaki. A co mówią ptaki? To, co można powiedzieć na temat masakry: „It-it?”
Zapowiedziałem swoim synom, że pod żadnym pozorem nie wolno im brać udziału w rzeziach ani cieszyć się na wieść o masakrze wrogów.
Powiedziałem im również, żeby nie pracowali w firmach produkujących narzędzia mordu i żeby wyrażali pogardę dla ludzi, którzy myślą, że takie narzędzia są nam potrzebne.
Jak już wspomniałem, odwiedziłem niedawno Drezno z moim przyjacielem O’Hare’em. Bawiliśmy się znakomicie w Hamburgu, w Berlinie Zachodnim i w Berlinie Wschodnim, w Wiedniu i w Salzburgu, w Helsinkach, a także w Leningradzie. Było to dla mnie bardzo cenne, gdyż obejrzałem wiele autentycznych scenerii do moich przyszłych wymyślonych opowiadań. Jedno z nich będzie zatytułowane Rosyjski barok, inne — Pocałunki wzbronione i Bar walutowy, jeszcze inne — Jeśli wypadek pozwoli, i tak dalej.
I tak dalej.
Samolot Lufthansy miał lecieć z Filadelfii przez Boston do Frankfurtu. O’Hare wsiada w Filadelfii, a ja w Bostonie. Jednak lotnisko w Bostonie nie przyjmowało i samolot poleciał z Filadelfii prosto do Frankfurtu, a ja stałem się niepotrzebnym człowiekiem w bostońskiej mgle i Lufthansa wsadziła mnie do samochodu razem z innymi niepotrzebnymi ludźmi i wysłała nas do motelu na niepotrzebną noc.
Czas stanął w miejscu. Ktoś igrał sobie zegarami, i to nie tylko ściennymi, lecz także ręcznymi. Maleńka wskazówka na moim zegarku drgała, a potem mijał rok, zanim drgnęła znowu.
Byłem całkowicie bezradny wobec tego zjawiska. Jako człowiek musiałem wierzyć zegarom i kalendarzom.
Wiozłem ze sobą dwie książki, które miałem zamiar czytać w samolocie. Jedną z nich były Słowa na wiatr Teodora Roethke i oto co w niej znalazłem:
— Budzę się, aby śnić, i wkraczam w sen powoli.
Tam, gdzie strach się nie czai, szukam przeznaczenia.
Idąc, uczę się drogi, którą zmierzać muszę.
Drugą książką był Céline i jego wizja Eriki Ostrovskiej.
Céline był dzielnym francuskim żołnierzem w pierwszej wojnie światowej — dopóki nie został raniony w głowę. Od tego czasu nie sypiał i słyszał głosy. Został lekarzem i w dzień leczył biedaków, zaś nocami pisał swoje groteskowe powieści. Nie ma sztuki bez tańca ze śmiercią, pisał Céline.