Выбрать главу

Pogadałby z nim dłużej, ale uwagę tamtego odwraca przyjęcie. Shaheen patrzy tam, gdzie on: kobieta, z której szydziła Bilquis, piękna dama ze wsi, przedziera się przez podekscytowany tłum. Zaraz wejdzie diwa.

— Moja osobista żona — mówi facet. — Proszę wybaczyć. Miło mi było pana poznać.

Odstawia kieliszek z szampanem na podłogę i idzie do niej. Oklaski; na scenie pojawia się Mumtaz Huq. Uśmiecha się i uśmiecha i uśmiecha do publiczności. Dzisiaj wieczorem, pierwsza piosenka będzie dedykowana hojnym gospodarzom, będzie życzeniem nadziei, długiego życia i szczęścia dla ich błogosławionego dziecka. Muzycy zaczynają. Shaheen Badoor Khan się wymyka.

Uniesiona dłoń Shaheena Badoor Khana nie zatrzymuje żadnej z taksówek, nieczęstych na tym przedmieściu, gdzie jeździ się prywatnymi środkami transportu. Terkoce fatfat, zawraca w przerwie zieleńca pośrodku ulicy i podjeżdża do krawężnika. Shaheen rusza ku niemu, ale kierowca dodaje gazu i odjeżdża. Shaheen Badoor Khan dostrzega jakąś postać, owiniętą obfitą szatą, w cieniu plastikowej budki. Fatfat jeszcze raz przejeżdża przez pas rozdzielający i zbliża się do Shaheena. Z bąbla wygląda jakaś twarz, elegancka, obca, nie z tego świata. Kości policzkowe rzucają cienie. Światło połyskuje na bezwłosej, przyprószonej miką czaszce.

— Zapraszam, może pan pojechać ze mną.

Shaheen Badoor Khan cofa się, jakby dżinn wypowiedział tajemne imię jego duszy.

— Nie tutaj, nie tutaj — szepcze.

Neutko mruga, rzuca mu spowolnionego całusa. Silniczek wyje, maleńki fatfat odpływa w noc. Uliczne światło wydobywa coś srebrnego na szyi neutka, triśulę Śiwy.

— Nie — błaga Shaheen Badoor Khan. — Nie.

Spoczywa na nim odpowiedzialność. Wprawdzie synowie dorośli i wyfrunęli, żona jest dlań obcą osobą, ma jednak na głowie wojnę, suszę, troskę o całe państwo. Niemniej, kierunek, jaki podaje kierowcy maruti, które udaje mu się wreszcie zatrzymać, nie prowadzi do haweli państwa Khanów. W inne miejsce, szczególne miejsce. Miał nadzieję, że już nigdy nie będzie musiał tam iść. Wątłą nadzieję. To szczególne miejsce znajduje się w gali zbyt wąskim, by wjechać samochodem, przykrytym od góry misternie rzeźbionymi dźharokami i pudłami klimatyzatorów. Shaheen Badoor Khan otwiera drzwi taksówki i wysiada w inny świat. Oddycha płytko, ściśniętą, drżącą piersią. Tutaj. W mignięciach światła z otwierających się i zamykających drzwi, dwie sylwetki, zbyt smukłe, zbyt eleganckie, zbyt niesamowite, by należeć do przyziemnych ludzi.

— Och — wzdycha cicho. — Och.

ROZDZIAŁ 14

TAL

Tal biegnie. Głos woła je po imieniu z taksówki. Nie ogląda się. Biegnie, wydymając za sobą szal rozmazujący się w mgłę ultrabłękitnych orientalnych kwiatów. Trąbią klaksony, nagle pojawiające się twarze wykrzykują obelgi; pot i zęby. Tal chwieje się, o włos uniknąwszy potrącenia przez małego, szybkiego forda; muzyka łupie umc-umc-umc. Wiruje, robi unik przed ogłuszającym klaksonem ciężarówki, prześlizguje się między wiejskim pikapem i ruszającym z przystanku autobusem. Na moment zatrzymuje się na pasie rozdzielającym, ogląda. Bąbel fatfata wciąż powarkuje na chodniku. Postać stoi tam, mignęła mu w świetle reflektorów. Tal daje nurka w stalową rzekę.

* * *

Tego ranka Tal próbowało się ukryć, za pracą, za ogromnymi, zachodzącymi na boki ciemnymi okularami pilota tilt-jeta, za Panem Kaca, ale każdy musiał przyjść po porcję plotek o niessssamowitych gościach na tej niesssamowitej imprezie. Neeta była wręcz znokautowana taką liczbą gwiazd. Nawet wyluzowani gostkowie kręcili się wokół stacji roboczej Tala, żaden oczywiście nie zapytał wprost, ale chłonęli aluzje i podejrzenia.

W plotkarskiej sieci było tego pełno, podobnie na kanałach z informacjami, nawet serwisy rozsyłające najnowsze nagłówki wrzucały zdjęcia z przyjęcia na palmery ludzi w całym Bharacie. Na jednym z nich para neutków szła na całość na parkiecie, a naokoło sławy z czołówki listy klaskały i wiwatowały.

Potem za oczyma Tala pękła neuronowa Kunda Khadar i wszystko zalało go z powrotem. Każdy. Drobny. Szczegół. Grzebanie się taksówkarza, szepty i przekleństwa w hotelu na lotnisku. Blask poranka, beznamiętny i szary, obiecujący kolejny dzień niemiłosiernego ultraskwaru i wizytówka na poduszce. „Niebranżowy”.

— Och — szepnęło Tal. — Nie.

Wymknęło się do domu tak wcześnie, jak tylko pozwolił zbliżający się ślub Aparny Chawli i Ajay Najiadwali, jak trzęsący się, paranoiczny wrak człowieka. Skulone w fatfacie czuło obecność wizytówki w torbie, ciężką i niepewną, jak uran. Pozbądź się jej teraz. Niech wyfrunie przez okno. Niech ześliźnie się z siedzenia. Zgub, zapomnij. Ale nie mogło. Okropnie, potwornie się bało, że zakochało się bez pamięci i że nie ma na tę okazję żadnej ścieżki dźwiękowej.

Kobiety znowu kursowały po schodach, w górę i w dół z plastikowymi kanisterkami, ich rozmowy przygasały, gdy Tal przeciskało się obok, mamrocząc przeprosiny, potem wznawiały się chichoty i ciche szepty. Każdy rumor, każdy strzęp głosu z radia wydawał mu się ciśniętą w nie bronią. Nie myśl o tym. Za trzy miesiące się stąd wyniesiesz. Tal wpadło do swojego pokoju, zdarło z siebie sztywne, cuchnące papierosami imprezowe ciuchy i nagie zanurkowało do swojego wspaniałego łóżka. Zaprogramowało sobie dwie godziny snu bez REM, ale ekscytacja, ból serca i cudowna, niesamowita konsternacja wygrały z podskórnymi pompami, leżało więc na plecach, obserwując, jak po suficie wędrują, jak powolne robaki, świetlne dziobki rzucane przez mocowania żaluzji, i słuchając pozbawionego głosu, chóralnego głosu poruszającego się miasta. Rozprostowało ostatnią, szaloną noc, wygładziło wszystkie jej fałdy. Nie szło na imprezę, żeby zaangażować się uczuciowo. Ani nawet po seks. Szło po prostu, żeby dobrze się bawić, ze sławami, z odrobiną blichtru. Nie szukało takiej przepięknej osoby. Nie chciało się wiązać. Nie chciało związku, relacji. A już ostatnią rzeczą była miłość od pierwszego wejrzenia. Miłość i inne okropieństwa — wydawało mu się, że zostawiło je za sobą, w Mumbaju.

Mana Bharat długo nie reagowała na pukanie Tala. Wyglądała, jakby cierpiała ból, jej ręce niepewnie manipulowały przy zamkach. Tal obmyło się w szklance wody, spłukując wierzchnie warstwy snu i brudu, ale dym, alkohol i seks wżarły się w ciało. Czuło je od siebie, siedząc na niskiej sofie i patrząc na lecące w kablówce informacje bez fonii, podczas gdy staruszka przygotowywała ćaj. Szło jej to wolno, z wyraźną trudnością. Jej starzenie się przerażało Tala.

— No więc — zaczęło Tal — chyba się zakochałom.

Mama Bharat zakołysała się na fotelu, przechylając głowę.

— Więc musisz mi wszystko powiedzieć.

I Tal zaczęło swoją historię, od wyjścia spod drzwi Mamy Bharat, aż po wizytówkę na poduszce następnego, martwego ranka.

— Pokaż mi — powiedziała Mama Bharat. Obracała ją w swojej skórzastej, małpiej dłoni. Zasznurowała usta.

— Mężczyzna, który zostawia wizytówkę z adresem klubu, a nie domu, nie przekonuje mnie.

— To nie mężczyzna.

Mama Bharat zamknęła oczy.

— Oczywiście. Przepraszam. Ale zachowuje się jak mężczyzna. — W gorącym świetle wpadającym przez skośne drewniane żaluzje zawirowały pyłki kurzu. — Co do niego czujesz?