ROZDZIAŁ 8
VISHRAM
Prezenter naprawdę rozśmieszył teraz publiczność. Vishram w garderobie czuje to jak fale rozbijające się o brzeg. Głęboki śmiech. Śmiech, któremu nie sposób się oprzeć, nie można przestać nawet kiedy boli. Najwspanialszy dźwięk na świecie. Można zidentyfikować publiczność po jego brzmieniu. Cienki śmiech na południu, płaski, pusty w Anglii Środkowej i rezonujący, tubalny, jak głos dobrego chóru dobiegający z góry w kościele — na wyspach, tu mamy jednak porządny glasgowski śmiech. Śmiech z własnego boiska. Vishram Ray postukuje stopą, nadyma policzki i czyta przypięte do ściany garderoby pożółkłe recenzje. Tyle brakuje, żeby sobie zapalił.
Znasz swój materiał. Możesz go zapodawać na wyrywki, tam i z powrotem, po angielsku, w hindi, stojąc na głowie, albo przebrany za sałatę. Wiesz gdzie łapiesz publiczność na haczyk, gdzie budujesz napięcie, masz trzy nawiązania do tematu, wiesz gdzie możesz polecieć improwizacją i gdzie, nie zmieniając biegów, wjechać z powrotem na tor. Umiesz jednym strzałem uciszyć upierdliwego widza. Śmieją się z żartów typa przy mikrofonie, więc czemu ty czujesz się, jakbyś miał w dupie pięść, która powoli wywleka ci flaki? Własna publiczność zawsze jest najtrudniejsza, a dziś do tego ma władzę. Kciuki w górę, kciuki w dół, głosujemy własnym gardłem na zwycięzcę glasgowskiej edycji konkursu „Ha Ha Śmieszne”. To pierwsza przeszkoda przed Edynburgiem i nagrodą Perriera. Na pierwszej najłatwiej się wywalić.
Wodzirej powoli rozgrzewa publiczność. Prawa strona składa ręce. Lewa strona przenikliwie gwiżdże na palcach. Balkon tytanicznie ryczy. Przed państwem Vishraaam! Raaaaaaaaay! Wybiega z bloków startowych w jaskrawe światła sceny, ryk widowni, ku swojej metalowej kochance, szczupłej stalowej sylwetce samotnego mikrofonu.
Swoim klubowym okiem zauważa, że zostawiła płaszcz w szatni i postanawia: spróbuję. Ona staje słupka jak surykatka, patrzy w lewo, w prawo, wszędzie. Idzie do baru, wokół sali, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Rusza w przeciwną stronę, śledząc ją przez dżunglę ciał. Ma tu grupkę znajomych, groźnie wyglądający garnitur, drugi, którego kręci jej ciało, ale niech tylko spróbuje jej dotknąć, i grubawy, który poleci na wszystko. Da się ją od nich odciąć, oddzielić. Vishram wylicza sobie czas i dociera do baru ten ułamek sekundy przed nią. Dziewczyna chce go ominąć, z lewej, z prawej.
— Oj, przepraszam, proszę bardzo! — woła Vishram.
— Nie, pan był…
— Nie, nie, proszę.
Akcent z Glasgow. Miejscowa to zawsze słuszny wybór. Ma na sobie wiązaną na plecach bluzkę z dekoltem w „V” i biodrówki o tak niskim stanie, że kiedy pochyla się nad barem, żeby wywrzeszczeć zamówienie, widać dwie bliźniacze połówki jej zgrabnego tyłka.
— Ja stawiam. — Do barmanki: — I jeszcze black doga z wódką.
— To my powinniśmy panu postawić…! — krzyczy mu do ucha. Kręci głową, przy okazji zerkając, czy jego kumple patrzą. Patrzą.
— Ja. Wygrałem, czuję się jakbym rozbił bank.
Nadchodzą butelki. Wręcza je po kolei swojemu towarzystwu, ustawionemu za nią, i stuka się z nim.
— Gratulacje. To przeszedł pan?
— Tak, do finału w Edynburgu. A potem już tylko sława, fortuna, własny sitcom… — Czas na manewr numer jeden. — Wie pani co, ledwo słyszę własne myśli, nie mówiąc już o prowadzeniu dowcipnej i inteligentnej konwersacji. Możemy stanąć gdzieś dalej od kolumn?
Narożnik przy automacie z papierosami, pod balkonem, nie jest znacząco cichszy od reszty klubu, ale za to oddalony od jej znajomych i ciemny.
— Głosowałam na pana — mówi.
— Dziękuję. Więc wiszę pani tego drinka. Pani… przepraszam, uciekło mi imię.
— Nie wypuszczałam go. Anye.
— Anye, pięknie… Vishram.
— Gaelickie.
— Jasne, gaelickie. Legendarna gaelicka solidność Vishram.
— Podziękuj za to moim rodzicom. Dwoje solidnych Szkotów, jedno i drugie. Wiesz co, Szkocja i Bharat mają wiele wspólnego. Dwa nowe państwa.
— Ale w kategorii staromodnej przemocy na tle religijnym to chyba my wygrywamy.
— To nie widziałeś, jak pogrywa nasza Firma.
Podczas gdy Anye gada, Vishram manipuluje ciałem, odcinając jej dostęp do parkietu, do znajomych. Manewr numer dwa — izolacja — zakończony, czas przejść do manewru numer trzy. Udaje, że rozpoznaje muzykę.
— O, to niezłe. — Kawałek paskudny, ale tempo 115 jest w sam raz. — Masz ochotę na drobne boogie?
— Bardzo mam ochotę na drobne boogie — odpowiada, wychodząc z narożnika, z delikatnym błyskiem w oczach.
Przepisowe pięć tańców później wie już, że studiuje prawo na Glasgow U, jest działaczką Szkockiej Partii Narodowej, lubi góry, nowe państwa, imprezować z przyjaciółmi i wracać do domu bez nich. Brzmi idealnie, więc stawia jej kolejnego drinka — znajomi zbili się w ponurą gromadkę na najbliższym damskich toalet końcu baru — całuje ją szybko, byle jak i znowu porywa na parkiet. Anye tańczy ciężkawo, ale z zapałem, wymachując wszystkim. Lubi, jak są takie mięsiste. W połowie numeru z umiarkowanym, zmiennym tempem, kieszeń jego spodni zaczyna go wołać po imieniu. Nie zwraca na to uwagi.
— Nie odbierasz?
Wyciąga palmera, mając nadzieję, że to ktoś, kto chce pogadać z nim o występie. Nie. Vishram, mówi Shastri. Nie teraz, wierny sługo. Zdecydowanie nie teraz.
Ale klub już go nudzi. Przejdźmy do manewru numer cztery.
— Zostajemy tutaj czy gdzieś się przejdziemy?
— Jestem łatwa.
Dobra odpowiedź.
— To może wpadłabyś do mnie, na małą kawę?
— Oki. Wpadłabym.
Na zewnątrz, na Byres Road, nadal utrzymuje się ta magiczna, erotyczna pora; światła samochodów wyglądają nienaturalnie, teatralnie, jak w filmowej scenie, gdzie dzień udaje noc. Taksówka posuwa się w zwolnionym tempie przez półmrok o północy. Anye siada blisko niego na wielkiej, skórzanej kanapie. Vishram wyciąga dłoń. Dziewczyna rozpiera się na siedzeniu, rozluźniając przód spodni. On strzela z gumki od majtek. Manewr numer pięć.
— Dowcipas z ciebie — mówi, prowadząc jego palec.
Złoty granit kamienicy wygląda, jakby świecił w półmroku. Vishram czuje na twarzy nagromadzone w kamieniu ciepło. Nadal pachnie strzyżoną w parku trawą.
— Ładnie — mówi Anye. — Drogo.
Vishram wciąż trzyma dłoń w jej stringach, jednym gorącym paluszkiem prowadząc ją po schodach. Napięcie w kroku, oddech, mięśnie brzucha — wszystko mu sugeruje, że zaraz będzie ją miał na podłodze, ciężko, mocno i nago. Trzeba się dowiedzieć, jakie dźwięki wydaje. Zobaczyć brudy w jej głowie, pragnienia, co ma jej zrobić drugie ciało. W skurczu pożądania omal nie wywraca się o próg. Stopą wkopuje w głąb hallu coś, co leżało tam i czekało na niego. Zastanawia się, czy tego nie zostawić. Automatycznie zapalające się światło wydobywa zielono-srebrne logo Firmy.