Выбрать главу

Krowa powędrowała dalej. Furgonetki trąbią, kierowcy krzyczą, machają, obrzucają ją barwnymi przekleństwami.

I następną. I następną. Ten człowiek. Ten człowiek to. Ten człowiek, rozpoznaje go, choć to twarz, która umie skrywać się dobrze przed kamerami. Mówi się, że jest wolą sprawczą Sajidy Rany. Jej osobisty sekretarz. Daje forsę. Cały plik. Neutko. W klubie. Shaheen Badoor Khan.

Gapi się na nią cała ulica. Idzie już wymachujący lathi policjant. Najia Askarzadah wciska fotografie do koperty, z bijącym sercem przekręca gaz, rusza, pyrkocząc pyk-pykpyk-pyr alkoholowym silniczkiem. Shaheen Badoor Khan. W rozdudnionym, jadowitym potoku pojazdów steruje nią samo ciało migdałowate, widzi pieniądze, widzi apartament nad rzeką w New Sarnath, widzi ciuchy-nówki i gigamegawakacje i szampana, który nie jest Omarem Khayyamem, i wywiady i jej nazwisko na nagłówkach idących przez wszystkie kolumny w całym Bharacie, w całych Indiach, na całym świecie, i rodziców otwierających „Dagens Nyheter” w dalekiej, eleganckiej, chłodnej Szwecji, a tam pod nagłówkiem wiadomości z zagranicy zdjęcie podpisane przez ich córkę.

Zatrzymuje się. Jej serce bije arytmicznie, trzepocze, wyrywa się. Tak działa kofeina tak działa szok tak działa ostry seks tak działa radość. Tak działa otrzymanie wszystkiego, czego się pragnęło. Widzi. Słyszy. Czuje. Stoi w obliczu wiru barw i dźwięków. Jej przedświadomość nie mogła jej zaprowadzić gdzie indziej niż w samo serce bharackiego obłędu i sprzeczności. Rondo Sarkhand.

Nic, co ma silnik i koła, nie przedostanie się przez to skrzyżowanie. Odchodzące odeń promieniście drogi nabrzmiały jak chore żyły, obrastając miasteczkami namiotów i obozami ciężarówek, lśniącymi od żółtych ulicznych świateł i blasku przydrożnych kapliczek. Najia stawia stopy na ziemi i prowadzi skuter na obrzeża, wabiona urodą chaosu. Wirująca ściana koloru, przebłyskująca między plątaniną ciężarówek i plastikowych folii, to ludzka karuzela, tańcząca i śpiewająca wokół jaskrawo pomalowanej betonowej figury Ganeśi. Niektórzy niosą transparenty, inni trzymają lathi za czubek, tak że ich końce kołyszą się i podskakują nad głowami jak trzcinowe zarośla na przedmonsunowym wietrze. Noszą dhoti i koszule, niektórzy są w zachodnich spodniach, a nawet garniturach. Paru nagich, wysmarowanych popiołem sadhu. Przebiega grupka kobiet w czerwieni, wyznawczyń Kali. Wszyscy mimo woli wyrównali krok, poruszają się idealnie w jednym rytmie. Pojedyncze osoby odchodzą i przychodzą, ale krąg porusza się wiecznie. Walec powietrza pomiędzy fasadami budynków wibruje jak bęben.

W jej pole widzenia wtacza się ogromny czerwono-pomarańczowy obiekt — ratha jatra, jak ta, którą widziała na Industrial Road. Może nawet ta sama. Rydwan Śiwy N.K. Jivanjeego. Prowadzi skuter w głąb. Synkopowane skandowanie to szalony, radosny hymn. Czuje, jak jej oddech i puls synchronizują się z tym tańcem, jak ściska się łono i twardnieją sutki. Szaleństwo ją wchłania, zaczyna ją określać. To właśnie to wariactwo i niebezpieczeństwo, którego poszukiwała na odtrutkę od swojej bezpiecznej szwedzkości. Mówi, że jest tu jeszcze życie pełne niespodzianek, warte przetrzymania. Podniecająco żebrowane! Sztruksowe spodnie! — krzyczy ogromna, żółta reklama nad zwariowanym odpustem.

Karsevak z wystającymi zębami wciska jej kartkę formatu A5.

— Czyta czyta! Demony nas atakują, napaleni gwałciciele dzieci! — krzyczy. Ulotka ma z przodu tekst w hindi, z tyłu po angielsku. — Nasi przywódcy idą na pasku chrześcijan i demonicznych mahometan! Założyciele Mata Bharat! Czyta ulotkę!

Na ulotce jest spory rysunek przedstawiający Sajidę Ranę jako kukiełkę z teatru cieni, tańczącą w swoim designerskim mundurze polowym, za drążki trzyma hakonosy, karykaturalny Arab w czerwono-białej kefii na głowie. Rana wskazuje drogę amerykańskiemu telewizyjnemu kaznodziei, siedzącemu za sterami wielkiego buldożera, z cygarem w zębach, najeżdżającemu na hinduską matkę z dzieckiem, kryjącą się pod szczurem-wahaną rozjuszonego Ganeśi, z uniesioną trąbą i gotowym do ciosu toporem.

Muzułmanie, pedofile, gwałciciele dzieci knują kapitulację przed kulturą coca-coli. Najpierw ukradli wodę Matki Gangi, potem ukradną Sarkhand, a potem cały Święty Bharat! Twój kraj, twoja dusza są w niebezpieczeństwie!

Nienawidzą go, myśli Najia Askarzadah, wciąż dygocąc od wchłoniętej ludzkiej energii. Nienawidzą go bardziej niż mogę sobie wyobrazić. A ja mogę im go dać. Mogę im dać, czego pragną: potworny, zabójczy upadek z wysoka. Pedofil, gwałciciel dzieci? Nie, znacznie, znacznie gorzej: wielbiciel stworzeń ani męskich, ani żeńskich. Potworów. Neutków. Niemęski. Blask światła, rozkwita żółty płomień, rozhasany tłum grzmi owacją. W jej polu widzenia pojawia się płonąca flaga Awadhu, wijąca się jak dusza w piekielnym ogniu. Może unieść palec i posłać przyszłość ich wszystkich wirem w nieznane wymiary. Nigdy nie czuła się tak żywa, tak potężna, tak wielka i kapryśna. Przez całe życie była outsiderką, uchodźcą, poszukiwaczką azylu, Szwedką afgańskiego pochodzenia, szukającą afiliacji, większej całości, jądra, krwi. Czuje oszałamiającą wilgoć w miejscu, gdzie ociera się o winylowe siodełko skutera.

ROZDZIAŁ 25

SHIV

Shiv i Yogendra jadą w górę przez walec dźwięku. Construxx szczyci się zespołem architektonicznych tropicieli, którzy wyszukują w dżunglach budów Varanasi i Ranapuru najlepsze przed- i postindustrialne lokalizacje. Niszą Construxksa są ujemne słupki na wykresach przepływów gotówki. W ostatnim miesiącu były to najwyższe, penthouse'owe piętra Narayan Tower w zachodnim Varauna: osiemdziesiąt osiem pięter aranżowalnej powierzchni biurowej do wynajęcia, najemców sztuk cztery. W tym miesiącu to potężny betonowy wał, który, kiedy po wojnie znów pojawią się pieniądze, zmieni się w stację metra Uniwersytet. Construxx szczyci się imponującymi walorami architektonicznymi i reklamą wyłącznie pocztą pantoflową. Jeśli chcesz ich znaleźć, musisz zapytać właściwych ludzi we właściwych miejscach.

Lokalizacja Construxksa na sierpień 2047: pojedź metrem do stacji Panch Koshi, ostatniej na nowej Pętli Południowej, całej z chromu, szkła i tego tłustego w dotyku betonu. Na końcu peronu są prowizoryczne drewniane schodki prowadzące na tory. Ten odcinek jest wyłączony z ruchu. Idź tunelem, aż zobaczysz mały krąg migocących świateł. Po obu stronach tego rozszerzającego się kręgu wyłonią się z mroku dwa ciemne kształty: to ochrona. Musisz albo zaimponować im swoim wyglądem, stylem, sławą czy statusem, albo być zaproszonym gościem Nitisha i Chunni Nathów.

Construxx sierpień 2047 — dla większego wrażenia spójrz w górę. Błękitne punkty kołyszą się pod platformą oświetleniową podwieszoną do prowizorycznego plastikowego dachu. Galeryjki, platformy, linki odciągów, stalowe kraty i siatki rozbijają światło w sieć cieni i odblasków barwy wody. Poruszające się cienie to ludzie, tańczący, podrygujący do spersonalizowanej muzyki idącej przez ich palmery. Stanowisko DJ-a znajduje się w połowie wysokości ściany, na chwiejnej tratwie z prętów do budowy rusztowań i budowlanej siatki. Tutaj składająca się z dwóch ludzi i piętnastu aeai załoga nadaje mix Construxx sierpień 2047, dostosowany indywidualnie dla każdego tancerza na peronie.