Linie frontu w żadnym razie nie są oczywiste. Nawet we własnej części ma dużych udziałowców, jak SKM ProSearch, którzy zagłosują przeciw niemu. Zerka na Inder, na Mariannę. Wstaje. Bańka rozmów wokół stołu pęka.
— Panie i panowie, szanowni udziałowcy firmy Ray Power, obecni materialnie i wirtualnie.
Otwierają się drzwi sali. Do środka wślizguje się matka, dokładnie na wprost niego, i zajmuje miejsce pod ścianą.
— Dziękuję za przybycie tutaj dziś rano, co dla niektórych z państwa wiązało się ze znacznym ryzykiem. Nad dzisiejszym spotkaniem — to nieuniknione — wisi cień ostatnich wypadków, z których najbardziej znaczący jest zamach na naszą panią premier, Sajidę Ranę. Jestem pewien, że większość z was podobnie jak ja szczerze współczuje dziś rodzinie Ranów.
Pomruk zgody wokół stołu.
— Ja osobiście w pełni popieram starania naszego nowego Rządu Ocalenia Narodowego, mające na celu przywrócenie państwu siły i zaprowadzenie ładu. Przypuszczam, że wielu z was kwestionowało stosowność organizowania tego zgromadzenia w takim politycznym kontekście. Zapewniam państwa, że nie uczyniłbym tego, gdybym nie uważał, że jest to w najwyższym interesie firmy. Bo jest; ale oprócz tego, jest jeszcze jedna zasada, która według mnie właśnie w takich czasach wymaga przestrzegania. Oczy świata są zwrócone na Bharat, ja zaś sądzę, że należy pokazać: przynajmniej firma Ray Power działa w tych warunkach jak gdyby nigdy nic.
Gremialne kiwanie głowami, powolny, cichy aplauz. Vishram taksuje salę.
— Nie wątpię, że większość z państwa jest zaskoczona, znalazłszy się tak szybko na kolejnym walnym zgromadzeniu akcjonariuszy Ray Power. Zaledwie kilka tygodni temu mój ojciec zdetonował tu swoją, przepraszam za wyrażenie, bombę. Zapewniam, że były to pracowite i ożywione dwa tygodnie, i muszę państwa ostrzec: moim zamiarem jest, by dzisiejsze spotkanie było równie wstrząsające i otwierało drzwi ku równie wielkim zmianom.
Czas na reakcję publiczności. W gardle ma sucho, jak w radźastańskiej rurze kanalizacyjnej, ale nie pozwoli sobie na okazanie słabości, popijając wodę. Govind i jego asystent pochylają głowy. Pomruk cichnie, staje się niesłyszalny. Pora na trochę pasji w głosie.
— Panie i panowie, chciałbym państwa poinformować, że ośrodek badawczy firmy Ray Power dokonał wielkiego naukowego przełomu. Nie będę się przed państwem popisywał, sam bowiem nie rozumiem fizyki tego odkrycia; pozwólcie mi po prostu stwierdzić, że osiągnęliśmy nie tylko stały, ale i znaczący zysk energetyczny z punktu zerowego. Tu, w tym budynku, nasi naukowcy zbadali właściwości innych wszechświatów i odkryli, jak sprawić, aby energia z nich przepływała do naszego świata, na skalę przemysłową. Darmowa energia, moi drodzy.
Ściema na kilometr, moi drodzy. Nie. Stoisz w świetle reflektorów, w dłoni masz mikrofon, ten najbardziej falliczny z symboli. Nie przechytrz. Nie koncentruj się na sobie.
— Nieograniczona, darmowa energia; energia, która jest czysta, nie zatruwa, nie zużywa paliwa i jest nieskończenie odnawialna — bezgraniczna jak cały wszechświat. Muszę wam powiedzieć, moi drodzy, że tego cudu poszukiwało wiele firm, przełomu dokonali jednak Bharaccy naukowcy w bharackiej korporacji!
Ma ustawionych klakierów, wokół stołu wybucha jednak spontaniczny i szczery aplauz. Teraz jest pora na łyk wody i spojrzenie na matkę. Ma na twarzy najbardziej nieznaczny z uśmiechów. I nadchodzi to dobrze znane uczucie ciepła w jajach, ta fala hormonów, kiedy już wiesz, że masz ich na haczyku i możesz pociągnąć gdzie tylko zechcesz. Ostrożnie, ostrożnie, nie przegnij. Przecież liczy się moment.
— To historyczna chwila, która odmieni naszą przyszłość: nie tylko przyszłość Bharatu, lecz każdego człowieka i dziecka na Ziemi. To wielkie odkrycie, dokonane w wielkim państwie: chcę, żeby usłyszał o tym świat. Zaprosiliśmy wszystkie światowe media; teraz chcę dać im coś, co naprawdę sprawi, że nas zapamiętają. Bezpośrednio po naszym spotkaniu zaplanowałem pełnowymiarowy publiczny pokaz projektu punktu zerowego.
Teraz. Wyciągnij rybę z wody.
— Jednym kwantowym skokiem Ray Power staje się graczem na skalę planety. I tu właśnie przechodzę do drugiego, bardziej przyziemnego powodu, dla którego poprosiłem was dziś o przybycie. Ray Power jest w kryzysie. Nadal możemy jedynie spekulować, jakie motywy przywiodły mojego ojca do podziału; ja ze swojej strony starałem się być maksymalnie wierny jego wizji Ray Power jako firmy, gdzie wizja i ludzie liczą się tak samo, jak zyski w księgach. Niełatwo sprostać takim standardom.
Jak ten inżynier ma prowadzić prawe życie? Nie może jednak wygnać z głowy obrazu leżącej na plecach Marianny Fusco i własnej pięści ściskającej koniec zasupłanego jedwabnego szala.
— Wezwałem was tutaj, bo potrzebuję pomocy. Zagrożone są wartości naszej firmy. Na świecie istnieją większe, potężniejsze korporacje kierujące się innymi systemami wartości. Zaoferowały one bardzo znaczne sumy pieniędzy za sprzedaż części Ray Power. Zwróciły się także do mnie. Możecie państwo uznać, że działam pochopnie, albo przynajmniej niedyplomatycznie, ale odmówiłem im, z tych właśnie powodów: wierzę w ideę, jaką kieruje się ta firma.
Noga z gazu.
— Gdybym sądził, że postępują zgodnie z interesem projektu punktu zerowego, mógłbym rozważyć ich oferty. Oni jednak są zainteresowani tylko dlatego, że mają własne, zaawansowane i mocno nagłośnione projekty. Wykupiliby nas tylko po to, by opóźnić, albo wręcz zniweczyć nasze przedsięwzięcie. Moi bracia obecni tu przy stole także otrzymali oferty, być może od tych samych grup. Chcę je wyprzedzić. Chcę, żeby odpadły w przedbiegach, jak to mówią Amerykanie. Złożyłem Rameshowi hojną ofertę wykupu Ray Gen, części firmy zajmującej się produkcją energii, gdyż to w niej dokona się wdrożenie technologii punktu zerowego. Dzięki temu obejmę kontrolny pakiet Ray Power, wystarczający, by obronić firmę przed zewnętrznymi wpływami, dopóki punkt zerowy nie zostanie upubliczniony i nie będziemy mogli skuteczniej im przeciwdziałać. Szczegóły tej oferty mają państwo w swoich materiałach. Proszę poświęcić chwilę na zapoznanie się z nimi, rozważenie moich słów, a następnie przeszlibyśmy do głosowania.
Siadając, napotyka spojrzenie matki. Matka się uśmiecha, dyskretnie, na własny użytek, mądrze, gdy w jednej chwili całe zgromadzenie zrywa się na równe nogi i zaczyna wykrzykiwać pytania.
Taksówkarz palił, słuchając radia, rozwalony na tylnym siedzeniu, ze stopami wystawionymi przez otwarte drzwi na deszcz, gdy ze szklanego mostka wybiegło z chlupotem Tal, holując potykającą się, półprzytomną Najię.
— Ćo ćuit, jak się cieszę, że cię widzę.
— Wyglądaliście mi na ludzi, którzy potrzebują jakiegoś transportu. — Tal zapakowało Najię na tył. — W każdym razie dzisiaj licznik nie obowiązuje, nie przy tym, co się tu wyprawia. I policzę też za czekanie. Dokąd jedziemy, przed siebie jak ostatnim razem?