Выбрать главу

— To prawda — odpowiada Chakraborty’emu. — Nie mogą znieść tego widoku, bo się go boją. Dla nich to koniec wszystkiego.

Na zasłanych popiołem nadbrzeżnych schodach toczy się proces śmierci i mokśi. Nad samą wodą przewrócił się stos, wyłaniają się z niego ramiona i głowa zmarłego, dziwnie nietknięte płomieniami. Oto płonący człowiek, myśli Vishram. Wir wiatru miecie dymem i popiołem nad rozpalonym ghatem. Vishram Ray patrzy, jak płonące ciało przechyla się na stosie, zapada i zawala, w iskrach i sadzy, i myśli, że Chakraborty ma rację: o wiele lepiej skończyć tutaj, umrzeć pośród życia, porzucić to co indywidualne i połączyć się z uniwersalnym.

— Panie Chakraborty, chciałbym od was otrzymać bardzo dużą sumę pieniędzy — mówi.

— Ile panu potrzeba?

— Tyle, żeby wykupić część firmy należącą do Ramesha.

— Czyli w granicach trzystu miliardów rupii. Mogę zaoferować panu taką kwotę w dolarach, jeśli zajdzie potrzeba.

— Muszę po prostu wiedzieć, że mam tyle do dyspozycji.

Pan Chakraborty się nie waha.

— Tak, może pan.

— Jeszcze jedna sprawa. Marianna powiedziała mi, że jest coś, o co powinienem pana zapytać, że tylko pan może mi na to odpowiedzieć.

— Jakie to pytanie, panie Ray?

— Co to jest Odeco?

Chłopak przestaje wiosłować i prąd unosi łódkę spod stosów pod przechyloną świątynię na ghacie Scindia, zapadającą się w popękany muł.

— Odeco to jedna z wielu firm-wydmuszek, za którymi stoi sztuczna inteligencja trzeciej generacji, znana nieoficjalnie jako Brahma.

— Chyba muszę jeszcze raz zadać panu to pytanie — mówi Vishram.

— I otrzyma pan dokładnie taką samą odpowiedź.

— No, ale zaraz. — Bengalczyk mógł równie dobrze odpowiedzieć „Jezus Chrystus”, „James Bond” albo „Lal Darfan”.

Chakraborty odwraca się do Vishrama.

— W co pan nie wierzy w mojej odpowiedzi?

— Aeai trzeciej generacji to science fiction.

— Zapewniam pana, że mój pracodawca jest całkiem rzeczywisty. Odeco to faktycznie holding firm inwestujących w wysokie ryzyko, tylko tak się składa, że ich właścicielem jest sztuczna inteligencja.

— Ale Ustawy Hamiltona, Psy Kryszny…

— Są przestrzenie, gdzie aeai może sobie żyć. Zwłaszcza w czymś takim jak międzynarodowe rynki finansowe, które wymagają luźnych regulacji, by korzystać z tak zwanych swobód rynkowych. Te aeai to zupełnie inny rodzaj inteligencji niż nasza: są rozproszone, i to w wielu miejscach.

— Mówi mi pan, że ten… Brahma… to rynek giełdowy, który ożył?

— Międzynarodowe rynki finansowe wykorzystują niskopoziomowe aeai do kupowania i sprzedawania od końca zeszłego stulecia. A kiedy złożoność transakcji finansowych gwałtownie się zwiększyła, złożoność aeai także poszła w górę.

— Ale kto zaprojektowałby coś takiego?

— Brahma nie został zaprojektowany, nie bardziej niż pan. On wyewoluował.

Vishram kręci głową. Upał na krawędzi monsunu jest okropny, obłąkańczy, wysysający wszelki rozum i energię.

— Brahma? — pyta słabym głosem.

— To imię. Tytuł. To nic nie znaczy. Na CyberZiemi tożsamość to o wiele obszerniejsze i luźniejsze pojęcie. Brahma jest rozproszony geograficznie po wielu węzłach i składa się z wielu komponentów, aeai niższych poziomów, które mogą nawet nie zdawać sobie sprawy, że są częścią większej świadomości.

— I ta… trzecia generacja… jest gotowa i chętna dać mi sto milionów dolarów.

— Albo więcej. Musi pan zrozumieć, panie Ray, że dla istoty takiej jak Brahma zarabianie pieniędzy to najprostsza rzecz pod słońcem. Nie trudniejsza niż dla pana oddychanie.

— Ale dlaczego, panie Chakraborty?

— Prawnik dopiero teraz siada. Chłopak sięga po wiosła, żeby mała skorupka nie wysypała zawartości do wody Gangi, która obmywa z karmy każdego, kogo otrzyma.

— Mój pracodawca pragnie, by projekt punktu zerowego był bezpieczny i zakończył się sukcesem.

— I znów pytam: dlaczego?

Pan Chakraborty powoli i ekspresyjnie wzrusza ramionami okrytymi dobrze skrojonym czarnym garniturem.

— To istota, której finansowa potęga mogłaby zniszczyć całe gospodarki. Nie jestem wtajemniczony w zamiary tego rodzaju inteligencji, panie Ray. Jej pojmowanie ludzkiego świata jest fragmentaryczne. Na rynkach finansowych, będących jego niszą ekologiczną, Brahma przerasta ludzki umysł tak jak my górujemy nad wężami, ale gdyby porozmawiać z nim bezpośrednio, sprawiłby wrażenie naiwnego, neurotycznego, nawet trochę autystycznego.

— Muszę zapytać: czy mój ojciec wie… wiedział?

Chakraborty przechyla głowę. Potwierdza.

— Pieniądze mogą zostać przelane na pana konto w ciągu godziny.

— A ja muszę się zastanowić, komu zaufać: bandzie amerykańskich korporacyjnych piratów, którzy chcą rozwalić moją firmę, czy aeai, która przypadkiem nosi boskie imię i może wyzerować dowolny rachunek bankowy na świecie.

— Zwięźle podsumowane, sir.

— To żaden wybór, prawda?

Vishram kiwa na chłopca. Ten napiera na lewe wiosło i zawraca płaskodenkę na czarnej wodzie z powrotem ku wielkiemu ghatowi Dasashvamedha. Vishramowi wydaje się, że czuje na ustach kroplę deszczu.

ROZDZIAŁ 34

NAJIA, TAL

Szept:

— On nie może tu zostać.

Jest obezwładniająco duszno, ale istota na materacu śpi snem Brahmy.

— To nie on, tylko ono. — Najia odpowiada Bernardowi również szeptem.

Stoją w drzwiach zaciemnionego pokoju jak rodzice obserwujący cierpiące na kolkę dziecko. Z każdą minutą światło słabnie, a wilgotność rośnie. Woale gazy wiszą prosto, ciężko, przygniecione grawitacją.

— Wszystko jedno, nie może tu zostać.

— Bernard, oni próbowali je zabić — syczy Najia.

Wszystko wydawało się takie odważne i sprytne, kiedy przejechała skuterkiem przez murawę do polo, między wrzeszczącymi ogrodnikami i po werandzie, lawirując między stolikami i studentami na dziekankach, do pokoju Bernarda. Gdzieś się ukryć. W miejscu, którego nigdy nie skojarzą, ale gdzieś blisko.

Gdy weszli przez drzwi, Bernard nie odezwał się słowem. Neutko było nieprzytomne, majaczyło coś o adrenalinie swoim dziwnym głosem o silnym akcencie. Zanim położyli je do łóżka, już spało. Bernard zdjął mu buty, potem cofnął się, wystraszony. Później stanęli w drzwiach i zaczęli się spierać szeptem.

— I teraz, dzięki tobie, mnie też mają na celowniku — syczy Bernard. — W ogóle nie myślisz. Wbiegasz tu, krzyczysz i wydaje ci się, że wszyscy będą wiwatować, jaka to z ciebie bohaterka.

— Bernard, zawsze wiedziałam, że twoja własna dupa to jedyna, która cię interesuje, ale teraz to nowy rekord świata. — Niestety, szpila trafia i zostaje. Kocha akcję. Kocha ten niebezpieczny urok wszystkiego, co wygląda jak film akcji, jak dramat. To ułuda. Życie to nie dramat. Punkty kulminacyjne i zwroty akcji są wynikiem przypadku albo spisku. Główny bohater może przeżyć upadek. Pozytywne postacie mogą wszystkie zginąć w ostatniej scenie. Żyjąc jak na ekranie, nikt z nas by nie przetrwał. — Nie wiem gdzie pójść — przyznaje słabym głosem.

On zaraz potem wychodzi. Zamykające się drzwi wpuszczają na pokoje powiew gorącego powietrza, nieświeżego od potu i kadzidełek. Zwisające siatki i gaza wydymają się wokół sylwetki śpiącej w pozycji embrionalnej. Najia obgryza zrogowaciałą skórkę na kciuku, zastanawiając się, czy w ogóle potrafi coś zrobić jak trzeba.