Выбрать главу

Skrzypnięcie żwiru, jakiś ruch na siwym trawniku. Spomiędzy rzucanych przez nocne jaśminy księżycowych cieni wyłania się Ram Das. Vishram zamiera na balkonie. Kolejna zachodnia idea, do której się przyzwyczaił: swobodna nagość. Ram Das wychodzi na przystrzyżony trawnik, unosi dhoti i sika, pod leniwym indyjskim księżycem, przechylonym, jak święty łuk boga Agniego. Otrzepuje się, odwraca i powoli kiwa głową Vishramowi, na powitanie i pozdrowienie. Idzie. Gdzieś krzyczy paw.

Nareszcie w domu.

CZĘŚĆ II

SAD ĆID EKAM BRAHMA

ROZDZIAŁ 9

VISHRAM

Od pół godziny Vishram Ray nie może już się przechwalać, że nigdy w życiu nie posiadał garnituru. Zawsze rozumiał, że kiedyś może być mu potrzebny, i to bardzo, więc pewna rodzina chińskich krawców w Varanasi miała zestaw jego wymiarów oraz wybór materiału, kroju, podszewki i wzorów dwóch koszul. Teraz, siedząc za tekowym stołem w sali posiedzeń zarządu, ma ten garnitur na sobie. Pół godziny temu przywiózł go do Shanker Mahal kurier rowerowy. Vishram jeszcze poprawiał kołnierzyk i mankiety, gdy pod schody podjechała flotylla samochodów. Teraz zaś siedzi na dwudziestym piętrze wieżowca Ray Power — Varanasi jest brudnobrązową plamą u jego stóp, Ganges odległym zawijasem spatynowanego srebra i dalej nikt mu nie chce powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.

Ci Chińczycy naprawdę znają się na krawiectwie. Kołnierzyk leży idealnie. Prawie nie widać szwów.

Drzwi sali się otwierają. Gęsiego wchodzą korporacyjni prawnicy. Vishram Ray zastanawia się, jakim rzeczownikiem zbiorowym określa się takie stado prawników. Dywizja pazerna? Ostatnia w szeregu jest Marianna Fusco. Vishram Ray czuje, że opada mu szczęka. Marianna Fusco rzuca mu najwęższy z uśmiechów, z pewnością nie taki, jakiego można by się spodziewać po kimś, z kim: a) pieprzyłeś się w pierwszej klasie, b) uciekałeś z ulicznych zamieszek, i siada naprzeciwko niego. Vishram wyciąga pod stołem palmera i wstukuje niewidzialny tekst. CO TY TU, KURNA, ROBISZ?

Asystenci otwierają podwójne drzwi, żeby wpuścić z kolei członków zarządu.

MÓWIŁAM, ŻE CHODZI O RODZINNY BIZNES.

Dla Vishrama wiadomość Marianny niemal unosi się nad jej cyckami. Ma na sobie ten świetny i niezmiernie praktyczny kostium.

Ale on też nie wypadł sroce spod ogona. Miejsca zajmują bankierzy, przedstawiciele banków spółdzielczych i banków grameen. Wielu członków wiejskich spółdzielczych banków mikrokredytowych nigdy w życiu nie było tak wysoko nad ziemią. Gdy Vishram spokojnie nalewa sobie lewą ręką wody — prawą wystukując TO JAKAŚ GRA? — do sali wchodzi jego ojciec. Nosi prosty garnitur z zaokrąglonymi klapami, długość marynarki jest jedynym ustępstwem wobec mody, ale i tak odwracają się za nim wszystkie głowy. Ma minę, której Vishram nie widział od dzieciństwa, kiedy ojciec zakładał firmę: stanowczy spokój człowieka, który wie, że postępuje słusznie. Za nim idzie Shastri-cień.

Ranjit Ray staje u szczytu stołu. Nie siada. Wita się z zarządem i gośćmi. Wielkie, wyłożone drewnem pomieszczenie aż wibruje od napięcia. Vishram oddałby wszystko za takie wejście.

— Szanowni współpracownicy, partnerzy, znakomici goście i moja droga rodzino — zagaja Ranjit Ray. — Dziękuję wam za przybycie, które dla wielu z was wiązało się ze znacznym kosztem i niedogodnościami. Pozwólcie, że na początek oświadczę: nie zapraszałbym was, gdybym nie uważał, że chodzi o sprawy najwyższej wagi.

Głos Ranjita Raya jest łagodny, głęboki, modlitewny, słyszalny wyraźnie w każdym kącie wielkiego pomieszczenia. Vishram przypomina sobie, że nigdy nie słyszał, by go podnosił.

— Mam sześćdziesiąt osiem lat, trzy lata więcej niż przyjęło się uważać za kres ekonomicznie użytecznego życia w etosie biznesowym ludzi Zachodu. W Indiach natomiast jest to czas na refleksję, na zastanowienie się nad innymi drogami, które można było w życiu obrać, które można jeszcze obrać. — Łyk wody. — Na ostatnim roku moich studiów inżynierskich na Hindu University w Varanasi zrozumiałem, że prawa ekonomii podlegają prawom fizyki. Fizyczne procesy rządzące tą planetą i jej nieustającym życiem narzucają na nasz ekonomiczny rozwój ograniczenie równie silne, jak szybkość światła na naszą wiedzę o wszechświecie. Uświadomiłem sobie, że nie jestem po prostu inżynierem. Jestem hindusem-inżynierem. Dzięki tym przemyśleniom wiedziałem, że jeśli wykorzystam swoje umiejętności, by uczynić Indie silnym i szanowanym narodem, będę musiał przy tym postępować na sposób indyjski. Na sposób hinduski.

Spogląda na żonę i synów.

— Moja rodzina słyszała to już wiele razy. Ufam, że wybaczą mi, gdy powtórzę się raz jeszcze. Udałem się na roczną pielgrzymkę. Szedłem ścieżką bhakti, czyniłem pudźię w siedmiu świętych miastach, kąpałem się w świętych rzekach i szukałem rady u swamich i sadhu. I każdemu z nich, w każdej świątyni, w każdym świętym miejscu, zadawałem to samo pytanie.

„Jak ten inżynier ma prowadzić prawe życie?” — dopowiada sam sobie Vishram. Istotnie: słyszał to kazanie więcej razy niż jest w stanie się doliczyć: jak ten inżynier-hindus spożytkował krorę rupii z mikrokredytowej spółdzielni na budowę tanich, niewymagających konserwacji przydomowych generatorów słonecznych, opartych na nanorurkach węglowych. Pięćdziesiąt milionów urządzeń później, dodajmy jeszcze rektyfikatornie alkoholu paliwowego, wytwórnie biomasy, farmy wiatraków, generatory odzyskujące energię termiczną prądów oceanicznych oraz ośrodek badawczo-rozwojowy, gdzie indyjskie — hinduskie — umysły zgłębiają pustkę energii punktu zerowego. Ray Power jest jedną z czołowych firm Bharatu — Indii. Firmą, która osiągnęła wszystko na indyjski sposób, przez zrównoważony rozwój, łagodny dla Ziemi, zgodny z kołem karmy. Firmą, która w stanowczy sposób nawiguje wokół maelstromu rynków międzynarodowych. Firmą, która zatrudnia ekscytujących nowych indyjskich architektów, aby wybudowali jej siedzibę z ekologicznego drewna i szkła, która wpuszcza do zarządu dalitów. Wielka i inspirująca opowieść, uwaga Vishrama zbacza jednak na obciągnięte brokatowym stretchem piersi Marianny Fusco. Pojawia się na nich kpiąco liliowy tekst: SŁUCHAJ, CO MÓWI OJCIEC!

CZARNA OWCA BEE BEE — wystukuje kciukami w odpowiedzi.

GRY SŁÓW TO NAJNIŻSZA FORMA HUMORU.

OCH, TO PRZEPRASZAM, ZAWSZE MYŚLAŁEM, ŻE TO SARKAZM — wyszywa ciętą ripostę na klapach swojego ekspresowego garnituru. I dlatego prawie udaje mu się przeoczyć puentę.

— Dlatego właśnie zdecydowałem, że nadszedł czas jeszcze raz zbadać, jak można prowadzić prawe życie.

Zelektryzowany Vishram unosi wzrok.

— Dziś o północy zrezygnuję ze stanowiska prezesa Ray Power. Zrzekam się mojego bogactwa i władzy, prestiżu i odpowiedzialności. Opuszczam moją rodzinę, dom i raz jeszcze biorę w dłonie laskę i miskę sadhu.

Sala posiedzeń Ray Power nie byłaby cichsza i bardziej znieruchomiała, gdyby wpuszczono do niej gaz paraliżujący. Ranjit Ray uśmiecha się uspokajająco. To nie działa.