Tal słyszy śmiech Nanaka.
— Widzę, co masz w środku — mówi, chichocząc.
Trzy dni Tal wisiało w tym zbiorniku; bez skóry, nieustannie krwawiące, jeden wielki stygmat, maszyny zaś pracowały powoli, miarowo, zmiana za zmianą rozmontowując i przebudowując mu ciało. Wreszcie ukończyły to, wycofały się, zastąpione przez neuroboty. Tymi sterowali już inni lekarze, zespół z Kuala Lumpur. W ciągu trzech dni męki Tala zmienił się rynek neurochirurgii. To była już inna nauka — bardziej wyrafinowana niż wycinanie i wklejanie kawałków mięsa. Szczękające szczypcami kraboroboty podpinały białkowe układy do włókien nerwowych, podłączały nerwy do induktorów, reorganizowały całą Talową endokrynologię. Gdy one były zajęte tym przeszczepianiem, większe maszyny odjęły Talowi wierzch czaszki, a mikromanipulatory wśliznęły się między splątane sploty nerwowe jak drapieżniki w mangrowy gąszcz, by punktowo poprzytwierdzać białkowe procesory do ośrodków nerwowych w rdzeniu przedłużonym i ciele migdałowatym, mrocznych, głęboko zakorzenionych filarów jaźni. A potem, czwartego dnia rano, zawróciły Tala z krawędzi śmierci i obudziły. Aeai podłączona z tyłu do jego czaszki musiała przeprowadzić teraz pełen test autonomicznego układu nerwowego, zweryfikować, czy wszystkie białkowe chipy kontaktują i czy reakcje neuronów skojarzone dotąd z płcią wyzwalają teraz nowe, wszczepione zachowania. Pozbawione skóry, z mięśniami zwisającymi jak worki z porozłączanych ścięgien, z gałkami ocznymi i mózgiem nagim pod łagodzącym żelem, Tal się obudziło.
— Prawie koniec, baba — mówi Nanak. — Ale wiesz, możesz otworzyć oczy.
Nie umarło z bólu tylko dzięki kokonowi znieczulającego żelu. Aeai zagrało na jego sieci neuronowej jak na sitarze. Tal wyobrażało sobie, że porusza palcami, że nogi mu biegną, czuło poruszenia i żądzę w miejscach, gdzie dotąd ich nie było, widziało wizje i cuda, słyszało anielskie chóry i boskie pogwizdywania, wsysały je nieznane dotąd wiry wrażeń zmysłowych i emocji, zwidywały mu się gigantyczne, pasiaste, brzęczące owady wypełniające usta jak knebel; w tym samym momencie kurczyło się do rozmiarów groszku, odwiedzało ponownie miejsca, w których nigdy nie było, witało przyjaciół, których nigdy nie spotkało, wspominało życie, którego nie miało, próbowało wykrzyczeć imię matki, imię ojca, imię Boga, krzyczało i krzyczało, lecz ciało było wyłączone, bezuste, bezradne. Potem aeai znów wyłączyła mu mózg, i dzięki tej anestezjologicznej amnezji zapomniało wszystkie cuda i okropności, jakie przeżyło w żelowym zbiorniku. Uczynne maszyny założyły mu czerep z powrotem na głowę, podłączyły wszystko co odłączone i ubrały je w nowiutką skórę, prosto z tanku z komórkami macierzystymi. Pięć kolejnych dni wisiało, zaledwie nieprzytomne, w kąpieli z komórkowego stymulantu, śniąc zdumiewające sny. Dziesiątego ranka aeai wypięła się z głowy Tala, opróżniła zbiornik i opłukała jego nowiutką skórę, ono zaś leżało, ukończone, nowe, na przezroczystym plastiku, z płaską piersią unoszącą się i opadającą w białym świetle reflektorów.
— No dobra, wszystko — mówi Nanak.
Tal otwiera oczy, by ujrzeć, jak pierścień skanera rozdziela się na połówki i chowa pod stołem diagnostycznym.
— I jak?
— Poza typowym zębem czasu, wyglądasz pięknie w środku. Pełno światła. I pozostaje tylko standardowe kazanie: tłuszcze nasycone, alkohol, tytoń, leki bez recepty i umiarkowana ilość ćwiczeń.
— A co z… — Tal unosi rękę do głowy.
— Wszystko jest z tobą w porządku. Wystawiam ci nieskazitelne świadectwo zdrowia. Co, nie cieszysz się? A teraz wstawaj, zjesz ze mną kolację i opowiesz, o co tak naprawdę chodzi.
Zsuwając się z krawędzi leżanki, Tal wypróbowuje tuzin pretekstów do odrzucenia zaproszenia, po czym uświadamia sobie, że jeśli nie powie Nanakowi, co mu leży na sercu, cała wycieczka do Patny to głupkowaty kaprys.
— Dobrze — odpowiada. — Przyjmuję.
Kolacja jest prosta, wyśmienite wegetariańskie thali podane na pomoście nawigacyjnym, z którego kiedyś kapitanowie obserwowali swoją flotyllę barek.
Suniti, asystentka i kucharka Nanaka, serwuje butelki zimnego kingfishera oraz rady, jak należy jeść każde z dań, „ugryź kęs i trzymaj go, aż język zdrętwieje”, „dwa kęsy”, „łyżeczka tego, łyk tego i na koniec limonka”. Strefa wolnego handlu Gandak zwija się właśnie po dniu zarabiania dywidend dla przedstawicieli branży medycznej z Nebraski. Z barek przywiewa muzykę i zapach gandzi: to przedsiębiorcy wychodzą ze swych warsztatów, aby w ostatnich promieniach słońca poopierać się o reling, zapalić i łyknąć piwa.
— No, teraz musisz mi zapłacić — mówi Nanak, a widząc konsternację na twarzy Tala, dotyka jej delikatnie, uspokajająco. — Oj, nie, nie. Tym się zajmie Suniti. Ty musisz mi zapłacić to, co należy się za to znakomite jedzenie, piękny wieczór i moje świetne towarzystwo — zapłacić tym, baba, co ukrywałoś przede mną przez cały dzień.
Tal przekręca się na plecy na miękkiej macie tatami. Niebo nad nim przecinają pasma fioletowych chmur, pierwsze, jakie widziało od miesięcy. Wyobraża sobie, że czuje zapach deszczu, tak wyczekiwanego. Wyimaginowane wspomnienie.
— Ktoś się pojawił, ale to już wiesz.
— Domyślałom się.
W aksamitniejącym mroku wybrzmiewają nuty samotnego bansuri. Gdzieś na dole pośród badmaśiów siedzi sobie muzyk i wygrywa starożytną biharską ludową pieśń.
— Ktoś, kto jest inteligentny, odnosi sukcesy, jest cichy i zamyślony, ma świetny gust, dużo tajemnic i sekretów, i wszystkiego się boi, ale bardzo tego pragnie.
— Oj, dźanum, czyż nie wszyscy tego szukamy?
— Ale ten ktoś przypadkiem jest mężczyzną.
Nanak nachyla się ku niemu.
— I to dla ciebie problem?
— Wyjechałom z Mumbaju, żeby uciec od skomplikowanych związków, i dostałom się w jeszcze bardziej skomplikowany. Odeszłom, bo nie chciałom grać w tę grę — w grę pod tytułem kobieta i mężczyzna. Dałoś mi nowe reguły, włożyłoś mi je do głowy, głęboko, a teraz one też przestały działać.
— Chciałoś, żebym sprawdziło, czy wszystko działa w prawidłowym zakresie parametrów.
— Ale ze mną musi być coś nie tak.
— Tal, nic nie jest z tobą nie tak. Przejrzałom cię na wylot. Jesteś idealnie zdrowe na ciele, umyśle i w kwestii relacji międzyludzkich. A ty chcesz, żebym ci powiedziało, co masz robić. Nazywasz mnie „guru”, myślisz, że jestem mądre, ale nie zrobię tego. Nie ma takiej reguły ludzkiego zachowania, której ktoś by gdzieś, kiedyś nie złamał, w niezwykłych, czy też pospolitych okolicznościach. Człowieczeństwo to umiejętność wzniesienia się ponad reguły. Taki już mamy wszechświat, że najprostsze reguły mogą wygenerować bardzo skomplikowane zachowania. Twoje implanty po prostu zapewniają zestaw nowych imperatywów, wolnych od ciśnienia reprodukcyjnego. I tyle. Reszta, dzięki bogom, zależy od ciebie. Gdyby nie powstawały z tego kłopotliwe i złożone problemy serca, całość byłaby nic niewarta. Bo to dzięki temu całe to przewspaniałe szaleństwo ma sens. Jesteśmy urodzeni dla kłopotów, tak jak iskry do lotu w górę — to właśnie jest w nas piękne — w kobiecie, mężczyźnie, transseksie, neutku.