Выбрать главу

Lull przepchnął się przez tłum, odwracając się plecami do kamer z logo amerykańskich stacji.

— Tak długo cię trzymali — powiedziała, gdy gramolił się na siedzenie obok niej.

— Musieli sprawdzić, czy nie jestem agentem wrogich sił. A ty? Myślałem, że po takim popisie…

— E tam, puścili mnie od razu. Chyba się bali.

Autobus jechał przez resztę nocy i cały następny dzień. Godziny rozmazywały się w skwar, płaski teren, wsie pełne malowanych reklam wody i bielizny oraz nieustające trąbienie klaksonów. Lecz Thomas Lull widział tylko zaściełające wiejską drogę trupy o czerwonych oczach oraz Aj klęczącą na jednym kolanie, z wyciągniętą ręką i posłuszne jej wrogie roboty.

— Muszę cię zapytać…

— Widziałam ich bogów i poprosiłam ich. Tak zresztą powiedziałam żołnierzom. Chyba mi nie uwierzyli, ale odtąd zaczęli się mnie bać.

— Roboty mają bogów?

— Wszystko ma bogów, panie profesorze. Trzeba ich tylko znaleźć.

Na następnym postoju Thomas Lull kupił sobie gazetę, żeby przekonać samego siebie, że wszystkie te ochłapy wrażeń i przeżyć to najprawdziwsza prawda. Bharaccy ekstremiści z Hindurwa zaatakowali pociąg śatabdi Maratha Rail w pożałowania godnym patriotycznym szale (mówił komentarz) natomiast dzielni dźawani z dywizji z Allahabadu powstrzymali brutalne i nieuzasadnione odwetowe uderzenie Awadhu.

Zachodniak może być nie wiadomo jak liberalny, a i tak zawsze nim wstrząśnie jakiś element Indii. Dla Thomasa Lulla jest to ta ukryta warstwa nienawiści i gniewu, która potrafi sprawić, że sąsiad, mieszkający obok przez całe życie, wpadnie do domu drugiego sąsiada, rozpłata mu głowę siekierą, podpali łóżka ze śpiącą żoną i dziećmi, a potem, gdy będzie już po wszystkim, powróci jak gdyby nigdy nic do sąsiedzkiego życia. Nawet na ghatach, wśród wiernych, dhobi-wallahów i handlarzy z samego dna branży turystycznej, jeden krzyk wystarczy, by powstał wściekły tłum. Jego filozofia nie znajduje na to wytłumaczenia.

* * *

— Był taki czas, kiedy zastanawiałem się, czy nie zacząć współpracować z sundarbanami — mówi Thomas Lull. — To było po moich hamiltonowskich przesłuchaniach. Mieli prawo być podejrzliwi; idea Alterre co najmniej w połowie polegała na stworzeniu alternatywnego ekosystemu, gdzie inteligencja mogłaby samodzielnie wyewoluować. Wtedy chyba nie mógłbym pozostać w Stanach. Chciałbym myśleć, że podczas prześladowań zachowywałbym się godnie i szlachetnie, jak Chomsky podczas Wojen Bushów, ale wobec uzbrojonej władzy jestem kompletnym mięczakiem. Najbardziej bałem się zignorowania. Że piszę, wykładam, mówię, ale pies z kulawą nogą nie zwraca na mnie uwagi. Że jestem zamknięty w białym pokoju. Krzyczę w poduszkę. To gorsze od śmierci. To właśnie zrobił na koniec Chomsky. Stłamsiła go bezmyślność. Wiedziałem, co oni tu robią, każdy, kto miał choć trochę do czynienia z aeai, wiedział, co się kryje w tutejszych cyberabadach. Na miesiąc przed wejściem w życie Ustawy Hamiltona ze Stanów przepychali tutaj bewabajty danych. Waszyngton niezwykle mocno naciskał na wszystkie indyjskie państwa, żeby ratyfikowały Międzynarodowe Porozumienie w sprawie Rejestracji i Licencjonowania Sztucznych Inteligencji. I pomyślałem: może by tak ktoś przemówił w ich imieniu, może jakiś amerykański głos przedstawiłby racje drugiej strony. Jean-Yves i Anjali chcieli, żebym przyjechał; wiedzieli, że nawet jeśli Awadh posłucha Waszyngtonu, Ranowie pójdą co najwyżej na jakieś połowiczne, licencyjne rozwiązanie, żeby nie rozłożyć swoich telenowel. A potem odeszła ode mnie żona, zabierając połowę moich dóbr doczesnych, więc pomyślałem, że jestem pozbierany, wyrafinowany, opanowany i ponad to wszystko. A było dokładnie odwrotnie. Przez jakiś czas chyba wariowałem. Jeszcze z tego nie wyszedłem. Jezus, nie mogę uwierzyć, że oni nie żyją.

— Jak myślisz, co oni robili w tym sundarbanie?

Aj siedzi po turecku na drewnianym podeście, gdzie wieczorem kapłani czynią pudźię dla bogini Gangi. Wierni rzucają przeciągłe spojrzenia na jej tilakę, wisznaitkę w sercu królestwa Śiwy.

— Myślę, że mieli tam Trzecią Generację.

Aj bawi się zwitkiem płatków aksamitek.

— To my osiągnęliśmy osobliwość?

Thomas Lull wzdryga się na to ezoteryczne słowo spadające jak perła z ust Aj.

— No dobrze, tajemnicza dziewczyno, a co ty rozumiesz przez osobliwość?

— To nie jest taki teoretyczny punkt, w którym aeai stają się najpierw równie inteligentne jak ludzie, a potem błyskawicznie zostawiają nas w tyle?

— Moja odpowiedź brzmi: tak i nie. Tak, bez wątpienia istnieją aeai trzeciej generacji, równie żywe, inteligentne i samoświadome, jak ja sam. Ale nie zrobią sobie z nas niewolników, ani zwierząt domowych, ani nie obrzucą nas atomówkami, bo uznają, że konkurujemy o tę samą niszę ekologiczną. To takie hamiltonowskie myślenie, guzik warte. To jest ta odpowiedź na „nie” — są inteligentne, ale nie tak jak ludzie. Aeai to obca inteligencja. To reakcja na konkretne środowiskowe warunki i bodźce, a tym środowiskiem jest dla nich CyberZiemia, gdzie zasady różnią się bardzo od prawdziwej Ziemi. Pierwsza zasada CyberZiemi: informacji nie da się przemieścić, trzeba ją skopiować. Na Prawdziwej fizyczne przemieszczanie informacji to pikuś — za każdym razem, kiedy wstajemy, przenosimy gdzieś ten samoświadomy soft, który siedzi nam w głowach. Aeai tego nie potrafią, ale potrafią coś, czego nie umiemy my — mogą się kopiować. Co się wtedy dzieje z twoją jaźnią, nie mam pojęcia, i ściśle rzecz biorąc, mieć nie mogę. Dla nas to filozoficznie niemożliwe, być w dwóch miejscach naraz; dla aeai wcale. Dla nich fundamentalnie ważne są inne filozoficzne kwestie: co się dzieje z twoją kopią zapasową, gdy przenosisz się na nową macierz. Czy cała ta jaźń wtedy umiera, czy po prostu staje się częścią większej całości? Widzisz, już wchodzimy w zupełnie obcą mentalność. Zatem, nawet jeśli aeai osiągnęły osobliwość i lecą ze swoim IQ w miliony, to co to właściwie znaczy dla ludzi? Jak to zmierzyć? I z czym porównać? Inteligencja nie jest bezwzględna, zawsze wiąże się ze swym środowiskiem. Aeai nie potrzebują fabrykować krachów giełdowych, wypuszczać atomówek, ani rozwalać naszych globalnych sieci, żeby dać ludziom popalić; nie konkurujemy o te zasoby, w ich świecie takie rzeczy w ogóle się nie liczą. Jesteśmy sąsiadami w światach równoległych i jako sąsiedzi możemy żyć w pokoju, czerpiąc z tego wzajemne korzyści. Natomiast Ustawy Hamiltona oznaczają, że powstaliśmy przeciwko swoim sąsiadom i chcemy zepchnąć ich w nicość. W jakimś momencie zaczną walczyć, jak każda istota przyparta do muru. To będzie straszna i zacięta walka. Wojna jest najstraszniejsza, kiedy walczą bogowie, a my nawzajem jesteśmy dla siebie bogami. Tak, jesteśmy dla aeai bogami. Nasze słowa mogą odmienić postać każdego aspektu ich świata. Dla nich to rzeczywistość, w której mieszkają — niematerialne istoty, które mogą odwołać każdy element rzeczywistości, są fundamentem ich świata, jak u nas zasada nieoznaczoności i teoria M-gwiazdy. Kiedyś też żyliśmy w świecie, gdzie się tak myślało: duchy, przodkowie i w ogóle wszystko trzymało się na słowie bożym. Potrzebujemy siebie nawzajem do utrzymania własnych światów.

— Może jest inne wyjście — odzywa się łagodnie Aj. — Może wojna nie jest konieczna.

Thomas Lull czuje na twarzy powiew wiatru, słyszy odległy tygrysi pomruk grzmotu. To nadchodzi.

— Ale to byłoby coś, prawda? Pierwsza taka wojna. Nie, nie, teraz mamy erę Kali. — Wstaje, otrzepuje z ubrania naniesiony wiatrem piasek i ludzkie popioły. — No to chodź. — Wyciąga rękę do Aj. — Idę na Wydział Informatyki Uniwersytetu w Varanasi.