Выбрать главу

— A ile zgarniacie? — pyta Vishram. Ciepełko Bohatera Publiczności się rozwiało. Gierki wewnątrz gier, poziomy wtajemniczenia i poufności, nazwiska, twarze, maski. Postacie, które mogą ci wejść do windy i opowiadać o twoich ściśle tajnych poczynaniach.

— Tylko sukces, panie Ray, tylko sukces. Powtórzę i zaakcentuję wiadomość od moich pracodawców. Zamierza pan przeprowadzić pełnowymiarową demonstrację energii punktu zerowego. Odeco to bardzo odpowiada. Odeco chce, żeby pan wiedział, że sukces tego projektu ma jego pełne poparcie. Pod każdym względem, panie Ray. O, to chyba moje piętro. Do widzenia, panie Ray.

Chakraborty wyślizguje się między drzwiami, zanim się do końca otworzą. Vishram wjeżdża piętro wyżej, zanim przychodzi mu do głowy zjechać i zobaczyć, gdzie wysiadł ten dziwny człowieczek. Wygląda w zakręcający korytarz. Nic i nikogo. Niby wszedł do biura, ale równie dobrze mógłby wejść do innego wszechświata, o innym punkcie zerowym. Opadające słońce grzeje windę, on jednak dygocze. Musi gdzieś wyjść dziś wieczorem, znaleźć się gdzieś z daleka od tego wszystkiego, choć na parę godzin. Ale z którą z kobiet się umówić?

ROZDZIAŁ 21

PARVATI

Brzoskwinia leci wysokim, stromym łukiem ponad gzymsem, powoli wirując, ciągnąc za sobą ogon soku broczącego z rozbitej skórki. Spada poza pole widzenia, między budynki, daleko w dół, na ulicę.

— Przeszła przez granicę w powietrzu, czyli to jest…?

— Szóstka! — wykrzykuje Parvati, klaszcząc w dłonie.

Fałda to linia nakreślona ogrodniczą kredą, bramka jest z postawionej na sztorc skrzynki po sadzonkach z odbitymi trzema bokami. Krishan opiera się o swój kij — szpadel.

— Z technicznego punktu widzenia szóstka to słaby strzał — mówi. — Wybijający musi uderzać od dołu, więc nie ma właściwie kontroli nad tym, gdzie poleci piłka. Łapaczom z kolei bardzo łatwo wypatrzyć gdzie leci i złapać ją. Prawdziwy kibic zawsze mocniej oklaskuje czwórkę niż szóstkę. To o wiele bardziej kontrolowana piłka.

— No tak, ale to wygląda o wiele bardziej imponująco — mówi Parvati i podnosi dłonie do ust, żeby stłumić chichot. — Przepraszam, tylko tak przyszło mi do głowy, że ktoś tam sobie stoi… i nic nie zrobił, aż tu nagle jest cały w morelach… i myśli sobie: co się dzieje? Morele lecą z nieba. To na pewno Awadh! Awadhczycy bombardują nas owocami! — Kuli się od niepowstrzymanego śmiechu.

Krishan nie rozumie żartu, ale czuje, że zaraźliwy śmiech szarpie go za klatkę piersiową.

— Jeszcze jeszcze! — Parvati wyciąga z płachty nową morelę, podkasuje sari, robi krótki rozbieg, rzuca owoc z bocznym zamachem. Krishan ścina go, morela, podskakując, spada ku otworom odpływowym w gzymsie. Sok obryzguje mu twarz.

— Czwórka! — woła Parvati, przyciskając do ramienia cztery palce.

— Właściwie to zero, bo prostowała pani łokieć przy rzucaniu.

— Ale nie wychodzi mi tak znad głowy.

— To nie jest trudne.

Krishan rzuca garść moreli jedną po drugiej, powoli wykonując zamach, przyspieszając przy opuszczaniu ręki, dla przeciwwagi wystawiając drugą. Miękkie owoce wlatują w podskokach pod krzak rododendronu.

— Teraz pani spróbuje.

Rzuca Parvati niedojrzałą morelę. Łapie ją zręcznie, obnażając rękaw coli. Krishan przygląda się grze jej mięśni, gdy usiłuje wykonać rozbieg, wykrok i zamach w swoim niewygodnym, eleganckim stroju. Morela wymyka się jej z palców, spada za plecy. Parvati nachyla się po nią, zaciskając zęby ze złości.

— Nie umiem!

— Już już, pomogę pani.

Słowa rozbrzmiewają, zanim Krishan zdołał je powstrzymać. Kiedyś, jako uczeń, wyczytał w szkolnej sieci, że cała świadomość jest pisana w czasie przeszłym. Skoro tak, to wszystkie decyzje są podejmowane bez udziału sumienia ani winy, a serce mówi prawdziwie, choć nieartykułowanie. Już zdecydował. Staje z tyłu za Parvati. Kładzie jej dłoń na ramieniu. Drugą ujmuje za nadgarstek. Ona wstrzymuje oddech, ale palce nadal zaciska na moreli.

Krishan przesuwa jej ramię do tyłu, do dołu, obraca wnętrzem dłoni do góry. Prowadzi ją do przodu, jeszcze do przodu, cisnąc w dół lewy bark, unosząc prawą rękę.

— Teraz obrót na lewej stopie. — Zawisają chwiejnie w swoim tańcu, potem Krishan przesuwa jej nadgarstek w zenit. — I puszczamy! — komenderuje.

Nadpęknięta morela wylatuje jej z palców, spada na deski, rozpryskuje się.

— Całkiem szybki serw — mówi Krishan. — Teraz proszę spróbować przeciwko mnie.

Zajmuje pozycję przy fałdzie, zamierza się kijem-szpadlem, wyświadczając Parvati wszelkie sportowe uprzejmości. Ona zaś cofa się za kredową linię, poprawia ubranie, wykonuje rozbieg. Wychyla się do przodu, wypuszcza owoc. Uderza w szparę między deskami, odbija się chybotliwie, wirując. Krishan wyskakuje w przód ze szpadlem, morela muska jego górną krawędź, przeskakuje nad nią i rozchlapuje się w bramce. Tandetna skrzyneczka się przewraca. Krishan wtyka sobie szpadel pod pachę i kłania się.

— Pani Nandha, ograła mnie pani na czysto.

* * *

Nazajutrz Parvati zapoznaje Krishana ze swoimi przyjaciółmi: Prekashami, Ranjanami, Kumarami i Malikami. Rozkłada kolorowe magazyny jak dhuri na ciepłych od słońca deskach. Tego ranka powietrze jest ciężkie i nieruchome jak lany metal, warstwą wysokiego ciśnienia nie dopuszcza z dołu ulicznego hałasu i spalin. Wczoraj wieczorem Parvati i jej mąż kłócili się. Kłócili się w zwykły sposób: on rzucał oświadczenia i potem bronił ich wyniosłym milczeniem, zbywając jej uwagi pogardliwymi spojrzeniami. Kłótnia była o to co zawsze: jego zmęczenie, jej nuda; jego dystans, jej potrzeba towarzystwa, jego coraz większy chłód, jej tykający w jajnikach zegar.

Otwiera plotkarskie magazyny na pełnokolorowych rozkładówkach. Idealni narzeczeni; wesela na wysoki połysk; rozkładówkowe rozwody. Krishan siada w pozycji krawca, ściskając dłońmi palce nóg.

— To jest Sonia Shetty, gra Ashu Kumar. Była żoną Lala Darfana — naprawdę, nie w Mieście i wsi — ale na wiosnę się rozwiedli. Byłam tym bardzo zaskoczona, wszyscy myśleli, że będą ze sobą na zawsze, ale ją widywano z Ronim Jhutti. Była na premierze Prem Das, w pięknej srebrnej sukni, więc to chyba tylko kwestia czasu, kiedy obwieszczą to publicznie. Jasne, Lal Darfan wygadywał o niej różne rzeczy, że fleja, i że to hańba. Czy to nie dziwne, że aktorzy mogą być zupełnie różni od swoich postaci w Mieście i wsi? To trochę zmieniło moje zdanie o doktorze Prekashu.

Krishan przewraca grube, lśniące kartki, pachnące petrochemią.

— Ale oni też nie są prawdziwi — mówi. — Ta kobieta za nikogo naprawdę nie wyszła, nie była na premierze z żadnym aktorem. To po prostu program, który myśli, że jest innym programem.

— No wiem przecież. Nikt nie myśli, że to prawdziwi ludzie. W sławie zresztą nie chodzi o prawdziwość. Ale fajnie jest poudawać. To tak, jakby Miasto i wieś miało na wierzchu jeszcze jeden wątek, ale o wiele bardziej podobny do tego, jak my żyjemy.

Krishan kołysze się delikatnie.

— Proszę wybaczyć, ale czy bardzo tęskni pani za rodziną?

Parvati unosi wzrok znad wylizanych rozkładówek.

— Czemu pytasz?

— Bo dziwi mnie to, że traktuje pani nieprawdziwych ludzi jak rodzinę. Przejmuje się pani ich związkami, kłopotami i sukcesami, życiem, jeśli w ogóle można tak to nazwać.