„Prawdą jest śmierć — pisał. — Walczyłem z nią pięknie, jak długo mogłem… tańczyłem z nią, stroiłem ją, nadskakiwałem jej… obwieszałem ją serpentynami, łaskotałem.”
Czas był jego obsesją. Panna Ostrowsky przypomniała mi zadziwiającą scenę ze Śmierci na raty, gdzie Céline, chcąc zatrzymać kłębiący się na ulicy tłum, krzyczy na papierze: „Zatrzymajcie ich… nie pozwólcie im zrobić ani kroku dalej… Niech zastygną w bezruchu raz na zawsze!… Tak, żeby już nigdy nie zniknęli!”
Przejrzałem u siebie w motelu Biblię, w poszukiwaniu opowieści o wielkich kataklizmach. „Słońce wzeszło na ziemię: a Lot wszedł do Segora. Tedy Pan dżdżył na Sodomę i Gomorę siarką i ogniem od Pana z nieba. I wywrócił miasta te, i wszystką wokół krainę: wszystkie obywatele miast i wszystko, co się zieleni na ziemi.”
Zdarza się.
Jak wiadomo, mieszkańcy obu tych miast byli grzesznikami i świat tylko na tym zyskał.
I żonie Lota oczywiście zapowiedziano, że ma się nie oglądać tam, gdzie zostali wszyscy ci ludzie i ich domy. Ona jednak obejrzała się i za to ją kocham, bo to było tak bardzo ludzkie.
Została za karę zmieniona w słup soli. Zdarza się.
Ludzie nie powinni oglądać się za siebie. Ja w każdym razie nie zrobię tego już nigdy.
Skończyłem swoją książkę o wojnie. Następna książka, jaką napiszę, będzie śmieszna.
Ta jest nieudana i tak być musiało, gdyż napisał ją słup soli. A zaczyna się tak:
Posłuchajcie:
Billy Pilgrim wypadł z czasu.
A kończy się tak:
It — it?
2
Posłuchajcie:
Billy Pilgrim wypadł z czasu.
Zasnął jako podstarzały wdowiec, a obudził się w dniu swego ślubu. Wszedł w drzwi w roku 1955, a wyszedł innymi drzwiami w roku 1941. Wrócił przez te same drzwi, aby znaleźć się w roku 1963. Powiada, że wielokrotnie widział swoje narodziny i śmierć i że przenosi się w zupełnie przypadkowej kolejności do różnych momentów dzielących te dwa wydarzenia.
Tak mówi.
Billy nie panuje nad czasem, nie ma żadnego wpływu na to, dokąd się przenosi, i te odwiedziny nie zawsze są zabawne. Mówi, że dręczy go nieustannie trema, gdyż nigdy nie wie, jaki fragment swojego życia będzie musiał za chwilę odegrać
Billy urodził się w roku 1922 w Ilium, w stanie Nowy Jork, jako jedyne dziecko tamtejszego fryzjera. Był śmiesznym dzieckiem, które wyrosło na śmiesznego młodzieńca — wysokiego i wątłego, przypominającego posturą butelkę Coca-Coli. Ukończył szkołę średnią w Ilium, plasując się w górnych trzydziestu procentach, i uczęszczał do wieczorowej szkoły optycznej przez jeden semestr, gdyż potem powołano go do wojska na drugą wojnę światową. Jego ojciec zginął podczas wojny w wypadku na polowaniu.
Zdarza się.
Billy odbywał służbę w piechocie na froncie europejskim i został przez Niemców wzięty do niewoli. Kiedy w roku 1945 zwolniono go ze wszystkimi honorami do cywila, zapisał się z powrotem do Szkoły Optyki w Ilium. Na ostatnim roku zaręczył się z córką założyciela i właściciela szkoły, a potem przeżył krótkotrwały rozstrój nerwowy.
Trafił do szpitala dla weteranów wojennych nad jeziorem Placid, gdzie poddano go elektrowstrząsom i wypuszczono. Ożenił się z narzeczoną, zakończył naukę i teść pomógł mu rozpocząć praktykę w Ilium. Ilium jest szczególnie dobrym miastem dla optyków, ponieważ znajdują się tu zakłady General Forge and Foundry. Każdy pracownik zakładów obowiązany jest mieć okulary ochronne i nosić je na terenie hal produkcyjnych. GF F zatrudnia w Ilium sześćdziesiąt osiem tysięcy pracowników. Wymaga to ogromnych ilości szkieł i oprawek.
Najwięcej zarabia się na oprawkach.
Billy dorobił się. Miał dwoje dzieci, Barbarę i Roberta. W odpowiednim czasie jego córka Barbara wyszła za mąż za innego optyka, któremu Billy pomógł rozpocząć praktykę. Syn Billy’ego Robert miał poważne kłopoty w szkole, ale potem wstąpił do słynnych Zielonych Beretów, gdzie zrobiono z niego człowieka i posłano do Wietnamu.
Na początku roku 1968 grupa optyków, wśród których był także Billy, zamówiła specjalny samolot, aby udać się z Ilium na międzynarodową konferencję optyków do Montrealu. Samolot ten rozbił się o szczyt góry Sugarbush w stanie Vermont. Wszyscy prócz Billy’ego zginęli. Zdarza się.
Podczas gdy Billy wracał do zdrowia w szpitalu w Vermont, jego żona zmarła na skutek przypadkowego zatrucia tlenkiem węgla. Zdarza się i tak.
Kiedy Billy wrócił wreszcie do domu po tej katastrofie samolotowej, przez jakiś czas zachowywał się spokojnie. Miał straszliwą szramę na czubku głowy. Nie podjął pracy. Dom prowadziła gosposia. Córka odwiedzała go prawie codziennie.
I nagle, bez żadnego ostrzeżenia, Billy pojechał do Nowego Jorku i wystąpił w całonocnej audycji radiowej poświęconej rozmowom z różnymi ludźmi. Billy opowiedział o tym, że wypadł z czasu. Powiedział też, że w roku 1967 został porwany przez latający talerz. Talerz ten pochodził z planety Tralfamadorii, jak powiedział. Zabrano go na Tralfamadorię, gdzie pokazywano go nagiego w Zoo. Skojarzono go tam z inną Ziemianką, byłą gwiazdą filmową nazwiskiem Montana Wildhack.
Jakiś nocny marek z Ilium usłyszał Billy’ego przez radio i zatelefonował do jego córki Barbary. Barbara była ogromnie poruszona. Pojechała z mężem do Nowego Jorku i przywieźli Billy’ego do domu. Billy spokojnie, ale stanowczo twierdził, że wszystko, co mówił przez radio, jest prawdą. Powiedział, że został porwany przez Tralfamadorczyków w dniu ślubu córki. Nie zauważono jego zniknięcia, ponieważ Tralfamadorczycy wykorzystali fałdę czasu, tak że mógł spędzić lata na Tralfamadorii i wrócić na Ziemię po upływie zaledwie ułamka sekundy.
Miesiąc minął w spokoju, po czym Billy napisał list do miejscowej gazety „News Leader”, który redakcja opublikowała. W liście opisał mieszkańców Tralfamadorii.
Było tam powiedziane, że mają dwie stopy wzrostu, są zieloni i kształtem przypominają gumowe przyssawki używane przez hydraulików do przetykania zlewu. Część rozszerzona dotyka zawsze podłogi, zaś niezwykle elastyczne trzonki są najczęściej skierowane w górę. Na końcu trzonka wyrasta mała rączka z zielonym okiem na wewnętrznej stronie dłoni. Tralfamadorczycy mają przyjazne usposobienie, widzą w czterech wymiarach i litują się nad Ziemianami, że ci widzą tylko w trzech. Mogliby nauczyć Ziemian wielu wspaniałych rzeczy, zwłaszcza na temat czasu. Billy obiecał opowiedzieć o niektórych z tych wspaniałych rzeczy w następnym liście.
Kiedy gazeta opublikowała pierwszy list, Billy pracował już nad drugim. Drugi list zaczynał się tak:
„Najważniejszą rzeczą, jakiej nauczyłem się na Tralfamadorii, było to, że śmierć jest tylko złudzeniem. Człowiek żyje nadal w przeszłości, tak więc głupotą jest płakać na pogrzebie. Wszystkie chwile, przeszłe, obecne i przyszłe, zawsze istniały i zawsze będą istnieć. Tralfamadorczycy mogą oglądać te różne chwile tak, jak my możemy oglądać na przykład Góry Skaliste. Widzą, że poszczególne momenty są niezmienne, i mogą wybierać te spośród nich, które ich w danej chwili interesują. To tylko my na Ziemi mamy złudzenie, że chwile następują jedna za drugą, jak korale na sznurku, i że chwila raz przeżyta jest stracona na zawsze.