Tralfamadorczyk widząc trupa myśli sobie po prostu, że zmarły jest aktualnie w złej formie, ale jednocześnie wie, że ta sama osoba czuje się znakomicie w wielu innych momentach. Kiedy teraz słyszę o czyjejś śmierci, wzruszam tylko ramionami i mówię to, co mówią w takich razach Tralfamadorczycy; to znaczy: «Zdarza się.»”
I tak dalej.
Billy pisał ten list w graciarni, w piwnicy swego pustego domu. Jego gospodyni miała tego dnia wychodne. W graciarni stała stara maszyna do pisania. Był to istny potwór. Ważyła tyle co akumulator. Billy przenosił ją z miejsca na miejsce z największym trudem i dlatego właśnie pisał w tej graciarni, a nie gdzie indziej.
Piec na ropę nie działał, ponieważ mysz przegryzła izolację przewodu prowadzącego do termostatu. Temperatura w domu spadla do dziesięciu stopni. Billy jednakże tego nie zauważał. Nie był też ciepło ubrany. Siedział boso i wciąż jeszcze w piżamie i szlafroku, mimo późnego popołudnia. Bose stopy miał sinożółte.
Ale serce Billy’ego płonęło jasnym ogniem. Rozgrzewała je myśl, że ujawniając prawdę na temat czasu przyniesie ulgę i pocieszenie wielu ludziom. Dzwonek przy drzwiach wejściowych dzwonił i dzwonił. To jego córka Barbara dobijała się do domu. Po chwili otworzyła sobie własnym kluczem i chodziła po mieszkaniu nad jego głową wołając:
— Tato! tato, gdzie jesteś?
I tak dalej.
Billy nie odpowiadał, więc była już bliska histerii, bo spodziewała się znaleźć jego trupa. Wreszcie zajrzała do ostatniego pomieszczenia, gdzie można było go szukać — to znaczy do graciarni.
— Dlaczego nie odpowiadałeś, kiedy cię wołałam? — spytała Barbara stając w drzwiach. Miała w ręku popołudniową gazetę, w której Billy opisywał swoich przyjaciół Tralfamadorczyków.
— Nie słyszałem — powiedział Billy.
Układ sił w danym momencie wyglądał następująco: Barbara miała zaledwie dwadzieścia jeden lat, ale uważała ojca za niedołężnego starca — mimo że miał dopiero czterdzieści sześć lat — z powodu uszkodzenia mózgu w katastrofie lotniczej. Uważała się również za głowę rodziny, ponieważ na nią spadły sprawy związane z pogrzebem matki, znalezieniem ojcu gospodyni i tak dalej. Barbara i jej mąż musieli też doglądać rozlicznych interesów Billy’ego, gdyż Billy robił wrażenie, że ma teraz gdzieś wszelkie interesy. Cała ta odpowiedzialność, która spadła na nią w tak młodym wieku, sprawiła, że stała się dość pyskatą jędzą. Billy starał się w tym wszystkim zachować godność, przekonać Barbarę i swoje otoczenie, że nie jest niedołężny, lecz wprost przeciwnie, poświęca się dziełu znacznie wznioślejszemu niż jakieś tam interesy.
Wyobrażał sobie ni mniej, ni więcej, tylko że przepisuje lecznicze okulary duszom Ziemian. Tyle tych dusz było straconych i chorych, ponieważ nie widziały tego, co widzą jego mali, zieloni przyjaciele z Tralfamadorii.
— Nie kłam, ojcze — powiedziała Barbara. — Wiem doskonale, że słyszałeś, jak cię wołałam.
Byłaby zupełnie niebrzydką dziewczyną, gdyby nie to, że nogi miała jak wiktoriański fortepian. Teraz robiła piekło z powodu tego listu w gazecie. Mówiła, że Billy wystawia na pośmiewisko siebie i wszystkich swoich bliskich.
— Tato, tato. I co mamy z tobą robić? Czy chcesz nas zmusić, żebyśmy cię oddali tam, gdzie jest twoja matka?
Matka Billy’ego jeszcze żyła. Przykuta do łóżka, przebywała w domu starców w Pine Knoll koło Ilium.
— Co cię tak złości w moim liście? — zainteresował się Billy.
— Przecież to czyste wariactwo. Nie ma tam ani słowa prawdy!
— To wszystko jest prawdą — odpowiedział Billy spokojnie. Nigdy nie unosił się gniewem. Pod tym względem był wspaniały.
— Nie ma żadnej planety Tralfamadorii.
— Rzeczywiście nie można jej dostrzec z Ziemi, jeśli o to ci chodzi. Podobnie jak z Tralfamadorii nie można dostrzec Ziemi. Obie są bardzo małe i dzieli je ogromna odległość.
— Skąd wziąłeś tę głupią nazwę Tralfamadoria?
— Tak nazywają swoją planetę istoty, które ją zamieszkują.
— O Boże — jęknęła Barbara i odwróciła się tyłem, demonstracyjnie załamując ręce. — Czy mogę zadać ci jedno proste pytanie?
— Oczywiście.
— Dlaczego nigdy nie wspominałeś o tym wszystkim przed katastrofą?
— Uważałem, że nie nadszedł jeszcze czas.
I tak dalej. Billy powiada, że po raz pierwszy wypadł z czasu w roku 1944, na długo przed swoim pobytem na Tralfamadorii. Tralfamadorczycy nie mieli z tym nic wspólnego. Oni pomogli mu tylko zrozumieć, co się naprawdę dzieje.
Billy po raz pierwszy wypadł z czasu, kiedy toczyła się jeszcze druga wojna światowa. Był na wojnie pomocnikiem kapelana. W amerykańskim wojsku pomocnik kapelana jest zazwyczaj ogólnym pośmiewiskiem. Billy nie stanowił wyjątku. Nie mógł ani zaszkodzić wrogom, ani pomóc przyjaciołom. Prawdę mówiąc to nie miał przyjaciół. Był ordynansem pastora, nie mógł liczyć na awans ani na odznaczenia, nie miał broni i pokornie wierzył w miłosiernego Jezusa, co większość żołnierzy uważała za gówniarstwo.
Na manewrach w Południowej Karolinie Billy grywał zapamiętane z dzieciństwa hymny na małych, czarnych, wodoszczelnych organach. Miały trzydzieści dziewięć klawiszów i dwa rejestry: vox humana i vox celeste. Billy opiekował się również składanym ołtarzem i walizeczką. Była to walizeczką w kolorze ochronnym, z wysuwanymi nóżkami, wybita od wewnątrz szkarłatnym aksamitem. W tym ognistym pluszu spoczywał posrebrzany aluminiowy krzyż i Biblia.
Ołtarz i organy zostały wyprodukowane przez fabrykę odkurzaczy w Camden, stan New Jersey, co było na nich uwidocznione.
Pewnego razu w czasie manewrów Billy grał psalm Pan twierdzą moją Jana Sebastiana Bacha. Był niedzielny poranek. Billy i kapelan zebrali około pięćdziesięciu żołnierzy na zboczu wzgórza w Karolinie. Nagle pojawił się rozjemca. Wszędzie było pełno rozjemców — ludzi, którzy mówili, kto zwycięża, a kto przegrywa teoretyczną bitwę, kto żyje, a kto jest zabity.
Rozjemca przyniósł śmieszną wiadomość. Zgromadzenie wiernych zostało teoretycznie zauważone z powietrza przez teoretycznego przeciwnika i wszyscy zostali teoretycznie zabici. Teoretyczne nieboszczyki pośmiały się i zjadły suty obiad.
Wspominając to zdarzenie w wiele lat później, Billy zdumiał się, jak bardzo tralfamadoriańska była ta przygoda ze śmiercią — ludzie byli zabici i jednocześnie w najlepsze spożywali posiłek.
Pod koniec manewrów Billy dostał urlop okolicznościowy, ponieważ jego ojciec, fryzjer z Ilium, stan Nowy Jork, został zastrzelony przez swego przyjaciela w czasie polowania na jelenie. Zdarza się.
Kiedy Billy wrócił z urlopu, czekał już na niego rozkaz wyjazdu. Był potrzebny w kompanii dowodzenia pułku piechoty walczącego w Luksemburgu. Pomocnik pułkowego kapelana zginął na polu walki. Zdarza się.
Billy dotarł do swego oddziału, gdy ten był właśnie rozbijany przez Niemców w słynnej bitwie w Ardenach. Billy nie zobaczył nawet kapelana, któremu miał pomagać, nie otrzymał stalowego hełmu ani butów polowych. Działo się to w grudniu 1944 roku, podczas ostatniego potężnego uderzenia niemieckiego w tej wojnie.