Byłam takiego samego zdania.
– …bo raz się przytrafiło… Widocznie ta Ewa do matki serce miała, bo zadzwoniła. Że wszystko w porządku i dobrze się miewa. I tyle.
– I co?
– A co pani myśli? O tym telefonie też wszystko z niej wywlókł. A skąd dzwoniła, a czy z komórki, czy z automatu, czy jakoś tam, a co mówiła, każde słowo, a co tam z boku słychać było w tym telefonie, aż do mdłości. Już tam ona przed nim nic nie ukryje i jak dwadzieścia lat na to patrzę, to zawsze tak było!
– Szkoda. Myślałam, że pod dawnym adresem czegoś się o niej dowiem, a tu nic. Moja przyjaciółka tylko ten adres pamiętała…
– A ten nieślubny to ja nawet wiem, jak się nazywał – podjęła znienacka pani Wiśniewska, nie słuchając. – Takie schodowe nazwisko, Poręcz. Florian Poręcz. Raz słyszałam, ona wyszła za nim na klatkę, „panie Poręcz”, tak powiada, „mąż prosi, żeby pan o tym piśmie pamiętał”, no to znaczy się, Poręcz. Nawet myślałam w pierwszej chwili, że jej o prawdziwą poręcz idzie, bo tam piętro wyżej poręcz była taka trochę rozchwierutana, ale zaraz zgadłam. A że Florian, to głuchy by usłyszał, jak on ryczał Florek, Florian, Florciu. I nic pani z niego.
Może i nic, ale w środku mnie nagle otrząsnęło. Poręcz. Florian Poręcz. Nie do wiary, czyżby ten sam…? Znałam to nazwisko, kojarzyło się z nieprzyjemnością, pamięć się ledwo przecknęła, niedokładnie i mętnie, ale wiedziałam przynajmniej, gdzie szukać i kogo pytać…
Pani Wiśniewska, chwalić Boga, herbatą, kawą i zeschniętym ciastem nie próbowała mnie częstować, potok jednakże wciąż z niej płynął. Gdzieś po drodze jakiś prawdziwy mąż Ewy wyskoczył, ale szybko znikł z horyzontu, zlekceważony, wyglądało na to, że zaistniał na krótko i pani Wiśniewska w ogóle w niego wątpiła. Powtarzała się już teraz, niestety, mściwie opiewając postać główną. Musiał ten tatuś Ewy rzeczywiście prezentować osobowość cudowną, skoro tak jej dokopał, że na plotki o rynsztokowym upadku marnotrawnej córki prawie nie było miejsca. Tymczasem aż się prosiło, bo i mąż niepewny, i z domu uciekła, i bez ślubu żyła, i rodziców się wyrzekła, istna kopalnia! A tu córka – mały pikuś, tatuś przebijał wszystko.
Wyszłam wreszcie. Z całej wizyty został mi Florian Poręcz.
– Joanna, słuchaj, to cała afera, śmierdzi jak w komunistycznym wychodku! – powiadomiła mnie Magda już od progu. – Nie wiem, czy nie powinnaś się włączyć bezpośrednio, to ty masz kryminalistyczne ciągoty, a nie ja. Ja mam ciągoty innego rodzaju i musiałam się ich wyrzec, okropne! No, jest pewna pociecha, może tylko chwilowo.
Pocieszyłam ją, że z pewnością chwilowo, i spytałam, co pijemy.
– Wino! Specjalnie przyjechałam taksówką. Dopiero, co wróciłam i muszę opić na pociechę rozstanie z moim desperado. Zazwyczaj masz dobre?
– No, raczej mam dobre. Takie łagodne, do popijania. I paszteciki z oliwką na zagrychę.
– Super. Bo już się martwiłam, że nie przywiozłam kiełbasy do upieczenia na kominku. Ale na kominek chyba za ciepło?
– Owszem, to po pierwsze, a po drugie kominek absorbuje, a my tu mamy, jak zrozumiałam, aferę? Kiełbasę załatwimy następnym razem, przy trzecim trupie.
Magda odwróciła się nagle.
– O…! To już wiesz…?
Przystąpiłam do wysiłków z butelką i korkociągiem.
– Wiem. Eugeniusz Drżączek. Prawie byłam przy tym.
– Ale to nie ty…?
– No coś ty! On mnie tylko zniesmaczył, to nie powód. Na motyw za mało.
– Słusznie, niewart starań. Skąd wiesz? Chyba jeszcze nawet wzmianki nie było, debatują nad formą i treścią, zdaje się, że gliny zażądały lekkiego opóźnienia. Jakim sposobem wiesz wcześniej? Przecież to dopiero wczoraj…?
Powiedziałam jej w skrócie i wyjęłam kieliszki. Magda opadła na fotel, zainteresowana bardzo, ale trochę niespokojna.
– A skąd weźmiemy trzeciego trupa? I kto to ma być?
– Nie mam pojęcia, ale żywię nadzieję, że ktoś się postara. Następny z branży. Jak dotąd poszedł wielki balon i mały prymitywek, może teraz będzie coś pośredniego. Ty mnie tak nie trzymaj w niepewności, tylko mów, co z tymi kasetami?
– Zaraz, czekaj, bo to cała sensacja. Naprawdę myślisz, że motyw tkwi w ich twórczości?
– A ty wątpisz? Lubisz klasyków? Czytujesz Thackeraya?
– Z upodobaniem!
– No to wyobraź sobie, że do roli Rebeki Sharp Wajchenmann wybrałby ciebie…
Magda prychnęła pasztecikiem i o mało nie oblała się winem. Jak wiadomo, Rebeka Sharp była drobną, szczupłą blondynką z niebieskimi oczami, z gatunku łasicowatych, Magda zaś prezentowała posągową urodę. Wysoka, czarnowłosa, ciemnooka, stanowiłaby doskonały model dla Fidiasza, Praksytelesa, nawet Michała Anioła, chociaż dla Michała Anioła musiałaby jednak nieco utyć, nawet na początku na baroku była za chuda. Wspaniała, dorodna dziewczyna.
– Ja nie jestem aktorką!
– No to, co? Nie ma znaczenia. Wybrałby, bo mu pasujesz i cześć. Pomijam już fakt, że „Targowisko próżności” zostało sfilmowane, na szczęście nie wiem, kto reżyserował, bo gdyby go ktoś kropnął, znów byłoby na mnie, ale tam u niego ciąża trwa trzy miesiące.
– Nie żartuj! Nie widziałam tego…
– Nie wiem czy powinnaś żałować, chociaż taka osobliwość fizjologiczna może jest warta obejrzenia. Powrót Napoleona trwał, jak powszechnie wiadomo, sto dni, trzy miesiące z drobnymi groszami, ich ciąża też. Gorzej, Amelia w ogóle wychodzi za Jerzego krótko przed bitwą pod Waterloo, Rebeka ostatecznie mogła ruszyć wcześniej, chociaż nie było widać, ale obie rodzą zaraz po zwycięstwie. W zamęcie, można powiedzieć, pobitewnym. Mnie się od tego coś robi.
– Mnie też. Nie do uwierzenia. Jesteś pewna?
– Miałam to nagrane, ale chyba już skasowałam. To, co z filmami Ewy Marsz? Skąd afera?
Magda usadowiła się wygodniej i wypiła trochę wina.
– Nie będę ci truła początkiem, bo sama przez chwilę nie mogłam tego zrozumieć, na pierwsze słowo o kasetach blady strach padł na osoby wmieszane, ale ma się te trochę znajomości i doszłam. Wyciągnęłam wnioski. Otóż dwie książki Ewy Marsz zostały udostępnione ekranizacji nielegalnie!
– Achchch…! – wydobyło się ze mnie ze świstem.
– Ona wcale nie chciała sprzedawać ich telewizji, nie ma żadnej umowy z nią bezpośrednio, nie ma jej zgody…
– Wydawca…!
– Skąd wiesz? Owszem, sprzedało wydawnictwo, zaraz, jak ono się…
– „Gratis”!
– Zgadza się, „Gratis”. Gdyby wytoczyła sprawę, na zachodzie miliony odszkodowania, u nas upierdol jak stąd dookoła księżyca. Pani dyrektor od akceptacji programu, która podpisała to do produkcji, już nie pracuje, odeszła trzy lata temu, a była to wyjątkowo głupia kurwa, porąbana na tle facetów i każdy chłop poniżej dziewięćdziesiątki mógł w nią wmówić wszystko. Parę numerów wywinęła takich, że oko bieleje. Ty znasz to wydawnictwo?
Z wielką satysfakcją i kieliszkiem wina w ręku rozsiadłam się na kanapie. Uczuciami mogłam zająć ją całą, opakowania nie starczało, bo była trzyosobowa.
– No pewnie. Dwóch chłopców w kwiecie wieku i urody, każdy w innym typie, obaj, uczciwie mówiąc, całkiem przystojni. Teraz rozumiem, dlaczego na tle Ewy Marsz tak zdrętwieli i dlaczego już nie mają z nią umowy!
– Zerwała? – ucieszyła się Magda. – Dobrze zrobiła. Sprawy, o ile wiem, nie wytoczyła, ale ciągle się boją, bo jeszcze parę osób tam zostało z tych, co podpisywali za namową pani dyrektor…
– A pani dyrektor gdzie się podziała? Uciekła do burdelu w Argentynie?