Выбрать главу

— Ty też idziesz?

— Powinienem.

— Nie zostawiaj mnie. Ciągle jestem sama, nie cierpię sama siedzieć.

— Naprawdę powinienem już iść.

— Jestem sama.

— Ma pani swoje Miasto i wieś — ryzykuje Krishan.

— To tylko durny serial! — krzyczy Parvati. — Durny program telewizyjny. Naprawdę myślisz, że w to wierzę? Myślisz, że jestem jakąś wiejską głupią babą, która nie odróżnia telewizji od życia? — Przełyka złość. Tresura kobiet z Kothkai bierze górę. — Przepraszam, że to powiedziałam. To nie do ciebie powinnam się z tym zwracać. Nie powinieneś słyszeć takich rzeczy.

— Nie, to mnie jest przykro — mówi Krishan. — On nie powinien się do pani odzywać jak do dziecka.

— To mój mąż.

— Proszę wybaczyć, to niestosowne, co powiedziałem. Muszę iść. Tak będzie najlepiej.

— Tak — szepcze Parvati. Oświetla ją obniżające się słońce, prześwietlające okna apartamentu, barwi jej skórę na złoto. — Tak będzie najlepiej.

Złoty blask jest jak bursztyn, w którym zatrzymuje się ta chwila. Krishanowi jest aż niedobrze z napięcia. Przyszłość balansuje na ostrzu igły. Ich upadek może go zmiażdżyć, zmiażdżyć ją, zniszczyć ich wszystkich w tym apartamencie. Unosi torbę. Jego zaś unosi pobudzenie.

— Jutro — mówi rozdygotanym głosem. — Jutro na stadionie doktora Sampurnananda będzie mecz krykieta. Anglia-Bharat, trzeci mecz testowy. I pewnie ostatni, bo Anglia zaraz odwoła swoją drużynę do kraju. Może pani mogłaby… może ewentualnie… mogłabyś pójść?

— Z tobą?

Serce Krishana wali, potem dochodzi świadomość.

— Nie, oczywiście że nie, nie mogłabyś się pokazać publicznie z…

— Ale bardzo chciałabym obejrzeć mecz testowy, szczególnie że z Anglią. Wiem! Damy z Cantonmentu się wybierają. Będziemy w innych sektorach, rozumiesz. Ale będziemy razem, wspólnie. Wirtualna randka, jak mówią Amerykanie. Tak, jutro tam pójdę i pokażę tym damulkom z Klubu, że w kwestii krykieta nie jestem wiejską ignorantką.

Słońce opadło, Parvati nie ma już złotej cery, bursztyn popękał, ale serce Krishana rozjaśnia światło.

— Tak zrobimy — odpowiada. — Jutro, mecz testowy. — Po czym chwyta torbę i winda porywa go w wieczny uliczny korek.

* * *

Stadion im. Doktora Sampurnananda to biała betonowa misa, gotująca się wolno pod beżowym niebem, pełna żaru i oczekiwania okalającego dysk świeżej, nawodnionej trawy, utrzymywanej w specjalnym mikroklimacie. Varanasi nigdy nie było liczącym się ośrodkiem krykieta, jak Kolkata, Chennai, Hyderabad czy nawet pobliska i niedawno rywalizująca o stołeczność Patna. Stadion Doktora niedawno jeszcze był wyboistym, wypalonym boiskiem ze zwiędłą trawą, na fałdzie którego nie ryzykowałby rzutu żaden liczący się międzynarodowy serwujący, której nie zechciałby bronić żaden wybijający. A potem nadszedł Bharat i ta sama odmieniająca wszystko ręka Ranów, która zmieniła Sarnath w bastion śmiałej architektury i nowoczesnej technologii, przeobraziła dawne boisko Sanskrit University w stadion na sto tysięcy miejsc. Typowa chybiona państwowa inwestycja — nigdy nie zapełnił się nawet do połowy, nawet na trzecim meczu testowym w roku 2038, kiedy Bharat rozgromił kulejącą Australię i wygrał puchar, po raz pierwszy i ostatni. Dzisiaj jego pole klimatyczne utrzymuje soczewkę chłodnego powietrza w rozgrzanym czterdziestostopniowym otoczeniu, mimo to biali ludzie na murawie ciągle potrzebują rzucanych na boisko plastikowych worków z wodą. Bharat ma 55 w 3, lunch spóźnia się o godzinę, a wysoko nad stadionem uganiają się bharackie i awadhskie aeailoty. Chwilowo akcja w stratosferze jest ciekawsza niż na boisku, przynajmniej dla kibicujących kobiet w ocienionym markizą Sektorze 17. Sektor należy do męża pani Sharma, właściciela firmy developerskiej w Sarnath, który kupił go, by odliczyć sobie od podatku w ramach wydatków reprezentacyjnych i przyjmuje w nim znajomych, gości oraz klientów. W tym sezonie jest to liczące się miejsce spotkań dam z towarzystwa. Są piękną plamą koloru, jak skrzynka z kwiatami na ścianie kamienicy. Mrużą oczy za ciemnymi okularami zachodnich marek, obserwując przeplatające się helisy smug kondensacyjnych. Odkąd dzielni dźawani Bharatu podczas śmiałego nocnego wypadu z Allahabadu zajęli tamę Kunda Khadar, wszystko się zmieniło. Pani Thakkur wyrokuje, że samoloty wypatrują awadhskiego ataku.

— Na Varanasi?

Pani Sharma jest oburzona. Pani Chopra sądzi, że to byłoby typowe dla Awadhu, mściwego, podstępnego narodu. Dźawani tak łatwo opanowali Kunda Khadar, bo wojska Awadhu już idą na stolicę. Pani Sood zastanawia się, czy rozsiewają epidemie.

— No wiecie, tak jak się opryskuje pola. — Jej mąż jest menedżerem średniego szczebla w wielkiej firmie biotechnologicznej, organizuje lotnicze opryski upraw monokulturowych wielkości całych okręgów. Wszystkie panie liczą, że Ministerstwo Zdrowia uprzedzi je na tyle wcześnie, by mogły przeprowadzić się do swoich letnich bungalowów na wzgórzach, zanim ruszy fala uchodźców.

— Chyba mogę się spodziewać, że ważniejsze warstwy społeczne zostaną poinformowane pierwsze — mówi pani Laxman. Jej mąż jest wysokim cywilnym urzędnikiem. Ale pani Chopra słyszała jeszcze jedną plotkę, że ta głupkowata góra lodowa Bengalczyków faktycznie zaczyna działać i wiatry się zmieniają, naprostowując kierunek monsunu. Dziś rano, pijąc herbatę na werandzie, była pewna, że po południowo-wschodniej stronie widzi na horyzoncie linię cienia.

— W takim razie nikt nie będzie musiał nikogo atakować — oświadcza pani Laxman, lecz begum Khan, żona prywatnego sekretarza Sajidy Rany, znająca poglądy Bharackiej Sabha, krzywi się pogardliwie.

— Jeśli cokolwiek, to wojna jest jeszcze bardziej prawdopodobna. Nawet gdyby monsun zaczął się jutro, poziom wody w Gangesie nie podniesie się jeszcze przez tydzień. I myślicie, że Awadh da nam coś z tego zobaczyć? Są równie spragnieni, jak my. Nie, mówię wam: módlmy się, żeby nie padało, bo jak tylko spadnie pierwsza kropla, Delhi zechce swoją tamę z powrotem. Oczywiście to wszystko pod warunkiem, że ta absurdalna bengalska góra lodowa okaże się czymś więcej niż tylko pseudonaukowym molochem, bo szczerze mówiąc, nie wydaje mi się.

Begum Khan ma opinię twardej, zadufanej w sobie kobiety: za dużo wykształcenia, a za mało kultury. Typowe dla muzułmanów — ale to nie jest coś, o czym wspominałoby się w towarzystwie. Jednakże mężczyźni słuchają jej głosu, jej artykułów, audycji w radiu i wypowiedzi. A o jej drobnym, cichym, zabieganym mężu krążą dziwne plotki.

— Wygląda na to, że jakkolwiek się kręcić, tama z tyłu. — Pani Sharma popisuje się angielską grą słów. Damy uśmiechają się, stadion przebiega szmer oklasków, gdy Bharat trafia w linię. Ten krykiet to sport pełen delikatnych, dalekich odgłosów; stłumionych oklasków, uderzeń piłki w kij, ściszonych głosów. Sędzia opuszcza palec, na tablicy ukazuje się wynik, smugi kondensacyjne rozwiewają się strzępiasto od wiejącego wysoko wiatru. Monsunowego wiatru. Nieśmiała pani Sood zastanawia się, kto wygrał.

— No, oczywiście nasi — odpowiada pani Chopra, Parvati widzi jednak, że begum Khan nie jest taka pewna.

Parvati Nandha osłania się przed słońcem wystającym spod markizy parasolem. Ocienia jej także palmera, na którym rozbłyskują wyniki i statystyki meczu testowego, przesyłane po przekątnej nad boiskiem, nad sędziami, polem zewnętrznym i wewnętrznym, bramkarzem, odbijającym i serwującym, od Krishana, stojącego na wprost linii autu, w sektorze z biletami na jeden dzień.

Angielski serwujący przygotowuje się do rzutu. TREVELYAN, mówi palmer. SOMERSET. SZYBKI. 100 WYSTĘP W BARWACH ANGLII. W DRUGIM MECZU TESTOWYM ZE SRI LANKĄ W COLOMBO, SEZON 2046, ZDOBYŁ 6 CZYSTYCH BRAMEK.