— Gdzieś tam jest Aj — powiedział Thomas Lull.
Na przystani wodolotów padał ciężki, brudny od dymu deszcz, ale miasto już powoli wyściubiało nosy z domów — tu zerknięcie przez drzwi, tam przemknięcie ukradkiem między wypalonymi maruti, a obrabowanymi muzułmańskimi sklepami, przejeżdżający cichcem fatfat. Trzeba w końcu dalej zarabiać na życie. Miasto jakby wstrzymało oddech i teraz w końcu pozwoliło sobie na przeciągły, rozdygotany wydech. Przez wąskie uliczki ku rzece parł zwarty tłum. To wyjeżdżali muzułmanie — z bagażami na taczkach, rowerach, w przeładowanych rikszach i fatfatach, w roztrąbionych maruti, taksówkach i pikapach. Thomas Lull i Lisa przeciskali się przez beznadziejnie zakorkowaną ulicę. Wielu porzuciło pojazdy i rozładowywało ocalony dobytek: komputery, maszyny do szycia, tokarki, wielkie, pękate toboły pościeli i ubrań owiniętych niebieskim plastikowym sznurkiem.
— Widziałem się z Chandrą na uniwersytecie — powiedział Thomas Lull, gdy przeciskali się przez plątaninę porzuconych pedałowych riksz na ghat, gdzie oddzielne strumienie uchodźców zlewały się w jedną wedyjską hordę na skraju wody. — Anjali i Jean-Yves zajmowali się interfejsami człowiek — aeai, a konkretnie, wszczepianiem białkowych macierzy procesorowych do struktur neuronowych. Bezpośrednimi połączeniami mózg — komputer.
Lisa Durnau usiłowała nie stracić go z oczu. Jaskrawoniebieska koszula w palmy stanowiła dobry punkt orientacyjny pośród ludzi i pakunków. Ale raz się potkniesz na tych kamiennych stopniach i już nie żyjesz.
— Prawnik dał Aj zdjęcie. Jej własne, po jakiejś operacji, z Jeanem-Yves'em i Anjali. Rozpoznałem miejsce, to była Patna, na nowym ghacie. I wtedy sobie coś przypomniałem. W Thekkady, kiedy pracowałem w tych plażowych klubach, znałem dużo handlarzy emotykami. Większość towaru przychodziła z Bangalore i Chennai, ale jeden gość ściągał wszystko z północy, ze Strefy Wolnego Handlu w Patnie. Mieli wszystko, co można dostać w Bangalore, cztery razy taniej. Jeździł tam mniej więcej co miesiąc, i pamiętam, że opowiadał mi, że ten lekarz z szarej strefy robił także te drastyczne operacje mężczyzn i kobiet, którzy już nie chcą być kobietami i mężczyznami, rozumiesz, co mam na myśli.
— Neutków! — wrzasnęła Lisa Durnau ponad morzem głów.
Załoga wodolotu zabarykadowała barierkami wejście na trap i zbierała pieniądze z rąk wyciągniętych między prętami, pojedynczo wpuszczając uchodźców na pokład. Pomyślała sobie, że są mniej więcej w połowie drogi, ale powoli zaczynała odczuwać zmęczenie.
— Neutków! — odkrzyknął Thomas Lull. — Naciągane, ale jeśli mam rację, to jest brakujący kawałek układanki.
Jakiej układanki, chciała zapytać Lisa Durnau, ale tłum naparł. Wodolot zapełniał się z każdą sekundą. Uchodźcy stali po pas w Gangesie, unosili niemowlęta i dzieci ku załodze wodolotu, która obcesowo odpychała je tyczkami. Thomas Lull przyciągnął Lisę bliżej do siebie. Przecisnęli się na przód kolejki. Stalowa bramka się otworzyła, stalowa bramka się zatrzasnęła. Ciała naparły na pręty.
— Masz jakąś kasę?
Rewizja w torbie wykryła trzysta dolarów w czekach podróżnych. Thomas Lull zamachał nimi nad głową.
— Dolary! Dolary!
Steward kiwnął na niego. Pozostali odepchnęli ludzi uczepionych prętów.
— Ile ile?
Thomas Lull pokazał dwa palce.
— Dawać dawać.
Przecisnęli się przez ledwo uchyloną bramkę, wspięli się po trapie na pokład. Dziesięć minut później potężnie przeładowany wodolot odbił od nadal rosnącego tłumu na ghacie. Lisie Durnau, wyglądającej przez brudne okienko, kojarzył się z krwawym skrzepem.
W zatłoczonej mesie podsuwa Lullowi Tabliczkę. On przegląda strony danych z Tabernakulum.
— I jak to jest w tym całym kosmosie?
— Śmierdzi. I męczy. Przez większość czasu jesteś rozkojarzony i właściwie nic nie widać.
— Trochę jak na festiwalu rockowym. Ale co pierwsze rzuciło mi się w oczy: zakładasz, że to jest artefakt pozaziemskiej cywilizacji.
— A skoro Tabernakulum ma siedem miliardów lat, to czemu w każdym kącie nie widzimy tych obcych?
— Wariant paradoksu Fermiego: skoro obcy istnieją, to gdzie są? Przeliczmy to sobie: jeśli założymy, że ich prędkość ekspansji to choćby jedna dziesiąta prędkości światła, to i tak w siedem miliardów lat skolonizowaliby wszystko aż po galaktyki w Rzeźbiarzu.
— Nie byłoby nic poza nimi…
— A tymczasem co mamy? Jedną szajsowatą asteroidkę? Jakoś nie wydaje mi się. Na marginesie, ona jest prawie dwa razy starsza od naszego układu słonecznego…
— Skąd wiedzieli, że my tu będziemy i ją znajdziemy?
— Że z tego wiru gwiezdnego pyłu powstaniesz kiedyś ty, ja i Aj. Tę teorię chyba możemy pominąć. Spekulacja numer dwa: to przekaz od Boga.
— Oj, Lull, daj spokój.
— Postawiłbym więcej niż jeden do jednego, że na śniadaniu w Białym Domu szeptało się takie rzeczy przy modlitwie. Koniec świata nadciąga.
— W takim razie to będzie koniec racjonalnego pojmowania świata. Wracamy do Epoki Cudów.
— Dokładnie. A ja chciałbym myśleć, że moje życie naukowca nie było kompletną stratą czasu. Dlatego będę się trzymać teorii, które mają w sobie choćby trochę racjonalizmu. Spekulacja numer trzy: inny wszechświat.
— Przyszło mi to do głowy — mówi Lisa Durnau.
— No, ze wszystkich ludzi to właśnie ty najlepiej wiesz, o co chodzi z poliwersum. Big Bang rozpada się na szereg oddzielnych wszechświatów o nieco różnych prawach fizyki. Prawdopodobieństwo, że istnieje przynajmniej jeden wszechświat, w którym istnieje Aj, Lull i Durnau, to dosłownie sto procent.
— I ma siedem miliardów lat?
— Inne prawa fizyki. Szybszy czas.
— Spekulacja numer cztery.
— Spekulacja cztery: to wszystko gra. Czy raczej symulacja. Na pewnym głębokim poziomie fizyczna rzeczywistość sprowadza się do reguł i zastosowania tych reguł. Z takich prostych programów mogą powstać rzeczy o nieprzeliczalnej złożoności. Tak samo jest z komputerową wirtualną rzeczywistością… L. Durnau, ja to powtarzałem przez całe życie. I w tym sęk: oboje jesteśmy symulacjami. Powtórkami puszczonymi na największym komputerze, w Punkcie Omega na końcu czasoprzestrzeni. Zawsze większe jest prawdopodobieństwo, że nasza rzeczywistość jest powtórką, nie oryginałem.
— A w systemie pojawiają się błędy. Nasza tajemnicza asteroida, co ma siedem miliardów lat.
— Sugerujesz nagły zwrot akcji w „Simsach”.
— Przecież nikt nie może zobaczyć wielkiego i potężnego czarnoksiężnika z Oz — wyjaśnia Lisa Durnau.
— Ale my nie jesteśmy już w Kansas.
Ćaj-wallah przechodzi, wymachując urną ze stali nierdzewnej, skandując swoją mantrę: „Ćaj, kafi”. Thomas Lull bierze dolewkę.
— Nie wiem, jak ty to możesz pić — mówi Lisa.