— Dobre podsumowanie. Ustawy zakazują wszystkiego, co jest powyżej tego poziomu. A wszystko co poniżej trzeba licencjonować. Bharat nie jest sygnatariuszem, ale samodzielnie licencjonuje wszystko do dwóch i pół, aby zachować swoją dominującą pozycję na rynku medialnym, przez Miasto i wieś i tym podobne. Nasz klient ustalił, że pewien sundarban w Bharacie zajmuje się deszyfracją dla Stanów Zjednoczonych — są w to zaangażowane NASA, Pentagon i CIA, co jest dość niezwykłe, ale sugeruje, jak ważne jest to zadanie. Nasz klient chce dostać klucz do tego szyfru.
— Co konkretnie miałbym zrobić? — Od pola wyciszającego Shiva aż bolą trzonowce.
Nitish Nath klaszcze w małe, pulchne rączki.
— Bardzo konkretnie! Zadanie składa się z dwóch części. Najpierw trzeba ustalić, który sundarban to robi. Potem dokonać infiltracji i wykraść klucz. Wiemy, że trzy tygodnie temu przyjechał do Bharatu ten człowiek. — Nitish Nath unosi dłoń. Ma na niej rękawiczkę od palmera. Wyświetla w nim wideo przedstawiające brodatego zachodniaka w tych workowatych ciuchach, które nigdy im dobrze nie pasują. Zdybano go w Kashi, jak wysiada z fatfata, patrzy w lewo, w prawo, przechodzi przez ulicę i przepycha się przez tłum do baru. Wideo się zapętla. — Nazywa się Hayman Dane, jest Amerykaninem, niezależnym specem od krypto.
Shiv przygląda się grubasowi.
— Wygląda na to, że czeka go dotkliwy ból.
Nitish Nath chichocze. Nie jest to dźwięk, który Shiv chciałby usłyszeć jeszcze raz.
— Kiedy będzie pan dysponował lokalizacją i planem zorganizowania ekstrakcji, nasz klient pokryje faktyczne pana koszty. My oprócz tego dorzucimy hojne wynagrodzenie. A teraz możemy już stąd zejść? Od pana zapachu robi mi się niedobrze.
Pole wyciszające znika z pyknięciem. Wokół Shiva imploduje Construxx sierpień 2047. Wydaje mu się świeży, zwinny, oddychający, czysty. Shiv schodzi za Nitishem Nathem po stromych schodkach do strefy dla VIP-ów.
— Mam wolną rękę?
— Tak. Ale nic nie może pozwolić powiązać pana z nami, czy naszym klientem. A teraz, pana decyzja.
Decyzja jest oczywista.
— Wchodzę w to.
— Super super super! — Nitish Nath zatrzymuje się na dole schodów i wciska swoją małą, gładką rączkę w dłoń Shiva.
Shiv zwalcza odruch cofnięcia jej. Ręka wydaje mu się martwa. Widzi trupa kobiety wysuwającego się z czarnego plastiku w czarną wodę rzeki.
— Chunni! Pan Faraji jest z nami!
Chunni Nath jest o połowę niższa od Shiva, ale kiedy unosi wzrok i patrzy mu w oczy, włosy na jajach jeżą mu się ze strachu. Oczy ma jak ołowiane kulki.
— Jest pan z nami. Świetnie. — Przędzie słowa jak bawełnę. — Ale czy jest pan jednym z nas?
Jej brat uśmiecha się.
— Co ma pani na myśli, pani Nath?
— Mam na myśli, że wykazał się pan w paru drobiazgach, ale to może zrobić byle gunda z ulicy.
— Nie jestem jakimś tam gundą z ulicy… — Na dole na parkietach migocze błękitem.
— Proszę to udowodnić, panie Faraji. — Zerka na brata, Shiv czuje dłoń Yogendry na rękawie. — Ta dziewczyna, z którą pan przyszedł i wszedł tu na górę. Zdaje się, mówił pan, że poznał ją przy barze?
— Spotkałem ją tutaj, chciała zobaczyć piętro dla VIP-ów.
— Powiedział pan, że to „nikt”.
— Tak powiedziałem.
— Świetnie. Niech pan ją zrzuci za poręcz.
Shiv ma ochotę się roześmiać, potężnym, rozkaszlanym, warkotliwym śmiechem wielkości tej potężnej podziemnej komory, uśmiać się ze słów, których przecież nie da się powiedzieć.
— Bardzo wiele panu powierzyliśmy, panie Faraji. Możemy żądać chociaż takiego dowodu, że jest pan godny zaufania.
Śmiech zamiera mu w gardle. Platforma jest wysoka, zimna i niepewna nad głęboką otchłanią. Światełka kojarzą się z atakiem padaczki.
— Żartujecie sobie. Świry. Powiedziała, że jesteście pierdolniętymi świrami, że lubicie robić takie rzeczy, pogrywać w durne gry.
— Tym lepszy mamy powód. Nie tolerujemy obelg, panie Faraji. To będzie próba dla pana, ale i dla nas. Czy wierzy pan nam, że można to tutaj zrobić i nikt nie tknie pana nawet palcem?
To byłoby łatwe. Stoi przy balustradzie, zerka na niego i resztę astronomicznie bogatych na antresoli. Rozluźniona Kunda Khadarami. Podciąć stopą, popchnąć, obrót wokół metalowej poręczy i poleciałaby. Ale nie może tego zrobić. Jest handlarzem narządami, pośrednikiem, rzeźnikiem, wyrzuca trupy do rzeki, ale nie jest mordercą. Zresztą sam już nie żyje. Równie dobrze mógłby wleźć teraz na tę poręcz, rozłożyć ręce i spaść.
Shiv kręci głową. Odezwałby się, powiedział im to wszystko, ale Yogendra jest szybszy. Juhi się uśmiecha, marszczy brwi, otwiera usta do krzyku — wszystko w jednej chwili, gdy zderza się z nią. Gówniarz jest chudy, ale ma rozpęd. Szklanka wylatuje w powietrze, chlapiąc krwawą wódką. Juhi odchyla się w tył. Yogendra pochyla głowę i wali ją z byka w twarz. Ręce lecą jej w górę. Traci równowagę. Przelatuje tyłem nad poręczą. Buty z gawiala wierzgają, trzepocą piórka, młócą ramiona. Spada pomiędzy ostrzami świateł i milczącymi tancerzami. Krótki krzyk, dźwięczny trzask, gdy uderza w skraj dolnego peronu, niosą się echem po betonowej studni Construxksa sierpień 2047. Odbija się. Wiruje, dziwna, niekształtna, zmiażdżona masa. Shiv ma nadzieję, że to ją zabiło. Że czysto i szybko złamało jej kręgosłup. Wszyscy słyszą miękkie, kruszące łupnięcie o dno szybu. Leciała o wiele dłużej niż sobie wyobrażał. Wychylając się znad balustrady, widzi jak przybiegają mięśniacy-bramkarze. Nic już nie mogą zrobić, tylko gadać do swoich obroży. Zadzierają głowy, patrzą w promieniach świateł wprost na niego. Z dołu rozlegają się krzyki. Construxx sierpień 2047 zmienia się w walec pełen panicznych wrzasków.
Chciała się rozerwać. I tyle. Drinki. Tańce. Flirt. Otrzeć się o sławy. Zabawić. Żeby jutro mieć co opowiadać dziewczynom. Pusta szklanka dalej kręci bączka na podłodze. Nitish i Chunni Nath patrzą po sobie. Nie jest mordercą. Nie jest mordercą.
Ruska laska wręcza mu gruby plastikowy portfel. Przez przyciemniony winyl widzi, że jest wypchany plikiem banknotów. Wydaje mu się, że pływa przed jego nosem, nie dociera do niego. Widzi Yogendrę przy balustradzie, zapadniętego w sobie, z twarzą bladą jak ściana. Nie rozumie dlaczego.
Przyszła się rozerwać. Trup, zsuwający się do ciemnej wody. Juhi, spadająca, młócąca rękoma i nogami.
— Tak na marginesie. — To mówi Nitish. Jego głos nawet w polu wyciszającym nie brzmiał tak płasko i martwo. — Jakbyś się kiedyś zastanawiał, co ci Amerykanie tam dekodują. Znaleźli coś w kosmosie i nie mają pojęcia co to takiego.
Art Empire Industry, szepcze czerwone graffiti.
CZĘŚĆ IV
TANDAWA NRITJA
ROZDZIAŁ 26
SHIV
Amerykanin to wielki facet; na piaszczysty ring leci z niego dużo krwi. Shiv, niewidoczny w zacienionej loży na balkonie, przypatruje mu się. W amerykańskich gangsterskich filmach zawsze podobało mu się jedno określenie — „zarzynana świnia”. Nigdy nie widział zarzynanej świni, ale może to sobie wyobrazić, krótkie świńskie nóżki uniesione, wierzgające, gdy walczy z rękoma odciągającymi jej głowę, odsłaniającymi szyję dla ostrza. Potem nóż wchodzi w czuły punkt, krwawy punkt. Wyobraża sobie, że świńskie nóżki przypominają blade włochate golenie sterczące z tych workowatych szortów. Wyobraża sobie, że wydaje dźwięk jak to jękliwe sapanie, płaskie, brzydkie, przeciskające się przez warstwy tłuszczu. Tak samo by się rozglądała, szukając swojego zabójcy. Ubiera tę wyimaginowaną świnię w takie amerykańskie ciuchy. Brzydzi się świniami.