Właśnie wtedy trzeci szok podkradł się znienacka i rzucił na nią. Była to świadomość, jak niewielu ludziom będzie jej brakować.
Naszywka identyfikacyjna na żółtym kombinezonie mówi „Daley Suarez-Martin”. Federalna należy do osób, które urządzą sobie biuro gdziekolwiek, choćby w klitce pełnej zafoliowanej karmy dla astronautów. Palmer, butelka z wodą, płaski ekranik i zdjęcia rodzinne przypięte rzepami do ściany, tworząc łuk: trzy pokolenia Suarezów-Martinów ustawione na ganku wielkiego domu między palmami w wielkich terakotowych donicach. Ekranik telewizyjny jest ustawiony na zegar i mówi Lisie, że jest 1:15 Greenwich. Wykonuje odejmowanie. Środowy wieczór, byłaby teraz w Tacorofico Superica i piła trzecią margaritę, z bandą tych co zawsze znajomych.
— Jak tam adaptacja? — pyta Daley Suarez-Martin.
— Eee… no, w porządku. Naprawdę. — Wciąż coś ją delikatnie boli w tyle głowy, trochę jak przy pierwszym użyciu lighthoeka. To pewnie resztki leków przeciwko startowemu urazowi, które wypociła w kołowrotku dla chomików. W nieważkości czuje się potwornie obnażona. Nie wie co zrobić z rękami. Piersi sterczą jej jak lufy armat.
— Nie będzie tu pani długo siedzieć, naprawdę — mówi Daley Suarez-Martin. Na orbicie uśmiecha się dużo częściej niż w Kennedym albo w gabinecie Lisy w Lawrence. Nie bardzo można emanować urzędowym autorytetem w ubranku, które wygląda jak strój olimpijskiego saneczkarza. — Na początek jestem pani winna przeprosiny. Nie poinformowaliśmy pani do końca o stanie faktycznym.
— O niczym mnie nie poinformowaliście. Spodziewam się, że chodzi o projekt Tierra, i to dla mnie wielki zaszczyt brać udział w tej misji, ale naprawdę na co dzień pracuję w zupełnie innym kosmosie.
— To jest pierwsza taktyczna zmyłka — oznajmia Daley Suarez-Martin. Zagryza dolną wargę. — Nie ma żadnej misji Tierra.
Lisa Durnau rozdziawia usta.
— Ale cały ten Epsilon Indi…
— To akurat prawda. Jest tam Tierra. Po prostu wcale się na nią nie wybieramy.
— Zaraz, zaraz, zaraz. Widziałam ten żagiel świetlny. W telewizji. Cholera, gapiłam się nawet, kiedy umieszczaliście go w punkcie L5 i wyciągaliście, podczas tej testowej misji. Znajomi mają teleskop. Oglądaliśmy wszystko na monitorku, przy grillu.
— Oczywiście, że mogła to pani widzieć. Żagiel świetlny jest stuprocentowo prawdziwy i instalowaliśmy go w piątym punkcie Lagrange'a. Tylko że to nie był test. To była właściwa misja.
W tym samym roku, kiedy Lisa Durnau dostała się do drużyny piłki nożnej szkoły średniej Fremont High i przekonała, że rockersi, basenowe imprezy i seks nieszczególnie się komponują, NASA odkryła Tierrę. Pozasłoneczne układy planetarne wyskakiwały z wielkiej czerni tak szybko, że taksonomowie nie nadążali z wertowaniem słowników mitów i baśni w poszukiwaniu nazw, lecz kiedy rozeta siedmiu teleskopów Obserwatorium Darwina przyjrzała się bliżej odległemu o dziesięć lat świetlnych Epsilonowi gwiazdozbioru Indianina, odkryła przytuloną blisko do tego słońca bladą niebieską kropkę. Wodny świat. Ziemski świat. Spektroskopy nacięły atmosferę i znalazły tlen, azot, CO2, parę wodną i złożone węglowodory, które mogły powstać tylko na skutek aktywności biologicznej. Coś tam sobie żyło, blisko słońca, w wąskiej nadającej się do zamieszkania strefie Epsilona Indi. Może owady. A może ludzie, obserwujący tymczasem przez teleskopy naszą własną błękitną kropeczkę blisko Słońca. Zespół odkrywców ochrzcił planetę Tierrą. Pewien Teksańczyk natychmiast ogłosił, że przejmuje ją na własność, razem ze wszystkim, co na niej mieszka. Właśnie dzięki tej historii Tierra przebiła się przez plotki o gwiazdach i morderstwie miesiąca do gadek przy kasie w supermarkecie. Kolejna Ziemia? Ciekawe, jaka tam pogoda? Jak można być właścicielem planety? Normalnie, wystarczyło złożyć wniosek. Tak jak połowa twojego DNA należy do jakiejś firmy biotech. Kiedy idziesz z kimś do łóżka, zawsze łamiesz prawa autorskie.
Potem nadeszły obrazy. Darwin miał na tyle dobrą rozdzielczość, że było widać ukształtowanie powierzchni. Mapa Tierry z jej trzema kontynentami i potężnymi oceanami zawisła na ścianie w każdej cywilizowanej szkole. Kiedy Lisa Durnau realizowała swój projekt alternatywnej ewolucji na pierwszym roku w University of California w Santa Barbara, miała ją na swoim wygaszaczu ekranu, na przemian ze zdjęciem Emina Perry'ego, mistrza olimpijskiego w biegach na pięć kilometrów. NASA opracowała wizję wysłania tam międzygwiezdnej sondy, wspólnie z firmą First Solar, orbitalno-energetycznym ramieniem koncernu EnGen, która proponowała wykorzystanie swojego systemu orbitalnych maserów oraz żagla świetlnego. Przelot miał zająć dwieście pięćdziesiąt lat. Kiedy harmonogramy wydłużyły się jeszcze bardziej, Tierra cofnęła się w tło społecznej percepcji, a Lisa stwierdziła, że bardziej interesuje ją eksploracja dziwnych światów i odkrywanie nowych form życia w kosmosie własnego komputera. Alterre była równie realna jak Tierra, a ekspedycje o wiele łatwiejsze i tańsze.
— Nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi — mówi teraz, naprawdę w kosmosie.
— Sonda na Tierrę to projekt w fazie slajdów do prezentacji — odpowiada Suarez-Martin. Włosy ma spięte do tyłu skomplikowanym systemem brokatowych spinek. Krótkie loki Lisy unoszą się wokół niej jak mgławica. — Prawdziwa misja polegała na skonstruowaniu kosmicznego napędu, na tyle mocnego, żeby móc wprowadzić spory obiekt w orbitalny punkt Lagrange'a.
— Jaki „spory obiekt”? — Lisa Durnau nie potrafi skojarzyć niczego, co przytrafiło się jej przez ostatnie pięćdziesiąt pięć godzin, z niczym z poprzednich trzydziestu siedmiu lat doświadczenia. Mówią jej, że to kosmos, a tu jest gorąco, śmierdzi skarpetkami i nic nie widać. Twój rząd wykonuje ci przed nosem największą iluzjonistyczną sztuczkę w historii, ale nikt tego nie zauważa, bo wszyscy gapią się na ładne obrazki.
— Asteroidę. Tę tutaj. — Daley Suarez-Martin wyczarowuje grafikę na ekranie. Standardowy kartofel z głębokiego kosmosu, w niezbyt dobrej rozdzielczości. — Nazywa się Darnley 285.
— Musi być bardzo szczególna — mówi Lisa. — Co, chce nam wyryć drugi krater Chicxulub?
Federalna wygląda na zadowoloną. Wyświetla kolejną grafikę, krzyżujące się barwne elipsy
— Darnley 285 to asteroida, której tor przecina się z Ziemią, wykryta przez system NEAT w roku dwa tysiące dwudziestym siódmym. Proszę popatrzeć na tę animację. — Postukuje w żółtą elipsę, z jednej strony bliską Ziemi, z drugiej sięgającą poza Marsa. — Najbliższy punkt orbity ma wewnątrz orbity Księżyca.
— Blisko, jak na obiekt typu NEO — stwierdza Lisa. Widzisz, też umiem gadać po waszemu.
— Okres obiegu Darnleya 285 to tysiąc osiemdziesiąt pięć dni; za następnym razem może się zbliżyć na tyle, by stanowić statystyczne ryzyko. — Animacja przechodzi o włos od błękitnej Ziemi.