Jedną katastrofę życie może przetrwać. Ziemia przetrwała zderzenie z Chicxulubem i wynikłe z tego dekańskie erupcje po drugiej stronie planety, co kosztowało dwadzieścia pięć procent wszystkich gatunków. Erupcja Trapów Syberyjskich dwieście pięćdziesiąt milionów lat temu zakończyła eksplozję życia w okresie permu, wybijając dziewięćdziesiąt pięć procent żyjących organizmów. Życie zachwiało się nad otchłanią i wróciło z powrotem. Jednakże dwie erupcje w tym samym czasie oznaczają koniec biologii na Ziemi.
Lisa Durnau patrzy, jak jej świat się rozpada.
To nie jest naturalne. To atak. Thomas Lull wbudował w Alterre sprawny system immunologiczny broniący jej przed nieuniknionymi próbami włamań. Żeby zaatakować od strony aeai zawiadujących systemami geofizycznymi, oceanologicznymi i klimatologicznymi, trzeba mieć dostęp do centralnej bazy. To musi być ktoś z wewnątrz.
Lisa Durnau wyskakuje z Alterre z powrotem na taras haweli w letniej ulewie. Dygocze. Raz w Londynie została napadnięta przy wyjściu ze stacji metra. Było to krótkie, nagłe i niezbyt brutalne, raczej szybkie i konkretne: pieniądze, karty, palmer, buty. Skończyło się, zanim dotarło do jej świadomości. Przeszła przez to z tępym przyzwoleniem, niemal naukową ciekawością. Dopiero potem uderzył strach, dygot, złość, oburzenie na to, co jej zrobiono, i na własną obojętność. Tutaj napadnięto na cały świat.
Zanim pomyśli, już zaczyna łączyć się ze swoim wydziałem. Potem machnięciem ręki przerywa, składa Tabliczkę, wsuwa ją z powrotem do kieszeni. Nie może dać się zdemaskować. Nie wie, co ma robić. I wtem go widzi: Thomas Lull pochyla się nad kontuarem recepcji, prosi o klucz, woda cieknie mu z przemoczonej hawajskiej koszuli, workowatych szortów i przylizanych włosów, tworząc na białym marmurze rozlewające się kałuże. On jej nie widzi. Dla niego jest po drugiej stronie planety, na wzgórzu w Kansas. Lisa Durnau zaczyna wołać go po nazwisku i wtedy dwaj faceci w tanich garniturach zrywają się i podchodzą do recepcji. Jeden pokazuje Lullowi coś w dłoni. Drugi kładzie mu stanowczo rękę na ramieniu. Lull wygląda na oszołomionego, zdezorientowanego. Potem pierwszy facet otwiera wielki, czarny parasol i we trójkę wychodzą pospiesznie przez nasiąknięty wodą ogród, do bramy, gdzie tymczasem podjechał, rozchlapując wodę, policyjny radiowóz.
ROZDZIAŁ 42
LULL
Gra wygląda tak: zły policjant i zły policjant. Siedzisz w pokoju przesłuchań. Może to być cela, konfesjonał albo sala tortur, liczy się tylko, że nie słyszysz i nie widzisz, co się dzieje na zewnątrz. Wiesz tylko tyle, ile ci powiedzą gliniarze. I masz wspólnika w identycznym pomieszczeniu. Jesteście bowiem oskarżeni.
No więc trzymają cię w zielonym pokoju przesłuchań, pachnącym grubą warstwą farby i środkiem dezynfekcyjnym. „Widzisz, co za jeden z tego twojego wspólnika/kumpla/kochanka? Jak tylko puściliśmy taśmę, od razu wszystko wyśpiewał. I ciebie też wsypał”. I teraz musisz zdecydować. Może mówią prawdę. A może mącą ci w głowie, żebyś sam wsypał wspólnika. Nie wiesz i źli policjanci ci nie powiedzą. Bo są źli. A potem zostawiają cię, żebyś skruszał, nie dając ci nawet policyjnej kawy.
Widzisz to tak. Możesz iść w zaparte i twój wspólnik/kumpel/kochanek tak samo, i wypuszczają was obu. Brak dowodów. Albo zeznajecie obaj i policjanci okazują się wcale nie tacy źli, bo policjant niczego nie cierpi bardziej niż papierkowej roboty, a właśnie uniknęli masy tejże — więc będą domagać się kary w zawieszeniu. Albo możesz wszystkiemu zaprzeczyć, a twój wspólnik w sąsiedniej celi cię wsypie. On wychodzi, wszystko obciąża ciebie. Jakie jest dla ciebie najlepsze wyjście? Znajdujesz odpowiedź jeszcze zanim kroki oddalą się korytarzem. Walisz w drzwi. „Ej, halo, wracajcie, wszystko wam powiem”.
Ta gra to Dylemat Więźnia. Nie jest tak fajna jak blackjack czy „Dungeons and Dragons”, ale dla badaczy sztucznego życia stanowi narzędzie do badania zachowań złożonych układów. Rozegraj odpowiednio dużo partii, a ukażą się wszelkie ludzkie prawdy. Co dobre — na dłużej, co słabe — w krótkiej perspektywie. Nie rób drugiemu co tobie niemiło, a jeśli nie, to oko za oko, ząb za ząb. Thomas Lull milion razy grał w Dylemat Więźnia i całą masę innych gier z ograniczoną informacją. Ale grać naprawdę to zupełnie coś innego.
Pokój jest zielony i pachnie środkiem dezynfekcyjnym. A także pleśnią, starym moczem, gorącym ghi i wilgocią z koszul przemokniętych na deszczu glin. Ani to źli policjanci, ani dobrzy — po prostu policjanci, którzy woleliby wrócić do żon i dzieci. Jeden cały czas buja się na krześle i patrzy na Lulla z uniesionymi brwiami, jakby oczekiwał objawienia. Drugi bez przerwy ogląda sobie paznokcie i jakoś tak nerwowo wykrzywia usta, co kojarzy się Lullowi ze starymi filmami z Tomem Hanksem.
Rób co potrzeba, Lull. Nie bądź cwany, nie bądź chytry. Wydostań się stąd. Czuje w piersi narastającą duszność.
— Posłuchajcie. Już mówiłem żołnierzom. Przyjechałem razem z nią, ona ma rodzinę w Varanasi.
Bujacz pochyla się i pisze coś w hindi w notatniku na spirali. Bo rejestrator nie działa. Tak twierdzą. Tom Hanks znów robi ten swój tik z ustami. To też zaczyna Lullowi przeszkadzać. Więc może i to jest elementem gry.
— Jakimś dźawanom z prowincji może i to wystarczyło, ale tu jest Varanasi, sir.
— Nie rozumiem, co tu się, kurna, dzieje.
— Sir, bardzo prosta sprawa. Pana koleżanka zwróciła się z zapytaniem do państwowej bazy DNA. Standardowy skan bezpieczeństwa wykazał w jej czaszce pewne… nieprawidłowe struktury. Zatrzymała ją ochrona i przekazała nam.
— Cały czas te „nieprawidłowe struktury”, co to w ogóle znaczy, co to za „nieprawidłowe struktury”?
Tom Hanks znów ogląda paznokcie. Krzywi z niezadowoleniem usta.
— Teraz to już kwestia bezpieczeństwa narodowego.
— Jak, kurwa, u Franza Kafki.
Tom Hanks zerka na bujacza, który notuje nazwisko.
— To czeski pisarz — wyjaśnia Thomas Lull. — Nie żyje od stu lat. Próbowałem wyrazić się ironicznie.
— Sir, proszę nie wyrażać się ironicznie. To bardzo poważna sprawa.
Bujacz ostentacyjnie przekreśla nazwisko i odchyla się, by spojrzeć na Lulla z lepszej perspektywy. W pokoju bez okien jest niewiarygodnie gorąco. Dusi smród przemokniętego policjanta.
— Co pan wie o tej kobiecie?
— Poznałem ją na plażowym party w Thekkady, w Kerali. Wyciągnąłem ją z ataku astmy. Spodobała mi się, a że jechała na północ, pojechałem razem z nią.
Tom Hanks odgina róg leżącej na biurku teczki, udaje, że coś czyta.
— Sir, ona machnięciem ręki zatrzymała grupę awadhskich robotów przeciwzamieszkowych.
— To przestępstwo?
Bujacz opada w przód. Nogi krzesła łupią o wypastowaną betonową posadzkę.
— Dywizje powietrznodesantowe Awadhu właśnie opanowały tamę Kunda Khadar. Skapitulował cały garnizon. Może to i nie przestępstwo, ale zgodzi się pan, że zbieg okoliczności jest dość… niesamowity.
— Żarty sobie, kurwa, robicie? Myślicie, że ona ma coś z tym wspólnego?
— Nie robimy żartów, kiedy chodzi o bezpieczeństwo państwa — odpowiada Tom Hanks. — Wiem tylko, że pana towarzyszka włączyła alarmy, próbując się dostać do państwowej bazy DNA.
— Muszę wiedzieć, co to za nieprawidłowości.
Tom Hanks przenosi wzrok na bujacza.
— Wiecie, kim ja jestem?
— Profesor Thomas Lull.
— Nie wydaje wam się, że jestem w stanie lepiej niż wy sformułować jakąś hipotezę? Gdybym tylko wiedział, o czym mowa?